Jonah Hex: Oblicze pełne gniewu [recenzja]

"Punisher na Dzikim Zachodzie" - to chyba najtrafniejsze podsumowanie lektury komiksu "Jonah Hex: Oblicze pełne gniewu".

Na rynku ukazują się tysiące opowieści superbohaterskich, w które wbrew pozorom nie wcale tak prosto "wsiąknąć" w papierowej formie. Aby cieszyć się większością opowieści o trykociarzach trzeba znać ich wcześniejsze przygody i przynajmniej trochę kojarzyć światy, w których egzystują. Jonah Hex jest częścią uniwersum DC, ale na kartach poświęconych mu komiksów nie przybija on regularnie piątek z Batmanem i Supermanem. To łowca nagród z Dzikiego Zachodu, którego znakami rozpoznawczymi są zniekształcona twarz i absolutny brak litości dla przestępców. Czytelnik nie musi wiedzieć o nim nic więcej.

Liczące 144 strony "Oblicze pełne gniewu" ukazało się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Egmont. Album jest zbiorem sześciu zeszytów z 2006 roku spod piór scenarzystów Justina Graya i Jimmy'ego Palmiottiego oraz ołówków Luke'a Rossa i Tony'ego DeZunigi.

Reklama

Każda z zebranych w "Obliczu..." historii stanowi zamkniętą całość. Muszę przyznać, że ich lektura była dla mnie bardzo miłą odskocznią od "tasiemców" traktujących o herosach władających supermocami. Retrospekcje? Powracający po latach bohaterowie drugoplanowi? Ciągnące się numerami intrygi? Nic z tych rzeczy. Ciągła narracja trwa tutaj nieco ponad dwadzieścia stron, po czym scenarzyści rzucają Hexa w inne miejsce, w którym to na podziurawienie ołowiem czekają inni bandyci.

W albumie, będącym niejako przywitaniem Hexa z polskimi czytelnikami, zobaczymy jak postrach Dzikiego Zachodu próbuje rozwikłać zagadkę zaginięcia syna bogatego panicza ziemskiego, uwalnia "niepokojąco spokojne" miasteczko Salvation od zarazy, a także zawiera nieoczekiwane sojusze z niemą dziewczyną i hazardzistą-nieudacznikiem. Przedstawione w komiksie historie nie są może wyjątkowo odkrywcze - miłośnicy westernów widzieli podobne perypetie już niejeden raz - jednakże w wydaniu pełnym krwi, przemocy i soczystych przekleństw zyskują one pewnej świeżości.

Komiks dobrze się czyta, co w dużej części jest zasługą warstwy graficznej. Realistyczna, pełna szczegółów kreska Rossa cieszy oko i ułatwia śledzenie historii, w których często zamiast słów wybrzmiewają rewolwery. Nie brakuje w niej jednak dozy romantyzmu. Gratką dla fanów postaci z pewnością będzie zeszyt zatytułowany "Boże Narodzenie z rabusiami", za którego oprawę odpowiada wspomniany już Tony DeZuniga.

To właśnie ten rysownik powołał oszpeconego antybohatera do życia. Zilustrowana przez niego historia jest pod względem scenariusza jedną z najmocniejszych w całym albumie. W kwestii rysunków nie byłem zachwycony - jego "poszarpany", przypominający niedokończone szkice styl nie przypadł mi do gustu.

"Oblicze pełne gniewu" uważam za bardzo udany debiut postaci na rodzimym rynku. Miłośnicy gatunku otrzymają po prostu więcej tego samego, ale i tak nie będą mogli narzekać na nudę. Dla reszty może być to świetne wprowadzenie do westernu lub też - jak było to w moim przypadku - wyjątkowo przyjemne wyjście ze strefy komiksowego komfortu. Z niekrytym uśmiechem wyglądam kolejnych tomów. Już zapowiedziano, że po "Obliczu..." w języku polskim ukażą się również albumy "Mściciel" i "Początki".

Michał Ostasz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: komiks | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy