Cisza: Dlaczego wolimy ból, niż samotność?

Coraz trudniej nam usiedzieć w ciszy. Coraz łatwiej uzależniamy się od technologii 21 wieku /123RF/PICSEL
Reklama

Dyskomfort płynący z przebywania w ciszy i milczeniu nie pojawił się ani z telewizją w latach pięćdziesiątych, internetem w latach dziewięćdziesiątych ani kilka lat temu, wraz ze smartfonami. Niepokój ten towarzyszył ludziom od wieków. Dziś mamy po prostu więcej możliwości zajęcia myśli. Hałas objawia się w postaci rozpraszających dźwięków i obrazów, a także gonitwy myśli. W biegu tracimy samych siebie. Uzależniamy się od komputera, telefonu, mediów społecznościowych. Im większą ilością bodźców jesteśmy bombardowani, tym bardziej ich pragniemy.

Wyniki serii badań prowadzonych przez naukowców z uniwersytetów Virginia i Harvardu wykazały, że większość badanych odczuwa przykrość, gdy przebywa samotnie przez kilka minut w pomieszczeniu bez muzyki, czegoś do czytania, możliwości pisania czy dostępu do własnego smartfona. Badanym w żaden sposób nie przeszkadzano, mimo to podawali, że problemem dla nich jest skupienie się podczas tych minut w samotności. Naukowcy postanowili sprawdzić, czy uczestnicy woleliby doznać nieprzyjemności, na przykład łagodnego elektrowstrząsu, zamiast ponownie siedzieć w ciszy.

Reklama

Wszystkim uprzednio zaaplikowano taki wstrząs, więc badani mieli świadomość, jakiego bólu mogą się spodziewać. A to rzeczywiście bolało. Mniej więcej połowa uczestników wcisnęła guzik wywołujący przepływ prądu, aby skrócić czas w samotności. Jeden z badanych wiedziony chęcią wydostania się z cichego pokoju wcisnął guzik wywołujący elektrowstrząs aż sto dziewięćdziesiąt razy.

Erling Kagge jako pierwszy człowiek na Ziemi dotarł samotnie na biegun południowy, zdobył Mount Everest, biegun północny i dwukrotnie przepłynął Ocean Atlantycki. Podróże skłoniły go do studiowania filozofii. Z zawodu jest wydawcą, z zamiłowania - kolekcjonerem sztuki (w szczególności rosyjskich ikon). O swojej pasji napisał książkę "A Poor Collector's Guide to Buying Great Art".

"Cisza" jest pierwszą książką Norwega, która ukaże się w Polsce. Napisana w oparciu o doświadczenie podróży do najdalszych krańców Ziemi, jest świadectwem odcięcia się od świata. Na stukilkudziesięciu stronach książki Kagge wyjaśnia, czym tak naprawdę jest dzisiaj cisza, gdzie ją znaleźć i dlaczego jest teraz ważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Przeczytaj fragment książki "Cisza" autorstwa Erlinga Kagge:

Czasami całkiem rozsądne bywa utrudnienie sobie życia ponad konieczność. Nieprzeskakiwanie przez płot w miejscu, w którym jest on najniższy. Usiłowałem tłumaczyć swoim dzieciom, że pragnę pisać o ciszy, ponieważ ciszę trudniej docenić niż hałas, i ponieważ jest ona ważna.

Tak, jest ważna, ale nie dlatego, bym uważał ją za lepszą od dźwięków, chociaż hałas często kojarzy się negatywnie, z niepokojem, agresją, kłótniami i przemocą. Hałas objawia się w postaci rozpraszających dźwięków i obrazów, a także własnych uciekających myśli. W biegu tracimy po trosze samych siebie. Nie myślę tu wyłącznie o tym, że odnoszenie się do tak wielu bodźców jest męczące. Owszem, jest, ale na tym nie koniec. Hałas w postaci oczekiwań wobec monitora i klawiatury uzależnia, dlatego potrzebujemy ciszy.

Im większą ilością bodźców jesteśmy bombardowani, tym bardziej ich pragniemy. Powinno być odwrotnie, ale często nie jest. Człowiek wpada w pętlę dopaminową. Dopamina to substancja chemiczna, która przenosi sygnały między komórkami mózgu. Krótko mówiąc, dopamina sprawia, że pragniemy, poszukujemy i pożądamy.

Nie wiemy, kiedy przyjdzie e-mail, SMS czy coś innego, dlatego szukając zadowolenia, stale sprawdzamy telefon, niemal jakbyśmy grali w jednorękiego bandytę. Ale celem dopaminy nie jest przysparzanie uczucia satysfakcji, więc nawet jeśli osiągniesz to, czego szukałeś i pożądałeś, i tak nie będziesz usatysfakcjonowany. Mnie zdarza się dalej googlować nawet przez dwadzieścia minut po znalezieniu tego, czego szukałem.

Owszem, rozumiem, że to banalna sytuacja, ale często odnoszę wrażenie, że łatwiej jest kontynuować jakieś działanie niż je przerwać. Zaglądam na strony internetowe, nawet jeśli odwiedzałem je przed chwilą i wiem, co na nich jest. Tym samym do pewnego stopnia tracę kontrolę nad własnym życiem. To po prostu bez sensu.

Biologia ma wytłumaczenie na ten mój brak rozsądku: nie urodziliśmy się po to, żeby być zadowolonymi. Inny system w mózgu, opioidowy, ma wywołać poczucie radości, kiedy osiągnie się to, czego się pragnęło. Niestety, dopamina jest mocniejsza niż opioidy, więc nawet jeśli zdobyłeś wszystko, o czym marzyłeś, dalej robisz to samo. Stąd określenie "pętla dopaminowa". Większą satysfakcję przynosi oczekiwanie i szukanie, nawet będące krążeniem w kółko, niż po prostu docenienie osiągnięcia celu.

Takie zachowanie również jest pewną formą hałasu, wywołującą niepokój i negatywne uczucia. Większość aplikacji na smartfony ma jedną cechę wspólną, a mianowicie to, że nikt ich nie używa. Nawet aplikacje udane, takie jak Twitter, po pewnym czasie zaczynają tracić popularność. Ich twórcy rozpaczają, w ich pomyśle na biznes pojawiają się pęknięcia, a wzrost się zatrzymuje. To pozytywne zjawisko, bo nawet założyciele firm zaczynają mieć wątpliwości. Problem wielu udanych aplikacji polega na tym, że usługa nie tylko uzależnia, lecz również prowadzi do samotności.

Pierwotną ideą biznesową Twittera i innych aplikacji jest wywołanie potrzeby, którą następnie dana aplikacja ma zaspokoić, lecz jedynie tymczasowo. Właściciele żyją z tego, że dasz się w to wciągnąć. "Stopniowo więź taka [pomiędzy produktem a użytkownikiem] utrwali się i zostanie przekształcona w nawyk, gdy użytkownicy zaczną sięgać po dany produkt, doświadczywszy określonych impulsów wewnętrznych", jak pisze biznesmen Nir Eyal w książce Skuszeni: Jak tworzyć produkty kształtujące nawyki konsumenckie. Udostępniam, więc jestem.

Część użytkowników po zamieszczeniu wpisu w mediach społecznościowych otrzymuje pożądany odzew, ale większość siedzi i czeka, aż ktoś się nimi zainteresuje. A im bardziej nieprzewidywalna jest reakcja, tym silniej uzależnia się użytkownik. Nie możesz pozwolić, żeby coś cię ominęło. Długotrwałe wykonywanie czynności rutynowych nie przyniesie ci radości, według Eyala wywołuje ono uczucie znudzenia, frustracji, pasywności i - jak już wspomniałem - samotności.

Wystarczy się rozejrzeć, aby się przekonać, że Eyalma rację. A jeszcze lepiej przyjrzyj się sobie i mnie. Bo w dużej mierze chodzi o syndrom FOMO, fear of missing out - strach, że coś przejdzie ci koło nosa, obawa, że przeoczysz ważny moment. W opinii Eyala ów syndrom stanowi genialną siłę napędową Instagrama. To prawda - w przypadku tej aplikacji przynajmniej to jest bliskie geniuszowi. Ale ten moment, o którym mówi Eyal, wcale nie musi być wyjątkowy. Przeciwnie. Wyjątkowych momentów jest po prostu mało, dlatego swoje robią również powtarzające się, zwyczajne zdarzenia.

Wiosną 1984 roku wróciłem z rejsu trzydziestopięciostopową łodzią do Afryki Zachodniej, dalej przez Atlantyk na Karaiby i z powrotem przez ten sam ocean do Norwegii. Spędziliśmy poza domem osiem miesięcy. To było w dawnych czasach, zanim rozpowszechnił się Internet, więc nie mieliśmy z Norwegii żadnych wiadomości. Wyjątkiem były rzadkie listy od narzeczonych, przyjaciół i rodziny, wysyłane na poste restante do portów, w których się nas spodziewano. Po powrocie do domu rzuciłem się na gazety i włączyłem radio, jak to miałem w zwyczaju, zanim podnieśliśmy żagle. Z zaskoczeniem dotarło do mnie, że treść wiadomości i dyskusji jest w dużej mierze podobna do tych z poprzedniej jesieni, kiedy wypływaliśmy. Zarówno przed moją wyprawą, jak i po powrocie trwała wielka debata o zniesieniu państwowego monopolu na radio i telewizję. Politycy omawiali ze sobą mniej więcej te same kwestie. Nawet argumenty wysuwano podobne. Treść wiadomości też niewiele się zmieniła, częściowo mówiły tylko o innych ludziach.

Jeśli poświęcasz dużo czasu na to, aby być dostępnym i na bieżąco się orientować, zapewne uznajesz, że twoje działania mają wartość, nawet jeśli to, co robisz, wcale nie jest takie ważne. Taką reakcję określa się jako racjonalizacja. "New York Review of Books" nazwał walkę producentów aplikacji smartfonowych nową wojnę opiumową, "w której specjaliści od marketingu wykorzystują uzależnienie jako strategię biznesową i wcale się z tym nie kryją". Różnica polega na tym, że dziś dilerzy nie proponują czegoś, co da się wypalić w fajce, tylko aplikacje w cukierkowych kolorach.

Cisza to w pewnym sensie coś zupełnie przeciwnego. To przenikanie do środka tego, czym się zajmujesz. Doświadczanie bez zbędnych myśli. Cieszenie się chwilą, nawet tą zwyczajną. Nie można żyć za pośrednictwem innych ludzi. Odetnij się od świata i stwórz swoją własną ciszę, kiedy biegasz, gotujesz, uprawiasz seks, studiujesz, rozmawiasz, pracujesz, wpadasz na nowy pomysł, czytasz albo tańczysz. Każdy, kto napisał książkę, wie coś, o czym nie wiedzą inni: największym wyzwaniem nie jest wcale samo pisanie, tylko zmuszenie się, żeby usiąść, zebrać myśli i zacząć.

materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy