Chcem piwa! Czyli: znów piłem na Beerweek Festival

Piątek wieczór. Wszyscy kończą pracę, ale nie ja. Podczas gdy moi znajomi raczą się zimnym piwkiem, wznosząc toasty za rozpoczęty weekend, ja zamierzam robić to samo, tyle że... służbowo. Zamawiam taksówkę i obieram kurs na krakowski klub "Fabryka". Tam bowiem odbywa się druga edycja Beerweek Festival, czyli festiwalu piw craftowych. Na takiej imprezie nie może mnie zabraknąć!

"Chcem piwa, kurka siwa" - nucę w myślach stary kawałek Kazika, podczas gdy taksówkarz przemierza deszczowe ulice Krakowa. Zbliża się 22, trochę obawiam się kolejek, które sparaliżowały pierwszy dzień poprzedniej edycji festiwalu. Tym razem jednak nic takiego nie ma miejsca.

Za symboliczną piątkę kupuję bilet, rzucam okiem na mapkę imprezy i wchodzę. W dawnej fabryce kosmetyków mam dziś za zadanie sprawdzić, co nowego słychać w dynamicznie rozwijającej się branży piwowarstwa domowego.

Plan jest podobny jak podczas poprzedniej edycji, z małą jednak różnicą. Tym razem nie piję, a degustuję. Obiecuję sobie, że w grę wchodzą tylko małe "porcje", bo chcę świadomie spróbować jak największej ilości rewolucyjnych piw warzonych przez polskich pasjonatów. Towarzyszy mi również kolega - dzięki temu moce przerobowe wzrastają. Grunt to dobry plan...

Reklama

Pierwsze kroki kierujemy do dużej hali, gdzie mieści się najwięcej stoisk wystawowych. Tłumów nie ma, więc można spokojnie przechadzać się i zgrywać konesera. W moim wypadku jest to jednak bardziej wybór w stylu "osiołkowi w żłoby dano".

Koniec końców zagadujemy sympatycznego jegomościa z browaru Perun. Wybrzydzamy, kręcimy nosem, nie możemy się zdecydować. Na zachętę dostajemy kilka małych piwnych "sampli", z których wybieramy szlachetnie brzmiące Serce Dębu (American Brown Ale 5.5 %) i Behemoth Sacrum (Belgian Ipa 6.2%). Wrażenia? Jak najbardziej pozytywne. Świetne piwa na rozbudzenie kubków smakowych. Mnie podchodzi bardziej Ipa, koledze - Brown Ale.

Degustując specjalności od Peruna, trafiamy do głównego baru, gdzie urzęduje liczna ekipa z krakowskiego multitapu MultiQlti. Rzut oka na menu i wiemy, że lekko nie jest. Do wyboru mamy aż tuzin propozycji. Kosztujemy zaledwie kilku. Ciekawą opcją jest "Dżentelmenel" browaru Beer Bros. To dość mocne acz treściwe w smaku piwo... hybrydowe. Twórcy nazywają go Hybrid Ale, gdyż do warzenia użyto 10 słodów, 44 chmiele i 3 rodzaje drożdży! Podczas gdy inni marudzą, ja stawiam plusika. Dla takich wynalazków warto odwiedzać festiwale. Ciekawe tylko, czy uda się powtórzyć kolejną warkę takiego piwnego bigosu...

Po hybrydowych wycieczkach na bar wjeżdża Birbant Rum, czyli RIS - leżakowany w beczkach po rumie właśnie. Jest mocny, ale treściwy w smaku. Na pewno warto o nim wspomnieć. Kolejny testowy kubek to browar Piwoteka i Ucho od Śledzia (Foreign Extra Stout) o delikatnym rybnym posmaku. Pomysł ciekawy i iście rewolucyjny, lecz moje kubki smakowe mówią "nie".

"Tak" mówię chwilę później, gdy na stoisku Beer City wita mnie Marcin, jeden z krakowskich piwowarów i proponuje degustację swojej nowości. Smok to pierwsza w historii czeska IPA uwarzona w Polsce. Gdy zanurzam wąs w gęstej, kremowej pianie, stwierdzam, że to jak do tej pory najlepsze i najbardziej "pijalne" piwo sygnowane przez Beer City. Duży plus za robotę i wytrwałość. Ponoć samo znalezienie czeskich chmieli zajęło chłopakom dokładnie tydzień.

Na tym samym stoisku testuję jeszcze ciekawe i bardzo lekkie 80 Minut (American Rye Pale Ale, 4.8%) z browaru Spirifer. Piwo wybitnie usportowione, bo nawiązujące do czasu trwania meczu rugby. Inne propozycje Spirifera pozostawały w klimacie kolarskich wyścigów, ale że piwa na wyścigi tego dnia nie piliśmy, pozostawiliśmy Tour (IPA), Vueltę (APA) i Giro (Imperial IPA) zakapslowane.

Pewnym (nie mylić z chwiejnym!) krokiem wracamy do głównej sali, aby wziąć pod lupę propozycje browaru Doctor Brew. Sympatyczna i dużoopiwiewiedząca blondynka przybliża nam zawartość kranów, podając małe degustacyjne próbki. Ciekawy okazuje się STOPRO (Merican Pils). Bardzo poprawne piwo w stylu, który nie jest najpopularniejszym dzieckiem rewolucji. I chyba dlatego zamierzam do niego jeszcze wrócić. Bo przecież dobry pils nie jest zły!

Po sąsiedzku z Doctor Brew stacjonuje Jan Olbracht, toruński browar znany z etykietowej kolaboracji z Andrzejem Mleczką i ciekawych piwnych eksperymentów. Nie żebyśmy traktowali Toruń stereotypowo, ale naszą uwagę zwraca piwo... piernikowe (Piernikowy Foch). Co prawda za tymi słodyczami niespecjalnie przepadam, ale tym razem miałem ochotę zamówić "repetę". I pewnie zamówiłbym, gdybym na mojej drodze nie stanął Piotrek z Bagien (White IPA). Coś wspaniałego! Jan pożegnał nas krótkim romansem z Córą Koryntu (Weizenbock) i można ruszać dalej.

Następnym przystankiem są krany, z których leje się piwo browaru Ursa Maior. Tam przy Renegacie (American Black Ale, 6%) ucinamy sobie sympatyczną pogawędkę z bieszczadzkim piwowarem, by chwilę później delektować się nowościami okolicznej konkurencji z browaru Dukla. Najpierw bierzemy się za Małą Czarną (Cream Stout), a następnie badamy, ile szaleństwa zawiera w sobie Szalony Alchemik (American IPA) prosto z beczki.

Mocne wrażenia ma dla nas ekipa browaru Wrężel, bo ich wrześniowe nowości na drugą edycję Beerweek miały nieco procentów. I tak zaczynamy od DIPY strony, czyli podwójnej przyjemności Double India Pale Ale (8%), aby następnie na języki wziąć SIMCOE (Single Hop IPA, 7%), a skończyć na RIPA (Rye IPA, 6.4%). Na mieście mówią, że Wrężel to browar niedoceniany i chyba coś w tym jest.

Największą niespodzianką, a zarazem tajemnicą wieczoru jest jednak kolejny degustowany specjał. To Charon Raspberry Wild z browaru Olimp. Piwo, o którym nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele. Podejrzewam, że był to malinowy Sour Ale, piwo wymagające sporego wtajemniczenia i zaawansowania przy produkcji, co tłumaczyć może cenę: 12 złotych za mały kubeczek. Absolutnie nie żałuję, bo "dzika malina" to piwo, którym można delektować się, niczym najlepszym winem. Jeśli znajdę na sklepowej półce - nie zawaham się ani przez moment.

Po tak wspaniałym piwnym odkryciu, czuję że nic lepszego w tej materii mnie już tej nocy nie spotka. Ale wciąż mam ochotę na godne pożegnanie z festiwalem. Za namową znajomych na koniec wybieram namiot browaru Podgórz: "Idź do nich. Nie są tani, ale warto". Jako, że jestem fanem uwarzonego przez nich "Space Sheep" - nie trzeba mnie dwa razy namawiać. Ostatnie 15 złotych, które ochoczo dźwięczały w mojej kieszeni, wydaję więc na Burgundowego Łowcę (Barley Wine, 10%), którym dumnie wznoszę toast na odchodne.

*****

Tym optymistycznym akcentem zakończyłem swą przygodę z drugą edycją Beerweek Festival, ostatnią, jaką gościł w swych industrialnych wnętrzach klub "Fabryka".

Organizacji imprezy niewiele można zarzucić. Miałem tam wszystko, czego potrzebowałem, jako początkujący piwny geek. Niezwykle optymistyczny jest również fakt, że młoda branża domowych piwowarów, licząca sobie mniej więcej pół dekady, konkuruje ze sobą na zdrowych zasadach, wciąż dynamicznie się rozwija i bez przerwy zaskakuje nowościami. Czym zaskoczy następnym razem? Już nie mogę się doczekać.

Chcem piwa!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy