Peter Lundin: Psychopata, morderca i celebryta

Z miłego, sympatycznego chłopczyka wyrósł szaleniec. Do dziś nie wiadomo, dlaczego stał się potworem i zaczął mordować

Urodził się w duńskim Solrød Strand w 1971 roku, jego pełne nazwisko brzmiało: Peter Kenneth Bostrøm Lundin. Maleńki chłopczyk był maskotką rodziców, Olego i Anny, ich ukochaną pociechą. Ojciec rozpieszczał malucha i spełniał wszystkie jego zachcianki. Co prawda w domu nigdy się nie przelewało, ale panował w nim spokój i szczęście rodzinne.

Ten pomyślny okres skończył się, gdy na początku 1979 roku w mózgu ojca Petera wykryto zakrzep. Spowodowało to przejściowy paraliż połowy ciała. Mężczyzna stracił wówczas pracę, rodzina popadła w długi, nie miała z czego żyć. Nieszczęście goniło nieszczęście, niebawem komornik zajął dom Lundinów.

Reklama

Duńczycy w Ameryce

Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. I wtedy pomocną dłoń wyciągnął do nieszczęśników sędziwy dziadek Petera. Wciąż żwawy 94-latek ściągnął ich do Ameryki, by rozpoczęli nowe życie i tak jak wielu, którzy przyjeżdżają tam z całego świata, spróbowali spełnić swój "amerykański sen".

Rodzice Petera nie zastanawiali się długo. Spakowali najpotrzebniejsze rzeczy i pod koniec 1979 roku ruszyli z kilkuletnim synem w podróż za wielką wodę. Ich pierwszym przystankiem na "ostatniej nadziei na Ziemi", jak wielu nazywa Amerykę, była Floryda.

Skorzystali z amerykańskiej szansy i szybko stanęli na nogi. Ole, któremu zdrowie na szczęście się poprawiło, zarabiał nieźle jako murarz i zaczął nawet z rodziną prowadzić mały motel. Czy to z powodu zbyt gorącego dla Duńczyków klimatu, czy też chęci szukania nowych możliwości, w roku 1985 rodzina przeniosła się do Północnej Karoliny. Osiedlili się w urokliwej miejscowości Maggie Valley, którą zamieszkiwało ledwie 600 ludzi. Zainwestowali tam swoje oszczędności w piękny, dwupiętrowy drewniany dom.

Długowłosy demon

Wszystko jednak było już wtedy inne: klimat, sąsiedzi, a i Peter nie wydawał się już tym samym co dawniej miłym, sympatycznym chłopcem. Być może pod wpływem Ameryki stał się bardziej buntowniczy, niespecjalnie myślał o przyszłości, interesowało go głównie słuchanie muzyki, zapuścił długie włosy, pozował na hipisa. Później nastolatka wciągnęły narkotyki i alkohol. Interesował się kulturystyką i sterydami. W szkole średniej wstąpił do drużyny zapaśniczej, wylano go jednak, bo zachowywał się zbyt brutalnie i porywczo. Zdaniem trenera, chłopak stwarzał zagrożenie i mógł poważnie zranić któregoś ze swoich kolegów. Lub nawet zabić.

W rodzinie też układało się nie najlepiej, relacje chłopca z matką stawały się coraz gorsze, podbierał jej pieniądze, później zdarzało się nawet, że ją bił. Ilekroć jednak do Lundinów przyjeżdżała policja, w obronie syna stawał jego ojciec. Tłumaczył mundurowym, że nastolatek jest jak anioł, a żona sama się zraniła. W takiej sytuacji stróże prawa mieli związane ręce, mogli tylko spisać protokół i odjechać.

Kiedy Peter kończył szkołę średnią, jego ojciec wyniósł się z domu. Chłopaka mocno to zabolało. Zaczął brać jeszcze więcej sterydów i pod wpływem buzującego w nim testosteronu rzucał się z pięściami na każdego, kto tylko wszedł mu w paradę. Sąsiedzi z przerażeniem patrzyli, jak chłopak się stacza, pytali: Co się stało z tym sympatycznym młodzieńcem? Ale nawet oni nie podejrzewali, że Peter posunie się do zbrodni.

"Miała cudowny pogrzeb"

Do dramatu doszło 7 kwietnia 1991 roku. Poszło o nieszczęsne kudły chłopaka. Anna chciała, by wreszcie je ściął. Podbiegła do niego z nożyczkami, by zrobić mu porządek na głowie, Peter jednak sprytnie wywinął się od zamachu na jego czuprynę. Matka prosiła syna choć o kilka minut rozmowy. On stawał się coraz bardziej opryskliwy, spieszył się na balangę. W końcu rozwścieczony pchnął kobietę ze schodów, a kiedy upadła, zacisnął ręce na jej szyi. Coś chrupnęło pod palcami. Anna się nie ruszała, nie żyła.

Zabójca nie stracił zimniej krwi. Najpierw zadzwonił po ojca, a kiedy ten przyjechał, zawinęli ciało w koc, dokładnie okleili pakunek taśmą i wrzucili do bagażnika. Ruszyli w długą podróż. Dojechali aż do Cape Hatteras na wybrzeżu Północnej Karoliny, jakieś 700 km od domu.

Jak potem Peter tłumaczył policjantom, śmierć matki była całkiem przypadkowa. Jego rodzicielka jakoby potknęła się i spadła ze schodów. Ponoć już wtedy nie żyła. Następnie chłopak, który bał się, że oskarżą go o zabójstwo, postanowił pozbyć się ciała i wywiózł je daleko od domu. Przyznał się jedynie do nielegalnego pochówku. Zaznaczył przy okazji, że urządził matce cudowny pogrzeb, pochował ją bowiem na plaży, a ona tak bardzo kochała morze.

Kiedy sąsiedzi pytali potem, co się stało z Anną, Peter i Ole zgodnie odpowiadali, że wróciła do Europy.

I być może prawda o tym zabójstwie nigdy nie wyszłaby na jaw, gdyby nie huragan, który w listopadzie tego samego roku nawiedził tę część Ameryki. Było to 9 lat po historycznym sztormie szalejącym w Halloween na wybrzeżu Karoliny Północnej. Wysokie fale zaatakowały plażę, wypłukały piach i makabryczny pakunek wypłynął na powierzchnię.

Przypadkowi spacerowicze zainteresowali się znaleziskiem i przerażeni koszmarnym odkryciem powiadomili policję. Ta ostro zabrała się do roboty. Szybko ustalono tożsamość ofiary. Nie było wątpliwości, że chodziło o 59-letnią Annę Schaftner Lundin, która rzekomo miała wyjechać ze Stanów. Nic więc dziwnego, że śledczy ruszyli świeżym tropem do Maggie Valley. W domu nie zastali jednak ani Petera, ani Olego.

Pod ich nieobecność przeszukano każdy zakamarek, sprawdzono też przydomowy magazyn. Według policjantów, znalezione ślady jednoznacznie wskazywały ojca i syna jako na sprawców mordu. Kiedy ich w końcu zatrzymano, okazało się, że dowody przeciwko nim były jednak słabiutkie i trzeba podejrzanych puścić wolno.

Wywiad z wampirem

Przełom w sprawie nastąpił jakiś czas potem, kiedy w jednym z moteli w Toronto kanadyjscy policjanci przeszukali pokój Olego i Petera. Nie wiadomo, czy działali na zlecenie amerykańskich śledczych, czy też gliniarze z jakiegoś innego powodu zwrócili uwagę na tę dwójkę. Faktem jest, że przy Lundinach znaleziono 30 tys. dolarów i dwa bilety lotnicze do Wielkiej Brytanii, wykupione zresztą na fałszywe nazwiska.

Najwyraźniej panowie szykowali się już do ucieczki. Przekazano ich więc policji w USA i w czerwcu 1993 roku Ole i Peter stanęli przed sądem. Tłumaczenia Petera o przypadkowej śmierci matki nie przekonały przysięgłych i sędzia wymierzył mu 20 lat więzienia, który to wyrok zmniejszono wkrótce o 5 lat. Jego ojciec z kolei dostał 2 lata za kratkami za pomoc udzieloną synowi w ukrywaniu ciała.

I kiedy wydawało się, że świat szybko zapomni o matkobójcy i jego tatusiu pomagierze, wybuchła bomba. Otóż pod koniec 1994 roku duńskim dziennikarzom udało się po wielu staraniach przeprowadzić wywiad z odsiadującym wyrok Peterem, który wyemitowano w telewizji. Program cieszył się niesamowitą popularnością w tym małym kraju. Aż 1,2 mln Duńczyków (czyli co czwarty) z wypiekami na twarzach oglądało i słuchało zwierzeń młodszego Lundina. On sam pokazał się z twarzą częściowo pomalowaną na czerwono, bełkocząc urywki jakiegoś poematu o jasnej i ciemnej stronie życia.

Jednym z oglądających wywiad był duński psycholog i psychiatra, Sten Levander. Wsłuchując się w słowa szaleńca, obserwując jego mimikę i gestykulację, umieścił Petera na tzw. "liście psychopatów" na samym szczycie. Na 40 możliwych punktów przyznał mu aż 39.

Po programie rozpętała się istna histeria. Młode Dunki zakochały się w matkobójcy. Zasypywały go propozycjami, od zostania "przyjaciółkami", aż po wyjście za mąż. Fascynacja takimi ciemnymi typami nie jest zjawiskiem nowym, ludzie często ciągną do najgorszych drani, a szczególnie wzbudzają oni ekscytację kobiet.

Sporo mogą powiedzieć o tym szefowie amerykańskich więzień, takich jak zakład karny w teksańskim Ellis, gdzie wielu facetów osadzonych w celach śmierci, a więc praktycznie bez jakichkolwiek szans na wyjście na wolność, dostaje propozycje matrymonialne z całego świata.

Zakochana w popaprańcu

Wywiad z Peterem oglądała też 33-letnia wówczas Tina z duńskiego miasteczka Målov. Postanowiła napisać do mordercy i ku swojej uciesze szybko dostała odpowiedź. Rozpoczęła się regularna korespondencja, a każdy kolejny list był coraz dłuższy i coraz bardziej namiętny. W marcu 1996 roku kobieta nie wytrzymała, postanowiła spotkać się wreszcie ze swoim korespondencyjnym kochasiem i poleciała do USA.

Peter, o czym wtedy jeszcze Tina nie wiedziała, szykował jej niespodziankę. Matkobójca poczuł się mile zaskoczony, kiedy na jego propozycję zawarcia małżeństwa kobieta odpowiedziała: tak. Ślub odbył się w wielkiej więziennej sali, gdzie poza kilkoma klawiszami i pracownikiem administracji zakładu karnego nie było nikogo. Nie serwowano szampana, nie wznoszono toastów, ale Peter i Tina mieli wymarzony dokument, oficjalnie stali się małżeństwem.

Niewykluczone, że zawarcie związku mogło stać się jednym z powodów zmniejszenia kary zbrodniarzowi - już po raz kolejny. Amerykańskie władze tłumaczyły później, półoficjalnie rzecz jasna, że "zbito" mu wyrok z powodu przepełnienia więzień, bo każde wolne miejsce było na wagę złota.

I tym sposobem, w czerwcu 1999 roku, po zaledwie 7 latach odsiadki, zabójca znów mógł się cieszyć wolnością. Peter natychmiast przyleciał do Danii i od razu padł w ramiona Tiny.

Rodzina jego ślubnej przyjęła go bardzo serdecznie. Wydawało się, że facet dostał w swoim pogmatwanym życiu szansę i wychodzi na prostą. Teść załatwił mu pracę, a małżonka niebawem zaszła w ciążę. Wszystko wskazywało, iż będzie to udany związek i mężczyzna zapomni o swojej przeklętej przeszłości.

Rację miał jednak wspomniany Sten Levander, który tak wysoko ocenił psychopatyczne skłonności Petera. Co rusz bowiem odzywały się w mordercy demony. Jego porywczy charakter sprawił, że szybko wywalono go z pracy. Nie było dnia, by z kimś nie zadarł. Potem zaczął ubliżać, następnie bić swoją ciężarną żonę. Miał też problem z 14-letnią córką Tiny z jej poprzedniego związku. Mówiąc wprost, nienawidził nastolatki. Najlepiej świadczył o tym SMS wysłany dziewczynie w dzień jej święta: Mam nadzieję, że udławisz się urodzinowym tortem.

Wyzwiskom, groźbom i biciu nie było końca. Miarka się przebrała w grudniu 1999 roku, po tym, jak Peter cisnął Tinę tak mocno o drzwi, że aż krew buchnęła jej z nosa... Kobieta nie wytrzymała i o brutalnym ataku powiadomiła policję.

Peter musiał się wtedy wynieść z jej domu. Z czasem rozeszli się z Tiną na dobre, choć nadal u niej pomieszkiwał.

Potwór wrócił

Zamieszkał w podrzędnym hostelu w Hillerødgade w północno-zachodniej części Kopenhagi. Nie musiał długo szukać damskiego towarzystwa. Znalazł je w domu publicznym, gdzie zatrudnił się jako konserwator, "złota rączka". W oko wpadła mu jedna z prostytutek, niejaka Marianne Pedersen, matka dwóch synów. Lundin zamieszkał u niej. Szybko się okazało, że nie był to spokojny związek, jednak nikomu nie przyszło do głowy, że w Peterze znów odżyje bestia.

Pedersen z synami mieszkała w Rødovre niedaleko Kopenhagi, 3 lipca 2000 roku cała trójka niespodziewanie przepadła. Czujni sąsiedzi powiadomili o tym policję, a kiedy mundurowi zapukali do drzwi i zapytali Lundina, co się stało z Marianne, ten spokojnie opowiadał, że jego konkubina zaplanowała wakacyjny wyjazd z chłopcami, on zaś w tym czasie miał jej wymalować dom. Określił swój związek z prostytutką jako bardzo udany.

Co innego jednak mówili sąsiedzi Pedersen. Zeznali, iż np. wieczorem 16 czerwca 2000 roku, po powrocie Petera i Marianne ze szkolnej uroczystości jej synów słyszeli wrzaski. Potem widzieli, jak mężczyzna okładał swoją kochankę pięściami.

Peter tłumaczył później pokrętnie gliniarzom, że wkurzył się, ponieważ podejrzewał kobietę o romans. Potem zarzucił jej, iż złapała chorobę weneryczną i mogła go zarazić. Wreszcie uznał ich związek za właściwie skończony, oczywiście z jej winy, i dlatego należało jej się porządne manto.

Prawda jednak była inna. Wówczas, 16 czerwca 2000 roku, kiedy Peter okładał Mariannę, ta uciekła przed despotą do łazienki. Tam z komórki zadzwoniła do przyjaciela, aby natychmiast przyjechał i jej pomógł. "Kolega" jednak nie mógł pomóc, bo był zbyt zajęty... oglądaniem meczu piłkarskiego.

Policjanci nie odpuszczali, nie wierzyli w ani jedno słowo Lundina, pamiętali, z kim mają do czynienia. Skoro zabił raz, może zabijać dalej - mówili ludzie z kopenhaskiej dochodzeniówki.

Ich podejrzenia okazały się trafne. Najpierw na samochodzie Pedersen, a potem w piwnicy jej domu znaleziono ślady krwi. Kiedy 5 lipca 2000 roku aresztowano Petera Lundina pod zarzutem zamordowania kochanki i jej synów, jego żona Tina rodziła. Policjanci tymczasem dalej przeczesywali zakamarki domu prostytutki, podejrzewając, że ona i jej synowie zostali zamordowani, a ich ciała poćwiartowano.

Szlifierka i siekiera w akcji

Jeden z prowadzących dochodzenie, detektyw Niels Kjøller, z policji w Hvidovre, opisując piwnicę i garaż domu Marianne, użył nawet określenia rzeźnia. Tak wyglądało to miejsce mimo wysiłków Lundina, aby jak najdokładniej wysprzątać po zbrodni. Odkrycie ludzkich tkanek, kawałków skóry, nawet resztek zębów sugerowało, że Peter posługiwał się w morderczej robocie szlifierką, a ślady krwi na podłodze skłoniły śledczych do uznania, iż używał też siekiery. Ta ostatnia zresztą została znaleziona w domu Pedersen.

Przesłuchania podejrzanego nie przynosiły jednak efektu, Peter szedł w zaparte, nie przyznawał się do zabójstw. 3 tygodnie później niespodziewanie zmienił zdanie, opowiadając śledczym bajeczkę o tym, jak to w środku nocy usłyszał potworne krzyki i odkrył z przerażeniem: to Marianne zamordowała swoich synów! Dodał , że jego przyjaciółka w ostatnim czasie ostro "jechała" na prochach. Najwyraźniej musiało się jej pomieszać w głowie i w ataku szału zamordowała swoje pociechy, sugerował.

Na pytanie policjantów, dlaczego potrzebował aż 3 tygodni na wyjawienie tego sekretu, Peter przyznał się do obawy, że nikt nie uwierzy w tę opowieść, miał przecież kryminalną przeszłość.

Kolejne dni potwierdziły jednak tezę śledczych: to Peter stał za zabójstwem całej trójki. W szufladzie w domu Tiny znaleziono pocięty paszport Pedersen.

10 października Peter Lundin przyznał się wreszcie do zabójstw. Zeznał, że najpierw wyprawił na tamten świat kochankę, bo - jak tłumaczył - chciał się zemścić za jej "słodką" rozmowę przez telefon z jakimś facetem. Rozmowa miała miejsce w nocy z 16 na 17 czerwca 2000 roku, czyli wtedy, gdy doszło do sprzeczki między nim a Pedersen, co wspominali sąsiedzi. Potem zamordował jej synów. Nie wyjawił jednak, co się stało z ciałami ofiar. A tych mimo usilnych poszukiwań nigdy nie odnaleziono. Policja podejrzewała, że po zabiciu całej trójki i poćwiartowaniu ciał Peter spalił je w jednej z osiedlowych kotłowni, pozbywając się raz na zawsze dowodów winy.

Dziennikarze gazety "Ekstra Bladet" po tym wyznaniu Lundina skontaktowali się z jego ojcem Ole (po odsiedzeniu wyroku wrócił do Danii), który jak nikt inny znał swojego syna. Ten jednak odmówił komentarza.

- Mój prawnik zabronił mi kategorycznie kontaktów z prasą - oznajmił Ole.

W 2001 roku Lundina juniora skazano na dożywocie. Jego ojciec dostał 4 miesiące więzienia za kradzież przedmiotów należących do Pedersen. W jego domu znaleziono m.in. koc i telewizor Marianne, natomiast w pokoju Petera w domu Tiny policja odnalazła sportowe spodenki chłopców. Początkowo nawet podejrzewano Olego o pomaganie synowi w dokonaniu mordu. Nawet jeśli tak było, nie znaleziono na to dowodów.

Ole Bostrøm Lundin opowiadał o Marianne i swoim synu w programie duńskiej telewizji Crime Magazine. 

- Ona była taka miła, ciepła i taka gościnna. Bywałem często w jej domu, bawiłem się z jej synami, tworzyliśmy niemal rodzinę... Marianne i Peter byli szalonymi osobami, jedno i drugie. Oboje mieli swoje słabości, ale w sumie muszę powiedzieć, że pasowali do siebie - wywnętrzał się przed kamerą.

Pytany przez dziennikarzy o mord zapewniał, że syn nie mógł tego zrobić, bo Peter szczerze kochał Marianne, choć ich związek był bardzo burzliwy. Ole po wyjściu na wolność zaszył się w niewielkim Hellerup i nie wraca do przeszłości.

Przed ogłoszeniem wyroku Petera dokładnie badali psychologowie i psychiatrzy. Doszli do wniosku, że morderca nie jest niepoczytalny i może odpowiadać za swoje czyny.

Początkowo osadzono go w więzieniu Herstedvester w Albertslund niedaleko Kopenhagi. Po jakimś czasie przeniesiono go do nowo wzniesionego zakładu karnego Vridsløselille niedaleko Horsens.

Peter Lundin był znienawidzony przez współwięźniów i to do tego stopnia, że 27 lipca 2000 roku, a więc jeszcze nim skazano go za morderstwa, kilkunastu "kolegów" z zakładu karnego zaatakowało zabójcę. Miał szczęście, cudem przeżył. Prawdopodobnie nie chodziło o Marianne, ale o uśmiercenie jej dzieci - tego nie wybacza grypsera w żadnym kraju. A może kryminaliści znienawidzili Lundina ze jego wyniosłość i pyszałkowatość?

Drugi Ślub za kratami

Ale nie wszyscy mieli taki wrogi stosunek do zabójcy. Wciąż bowiem mógł liczyć na sympatię kobiet. Okazało się, że nie tylko Tina była do tego stopnia zauroczona Peterem, że została jego żoną. 29 września 2008 roku, w czasie, gdy Lundin odsiadywał już wyrok za zamordowanie Pedersen i jej synów, ożenił się po raz kolejny. Nazwiska jego ślubnej nie ujawniono.

Zresztą związek nie trwał długo, bo już po 11 dniach kobieta wystąpiła o rozwód. Powodem nie okazała się bynajmniej kryminalna przeszłość małżonka, ta była jej świetnie znana. Niewiasta wściekła się na Petera za oszustwo: kiedy się pobierali, miał już inną "przyjaciółkę".

Przestępcą interesowali się również dziennikarze. Jeden z nich, z duńskiej gazety "Information", napisał we wstępniaku o Lundinie, tuż po skazaniu na dożywocie, że jest on psychopatą. Reakcja Petera była natychmiastowa, wystąpił do sądu przeciwko dziennikarzowi, domagając się usunięcia "obraźliwego" określenia.

W listopadzie 2008 roku szefowa duńskiej Partii Ludowej, Pia Kjærsgaard, nazwała w jednym z programów telewizyjnych Lundina wyrzutkiem społecznym. W odpowiedzi morderca wytoczył jej proces, domagając się 100 tys. koron odszkodowania za te - jego zdaniem - obraźliwe słowa. Pozew został oddalony.

Zapewne pod wpływem fali nienawiści, jaka płynęła pod jego adresem, Peter Lundin zmienił nazwisko na Bjarne Skounborg. Ale znaleźli też i tacy, którzy chcieli na nim zarobić duże pieniądze. Plany takie snuł wydawca duńskiej gazety "Ekstra Bladet". W 2001 roku zapowiedział współpracę z mordercą nad książką o jego życiu i przestępczej drodze. Wywołało to błyskawiczną krytykę w całej Danii i plany szybko legły w gruzach. Jako oficjalny powód wycofania się z pomysłu podano, że książka nie zawierałaby wystarczających nowości, zaś jej zawartość nie byłaby odpowiedniej jakości.

W końcu jednak książka o zbrodniarzu pojawiła się na rynku, w 2003 roku, a jej autorem był Palle Bruus Jansen. Zawarł w niej nie tylko opisy tego, co zrobił psychopata, ale zamieścił też wnikliwe analizy psychiatry Henrika Day Poulsena.

Peter do dziś nie narzeka na brak zainteresowania swoją osobą - pozytywnego lub negatywnego. Np. grupa na Facebooku nazywająca się "Lundin nigdy nie powinien być uwolniony" zgromadziła już ponad 35 tys. członków. Skoro duński wymiar sprawiedliwości podziela tę opinię, prawdopodobnie pewnego dnia Lundin opuści mury zakładu karnego jedynie po to, by odbyć ostatnią doczesną drogę na lokalny cmentarzyk.

Kazimierz Sikorski

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy