Sylvain Runberg - przesympatyczny Belg od nieludzkich morderstw

Sylvain Runberg (rocznik '71) - scenarzysta odpowiedzialny za komiksy z serii Millenium /materiały prasowe
Reklama

W Polsce chyba każdy słyszał o sadze "Millenium" Stiega Larssona. Nawet jeśli jej nie czytałeś, to i tak istnieje spora szansa, że widziałeś "Dziewczynę z tatuażem". Jednak mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że wykreowane przez szwedzkiego autora postacie "żyją" także na łamach świetnego komiksu...

Sylvain Runberg to jedna z tych osób, które już od pierwszego "cześć" okazują się być kimś o gołębim sercu. Kimś, komu podrzuciłbyś do popilnowania dziecko i bez najmniejszych wątpliwości pożyczył dopiero co kupiony samochód.

Nie spodziewasz się, że ktoś taki może odpowiadać za adaptację "Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet" - jednej z najmroczniejszych książek ostatnich lat. Z tym przesympatycznym, ale i zaskakującym scenarzystą udało mi się porozmawiać w dniu rozpoczęcia Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Co jeszcze kryły jego ciepły głos i szeroki uśmiech?

Reklama

Michał Ostasz, ON.interia.pl: Złośliwi mogliby powiedzieć, że Stieg Larsson odwalił już za ciebie całą robotę, bo przecież bazą dla scenariusza jest jego książka. Jak czasochłonne i wymagające jest przygotowanie adaptacji?

Sylvain Runberg: Przez ostatnie 15 lat mojego życia dzieliłem swój czas między Francję i Szwecję. Książkę Larssona poznałem na długo przed tym, jak stała się międzynarodowym fenomenem.

- Znajomi podpowiedzieli mi, że ze względu na studia, które ukończyłem - historię polityki - powinienem przyjrzeć się bliżej trylogii Millenium. Bardzo mi się spodobała, głównie ze względu na kontekst zarówno polityczny, jak i feministyczny, a dodatkowo spora jej część rozgrywała się w Sztokholmie - mieście, które świetnie znałem. Powiem więcej: codziennie przechodziłem obok miejsca, gdzie Larsson umieścił biuro fikcyjnego miesięcznika Millenium, a mieszkanie książkowego Mikaela Blomkvista (głównego bohatera sagi Larssona - dop. red.) znajdowało się 300 metrów od mojego!

- Mówię o tym nie bez przyczyny. Znajomość Sztokholmu sprawiła, że w mojej głowie pojawiły się pomysły na opowiedzenie tej historii na nowo. Dodatkową motywacją było to, że przez ostatnie półtorej dekady w stolicy, jak i całej Szwecji sporo się zmieniło. Odświeżenie wydało się więc naturalnym wyborem. Chciałem, aby czytelnicy książek Larssona oraz ci, którzy widzieli ich filmowe adaptacje mogli zobaczyć coś nowego, unikalnego również w moim dziele.

Od jak dawna trwały prace nad komiksowym Millenium? Czy miałeś okazję spotkać się z twórcą pierwowzoru przed jego śmiercią i powiedzieć mu o swoich planach?

- Niestety nie. Komiks zacząłem tworzyć dopiero kilka lat po śmierci Stiega Larssona. Udało mi się jednak porozmawiać z jego bliskimi, a także wydawcą jego książek. Spodobało im się moje podejście do materiału źródłowego i dostałem od nich "zielone światło".

Mimo że twój rysownik - Jose Homs - jest z Hiszpanii, to biorąc do ręki komiks Millenium i tak czuje się jego charakterystyczną "belgijskość". Jak wy to zrobiliście? (śmiech)

- Wynika to chyba ze sposobu prowadzenia narracji. Nasze belgijskie komiksy znacząco różnią się od tych wydawanych w Stanach Zjednoczonych. Na tej samej ilości stron w komiksie belgijskim "zmieści się" więcej scenariusza, niż w zeszycie amerykańskim. Wynika to z faktu, że my upychamy na strony więcej paneli i dialogów, a do tego same albumy są wydawane większych formatach dzięki czemu ilustratorzy mogą zawrzeć w swoich rysunkach więcej detali.

Mam rozumieć, że to również sposób na to, aby zmieścić kilkusetstronicową książkę w liczącym nieco ponad sto kartek albumie komiksowym? To chyba było nie lada wyzwanie...

- Żebyś wiedział! Ale to zawsze problem z adaptacjami - i to nieważne, czy mówimy tu o książce czy komiksie. Musisz wybierać najważniejsze i najciekawsze fragmenty i zrobić to tak, aby po drodze nie zniknął gdzieś wydźwięk całości. Sprawę ułatwia jedynie to, że często liczące sobie setki słów opisy zamieniają się w obrazki. W ten sposób oszczędza się najwięcej miejsca.

Jak współpracowało ci się ze wspomnianym już rysownikiem z Hiszpanii? Powiedzmy sobie szczerze - nie wydaje się on oczywistym wyborem na ilustratora chłodnego, skandynawskiego kryminału...

- Pracuję z artystami z różnych części świata. Kiedy tworzyłem serię "Konungar" o wikingach nawet nie widziałem jej rysownika na oczy. Powiem więcej - nawet z nim bezpośrednio nie rozmawiałem, gdyż pochodzi z Chin i nie mówi po angielsku. Jednakże w tym przypadku bardzo zależało mi na tym, aby ilustrator zobaczył Szwecję i Sztokholm na własne oczy i poczuł ich atmosferę. Tak też zrobiliśmy. Homs przyjechał i zrobiłem mu wycieczkę szlakiem Millenium po stolicy. To naprawdę zrobiło ogromną różnicę i efekty naszego wspólnego tripu widać w komiksie. Dalsza współpraca przebiegała już na odległość. Jose przysyłał mi wstępne szkice, które opiniowałem, a później całe, gotowe już strony. Świetnie się dogadywaliśmy.

Piszesz nie tylko komiksową sagę Millenium, która dotyka tak trudnych tematów jak przemoc, gwałt i nienawiść. W twoim dorobku znajdziemy także dzieła z takich gatunków, jak science-fiction i fantasy. W jakiej konwencji czujesz się najlepiej?

- Pisze mi się tak samo niezależnie od gatunku, gdyż i tak najważniejsze są postacie. Musisz nadać im odpowiednie motywacje i sprawić, aby czytelnik chciał w nie uwierzyć niezależnie od tego, czy to piszesz o dziennikarzach śledczych ze Sztokholmu, czy o wikingach walczących z zionącymi ogniem smokami.

Przeniosłeś powieść Larssona do medium jakim jest komiks. Interesuje mnie, co sądzisz o filmowych adaptacjach Millenium. Masz swoją ulubioną?

- Szwedzkim filmom z Noomi Rapace i Mikaelem Nyqvistem udało się bezbłędnie oddać gęstą atmosferę książki i klimat Sztokholmu. Z kolei amerykańska "Dziewczyna z tatuażem" była niezwykle interesująca i podeszła do całej historii trochę inaczej. Co ciekawe, Szwecja nie wygląda w tym filmie jak Szwecja (śmiech). Sam David Fincher (reżyser - dop. red.) powiedział, że żałuje, iż nie odwiedził tego kraju przed rozpoczęciem zdjęć, bo wtedy jego dzieło wyglądałoby zupełnie inaczej...

Rozmawiał Michał Ostasz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy