Bieszczady: Takiego klimatu nie mają nawet Tatry

W Bieszczady warto udać się do miejsc mniej znanych i trudniej dostępnych, takich jak Wetlina, Cisna, Ustrzyki Górne - proponuje przewodnik Paweł Wilk. I podkreśla, że gościnność gospodarzy jest wprost niebywała.

Gdzie warto pojechać w Bieszczady?

Paweł Wilk: Zachęcam udawać się w tereny mniej znane i trudniej dostępne, ale nie tylko - w Wetlinę, do Cisnej czy w Ustrzyki Górne. Gdzieś, gdzie możemy wyjść na szlak - tam wszyscy mówią sobie "cześć" albo "dzień dobry". Tam czują ten sam klimat, mają te same zainteresowania. Idąc w wysokie Bieszczady ujrzelibyśmy miejsca, gdzie ludzie zatrzymują się na tzw. popas, czyli siadają, wyciągają z plecaków termos z kawą czy herbatą, jedzenie i robią sobie piknik w górach. Ludzie dzielą się ze sobą wszystkim, co mają - mimo że się nie znają, bo przyjeżdżają z całej Polski - i zaczynają ze sobą rozmawiać. To jest to, co ciągnie w te góry. Tego nie ma w Zakopanem, tego nie ma w żadnych innych górach. To jest tylko na tym bieszczadzkim "cypelku".

A nad Solinę?

Reklama

Paweł Wilk: Z mojego kilkunastoletniego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie warto tam jechać. Solina to tak na prawdę w ogóle nie są Bieszczady. Oczywiście znajdują się tam pewne pagórki, ale bardziej jest to stworzony sztuczny zalew i miejsce, gdzie przyjeżdżają ludzie na klasyczny wypoczynek, jak w każdym innym zalewie, czyli łódka, kajak, pływanie, picie piwa, powrót do bazy. Nie mamy żadnego kontaktu z górami, nie mamy żadnego kontaktu z ludźmi, zamykamy się tylko i wyłącznie w swoim własnym towarzystwie.

Co mają Bieszczady, czego nie mają Tatry?

Rafał Pieja: Dosyć często jeżdżę w tereny Tatr i rzeczywiście ich urok jest nie do odparcia. Problem pojawia się w liczbie turystów odwiedzających i faktycznie niszczących bardzo wiele, niszczących klimat - kobiety w kożuszkach i szpilkach albo japonkach... To jest po prostu niebezpieczne. Tego w Bieszczadach nie znajdziemy. Jadąc w te regiony tak naprawdę poszukujemy jakiejś dzikości. Oczywiście Bieszczady zaczynają otwierać się na turystów i ciężko z tym walczyć, bo każdy chce w jakiś sposób na tym zarobić.

Turystyka to chyba główna gałąź dochodu mieszkańców Bieszczad...

Rafał Pieja: Po upadku jakiegokolwiek przemysłu, który w Bieszczadach faktycznie kiedykolwiek istniał, czy PGR-ów, tak naprawdę tamtejsi mieszkańcy nie mają wiele do roboty - poza tym, że będą obwozić turystów albo w zimie, kiedy tych turystów tylu już nie ma, po prostu pójdą rąbać drewno i będą je wypalać. To są ich główne zajęcia. W momencie kiedy my tam przyjeżdżamy powinniśmy jak najbardziej chcieć obcować z ludźmi.


Jak jest z gościnnością w Bieszczadach?

Paweł Wilk: Często jeździliśmy do Wetliny na pole namiotowe. To oczywiste, że ludzie chcą na tym zarobić, bo to jest ich jedyne źródło utrzymania, ale tam nie ma takiego nastawienia na komercję. Niegdyś jak pojechaliśmy na to pole namiotowe, spotkaliśmy gospodarza, który teoretycznie chciałby na nas zarobić i który przywitał nas pytaniem "czy jedliście już nasze pierogi z borówkami albo z jagodami?". Odpowiedzieliśmy, że nie, a on powiedział, że teraz będzie jadł obiad z rodziną i zaprasza, żebyśmy razem z nimi zjedli. Siadamy z całą rodziną gospodarza i wszyscy razem jemy obiad, a gospodarz nie chce przyjąć od nas zapłaty, bo uważa, że jesteśmy jego gośćmi. Czy można wyobrazić sobie coś takiego w Zakopanem? W Sopocie? W Warszawie albo gdziekolwiek indziej? W takich stricte turystycznych miejscowościach nie, a tam? Oczywiście zapłaciliśmy za pole namiotowe, ale sam motyw, że oni nas zapraszają, bo my przyjechaliśmy do nich, a oni chcą nas ugościć to jest coś, czego nie ma nigdzie indziej.

PAP life
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama