Do Turcji starym samochodem? Mówili, że to szaleństwo...

Mówili, że to szalony pomysł, ale się udało. Swoim 28-letnim samochodem dotarłem do Turcji i bezpiecznie wróciłem do Polski. Dziś bogatszy o nowe doświadczenia mogę udzielić kilku wskazówek tym, którzy również chcieliby samodzielnie dotrzeć nad Bosfor i zwiedzić ten piękny kraj za kierownicą własnych czterech kółek.

Turcja to w ostatnich latach niezwykle popularny kierunek urlopowy wśród Polaków. Jak tam się dostać? Zapewne najłatwiej samolotem albo autokarem. Zorganizowaną wycieczkę z transportem w cenie kupimy w każdym biurze podróży. O wiele ciekawiej jednak jest do kraju czterech mórz pojechać własnym samochodem. Będąc świeżo po takiej wyprawie postanowiłem napisać parę słów które mogą was zainspirować do podążenia w moje (nasze) ślady.

Nie będzie to kompleksowy poradnik, ani relacja z wycieczki. Raczej garść spostrzeżeń kogoś, kto po prostu wsiadł w 28-letni samochód i wraz z grupą dobrych znajomych wykorzystał urlop na odwiedzenie popularnych turystycznie miejsc Turcji w nieco mniej konwencjonalny sposób.

***

Pierwsza rzecz, która będzie nam potrzebna, to paszport. W Turcji wymagany jest on do przekroczenia granicy, gdyż kraj ten nie jest członkiem Unii Europejskiej. Wszystkim tym, którzy przyzwyczaili się więc do podróżowania z dowodem osobistym radzimy więc zaopatrzyć się również w dokument z orzełkiem na czerwonej okładce. Co nie mniej istotne, jego ważność w momencie przekraczania granicy powinna być nie krótsza niż 60 dni.

Wiza to kolejna formalność, o którą powinniśmy zadbać jeszcze zanim rozpoczniemy nasze wojaże. Kosztuje 20 dolarów i od 1 stycznia tego roku nie można już kupić jej na granicy. Zrobimy to przez internet, a płatność uregulujemy kartą kredytową lub debetową. Cały system działa bardzo sprawnie i taka operacja trwa dosłownie kilka minut. Po uiszczeniu opłaty na maila otrzymamy plik w formacie "pdf", który należy wydrukować i okazać celnikowi podczas odprawy granicznej. 

Reklama

Ubezpieczenie zdrowotne - tego nie wolno lekceważyć. Nigdy bowiem nie wiemy, co nieprzewidzianego przydarzy się podczas naszej podróży. Jest to tym ważniejsze, że w Turcji nie jest respektowana karta EKUZ, dzięki której możemy korzystać z opieki zdrowotnej w krajach Unii. Na szczęście wykup ubezpieczenia zdrowotnego w jednym z wielu towarzystw nie zrujnuje naszego budżetu. Taka usługa dla dwóch osób na okres dwóch tygodni to koszt około 150-200 złotych.

Assistance samochodu również bywa przydatne. Przy jego wykupieniu powinniśmy zwracać szczególną uwagę na zakres ochrony, jaką oferuje nam ubezpieczyciel. Bardzo ważna jest kwestia zasięgu lawety, która w przypadku (odpukać) awarii przyjedzie po nasz samochód. 500 kilometrów to minimum, które pozwoli na psychiczny komfort. Podczas naszej podróży awarii na terenie Grecji uległ jeden z samochodów naszej wyprawy. Dzięki sporemu zasięgowi lawety udało się odtransportować pojazdy do Bułgarii, gdzie stosunkowo tanim kosztem przywrócono mu sprawność.

O zielonej karcie chyba nie trzeba nikomu specjalnie przypominać, dlatego zwrócę uwagę jedynie na drobny szczegół. Przed wyjazdem sprawdźcie, czy polisa obejmuje Turcję. Skreślone literki "TR" na dokumencie oznaczają bowiem niepotrzebne podniesienie ciśnienia na granicy i uszczuplenie portfela o około 60 euro...

Jeśli w wyprawie do Turcji towarzyszyć będą ci znajomi jadący swoimi samochodami, obowiązkowo powinieneś zadbać o CB radio. To idealny środek łączności podczas podróżowania grupą/kolumną wozów. Pozwala na bieżąco konsultować trasę, ostrzegać się przed niebezpieczeństwami no i oszczędzić pokaźną sumkę pieniędzy. Minuta połączenia w tureckim roamingu to jakieś 7 złotych polskich. Lepiej wydać je na co innego.

Uzupełniając wyposażenie samochodu pamiętajmy o obowiązkowych dwóch trójkątach ostrzegawczych, których posiadanie sprawdzić może policja. Udogodnieniem zupełnie nieobowiązkowym, za to bardzo przydatnym będzie też samochodowa lodówka w której ukryjemy zapasy zimnych napojów i produkty spożywcze, które nie powinny zbyt długo leżeć na słońcu.

Trasa dojazdu do Turcji od strony Polski to właściwie dwie opcje. Możemy jechać przez Słowację, Węgry, Rumunię i Bułgarię, bądź przez Słowację, Węgry, Serbię, Macedonię i Grecję. Ze względu na jakość dróg i ciut lepszą infrastrukturę polecę tę drugą opcję. Nie bez znaczenia również jest fakt, że w Serbii i Macedonii możemy zatankować bardzo tanie paliwo.

Odprawa graniczna w Turcji to nic strasznego. Spodziewałem się bardziej wnikliwej kontroli, choć trzeba przyznać że wmontowane w podjazdy do okienek kontroli paszportowej kolczatki i uzbrojeni po zęby żołnierze robią wrażenie. Gdy już załatwimy wszystkie formalności i otrzymamy upragnioną pieczątkę, wjeżdżamy prosto na trasę E84. Jeszcze tylko fotka przy znaku powitalnym i można kierować się na Stambuł!

Zanim jednak beztrosko wciśniemy gaz, pamiętajmy o tym, że nie wszystkie drogi w Turcji są bezpłatne. Nawet jeśli w naszym baku chlupocze jeszcze paliwo, powinniśmy zatrzymać się na stacji i nabyć tak zwany "HGS". Jest to nalepka umieszczana na środku przedniej szyby, w okolicy lusterka wstecznego, która pozwala mijać bramki bez konieczności każdorazowego sięgania do kieszeni. Specjalne czytniki skanują HGS-a i pobierają automatycznie odpowiednią ilość pieniędzy z konta, które doładowujemy przy jego zakupie.

Skoro już przy pieniądzach jesteśmy, parę słów o nich. Obowiązująca w Turcji waluta to lira, która odpowiada 1 złotówce i 40 groszom. Ceny paliw są zróżnicowane, ale ogólnie sporo wyższe niż w Polsce. Za litr benzyny zapłacimy 4.5 do 5 lir, diesla kupimy od 3.30 (są takie miejsca) do 4.10, a za litr gazu LPG od 2 do 2.5 lir. Warto zaznaczyć, że ten ostatni rodzaj paliwa jest nad Bosforem niezwykle popularny i dostępny praktycznie na wszystkich stacjach benzynowych. Kierowcy bolidów napędzanych podtlenkiem "elpidżi" nie powinni zatem martwić się na zapas.

Cen mandatów na szczęście nie było mi dane sprawdzić. Jedyne spotkanie z Policją miało miejsce w momencie, gdy kolumnę naszych samochodów wyprzedzał rozpędzony Tofas Dogan (najpopularniejszy lokalny środek lokomocji). Funkcjonariusze radiowozu, którzy obserwowali ten manewr nie zareagowali, za to w miasteczku położonym kilka kilometrów dalej, czekał na nas komitet powitalny złożony z lokalnych stróżów prawa.

Przedstawiciele tureckiej drogówki nie byli chętni na rozmowy w żadnym ze znanych nam języków, ale po cyferkach jakie wpisywali w swoje smartfony wywnioskowaliśmy, że usiłują nam wmówić przekroczenie prędkości o 3 kilometry na godzinę (102 km/h na rzekomym ograniczeniu do... 99!). Cała dyskusja zakończyła się odpięciem rejestratora wideo, na którym widniał dowód naszej niewinności. Wtedy nasze zatrzymanie obrócili w żart i kazali jechać dalej.

Jazda po tureckich drogach to jak powszechnie wiadomo, dość specyficzna rzecz. Najszybszą i najbardziej polecaną przeze mnie lekcją jazdy w Turcji będzie zdecydowanie wjazd do Stambułu. Dla kogoś, kto wjeżdża tam pierwszy raz (tak jak dla mnie) będzie to szok. Nawet o północy ulice pełne są samochodów, które pędzą przed siebie, trąbią, wymuszają pierwszeństwo i zmieniają pasy ruchu bez ładu i składu.

Gdy wpadniesz w te drogowe tryby masz jakieś pół minuty na błyskawiczną adaptację i przyjęcie brutalnych reguł gry, jakie obowiązują na ulicach. Jeśli szybko się zahartujesz, jesteś wygrany. W innym wypadku lepiej się zatrzymaj i poproś kogoś, by poprowadził samochód za ciebie.

W Stambule pamiętać musisz jeszcze o tym, że znalezienie darmowego miejsca parkingowego w tak ogromnej metropolii nie należy do najłatwiejszych. Co prawda czasem zdarzy się, że uprzejmy personel hostelu pozwoli zaparkować auto w jakimś nie wadzącym nikomu miejscu, lecz na to nie należy się specjalnie nastawiać. Na szczęście system płatnych i rozsianych po całym mieście parkingów iSpark pomaga ulokować bezpiecznie swój pojazd na czas zwiedzania. Cena postoju za dobę w zależności od dzielnicy miasta to od 5 do 18 lir.

Dojechałeś do Turcji, ogarnąłeś tajniki systemu HGS, poznałeś bezwzględne prawa rządzące ruchem drogowym i przeżyłeś jazdę w Stambule? Gratulacje! Otwierają się przed tobą nowe perspektywy. Teraz możesz ruszyć przed siebie półtorakilometrowym Mostem Bosforskim na spotkanie z Azją. Tylko od ciebie zależy, w którą stronę się udasz i jakie cuda spotkasz na swojej drodze...

Rafał Walerowski

***

Zdjęcia wykonano smartfonem Samsung Galaxy K Zoom

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama