Kalesony - koszmar, który może uratować twoją męskość

Nie ma chyba dorosłego faceta, który nie przeżył szkolnego koszmaru, jakim było przebieranie się na lekcję WF-u w czasie zimy. Dla wielu był to moment oddzielający chłopców od prawdziwych mężczyzn, a to ze względu na niepozorne... kalesony.

Tego rodzaju bielizny nie wypadało nosić, przynajmniej według wyobrażeń kilku- i kilkunastolatków, twardzielom. Sprzeciwienie się matce czy rzadziej rozumiejącemu ten ból ojcu było jedną z pierwszych oznak młodzieńczego buntu. Noszenie kalesonów, i to czasami nawet wśród dorosłych, często nadal uważane jest za obciach. Nie mówiąc już o tym, że sformułowanie "dobrze wyglądasz w kalesonach" chyba nikomu nie jest w stanie przejść przez gardło.

Ta część męskiej garderoby właściwie od pojawienia się na rynku była uważana za wstydliwą. Na terenie dzisiejszych Włoch już w średniowieczu znano calzoni, czyli ubranie, którym można było osłonić nogi. Wyglądało niczym połączenie spodni z pończochami, często uszyte z materiałów w dwóch różnych kolorach.

Reklama

Takie odzienie nosiły zarówno kobiety, jak i mężczyźni. W XVI wieku, również we Włoszech, podobnych "spodni", ale wykonanych z haftowanej tkaniny, używały... przedstawicielki rodów królewskich. Co ciekawe, nie nosiły ich na co dzień, ale na przykład do takich zajęć, jak jazda konna, zakładając je pod sukienki. Jak podają źródła historyczne, największą ówczesną propagatorką kalesonów była księżna Katarzyna Medycejska.

Dopiero w drugiej połowie XVIII wieku, kiedy to na Starym Kontynencie triumfy święcili oświeceniowi myśliciele, bielizna ta stała się bardziej powszechnym produktem. Z racji tego, że znów zaczęto przywiązywać uwagę do higieny i czystości, kalesonów używano jako odzienia, które można było regularnie zmieniać. W tym miejscu warto jednak zaznaczyć, że początkowo służyły one tylko jako część garderoby do spania - i to tym, którzy mogli sobie na nie pozwolić. 

Odzież ta stała się najpopularniejsza w Anglii, gdzie wkrótce zaczęła funkcjonować pod zwyczajową nazwą "long johns".

Historycy nie są do końca pewni jej pochodzenia, ale najprawdopodobniej pochodziła od imienia boksera Johna L. Sullivana, który w czasie pojedynków w niesprzyjających warunkach atmosferycznych posyłał swoich przeciwników na deski ubrany właśnie w odpowiednik dzisiejszych kalesonów. Fakt ten wykorzystał potentat przemysłu tkackiego John Smedley, który wprowadził pierwsze kalesony "dla mas". Założona przez niego firma zajmuje się ich wyrobem do dziś.

Kalesony w podobnej formie przetrwały aż do drugiej połowy XX wieku - przynajmniej w swojej męskiej wersji. Warto również wiedzieć, że dawniej, przed spopularyzowaniem rajstop, korzystały z nich także panie.

Można na kalesony narzekać i prawić o tym, że są najbardziej aseksualną częścią męskiej garderoby, ale nie można odmówić im jednego - pomagają przetrwać najgorsze zimy. Do tego, aby nosić je pod spodniami, nawoływał, i to już w XIX wieku, niemiecki lekarz Gustav Jäger. Zachęcał zwłaszcza do używania kalesonów wełnianych. Nie bez przyczyny w zachodniej Polsce do dziś mówi się na nie "jegiery", właśnie od nazwiska wspomnianego uczonego.

Jäger grzmiał nie bez przyczyny. Kalesony nie tylko chronią przed wyziębieniem organizmu. Zmniejszają one ryzyko zapalenia pęcherza i korzonków nerwowych, dzięki czemu chronimy swoje nerki. To jeszcze nie koniec - chcąc zachować sprawność seksualną oraz płodność zimą trzeba "zabezpieczać" się właśnie w ten sposób. Nawet jeżeli nie przepadamy za noszeniem na sobie czegoś, co u wielu wywołuje na twarzy ironiczny uśmieszek.

W XXI wieku kalesony nadal są obciachem, ale ich producenci coraz częściej starają się zmienić ten stan rzeczy. Tworzone są z wysokiej jakości materiałów, ale i wyglądają jak coś, co noszą sportowcy. Zresztą na półkach sklepowych z trudem szukać kalesonów - powinniśmy raczej rozglądać się za "odzieżą termiczną". Prawda, że brzmi lepiej?

Czy tę bieliznę czeka jeszcze jakaś rewolucja? Wydaje się, że w tej dziedzinie jej projektanci osiągnęli już wszystko, jednak przypadek pewnego japońskiego wynalazcy karze zastanowić się nad tym, czy w dziedzinie "odzieży termicznej" powiedziane zostało ostatnie słowo.

Katsuo Katugoru, japoński wynalazca, panicznie obawiający się trzęsienia ziemi i tsunami, jeszcze pod koniec lat 90. zaprojektował i wykonał specjalne kalesony. Takie, które w razie kontaktu z wodą od razu napełniłyby się sprężonym powietrzem, zwiększając trzydziestokrotnie objętość, i umożliwiłyby unoszenie się na wodzie ich posiadaczowi.

Katugoru bał się kataklizmów do tego stopnia, że nie opuszczał domu bez nałożenia na siebie swojego wynalazku. Pewnego dnia podczas podróży metrem przypadkowo aktywował ten mechanizm w zatłoczonym wagonie. Powietrze rozerwało jego spodnie, a powstały balon przygniótł pozostałych pasażerów, łamiąc niektórym z nich żebra. Japończyka uratował dopiero mężczyzna, który unieszkodliwił napompowaną bieliznę przebijając ją zaostrzonym ołówkiem.

Myśleliście, że noszenie zwyczajnych zwyczajnych kalesonów to wstyd? Przemyślcie to jeszcze raz...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bielizna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy