Radziecka droga do piekła. Największy dowcip w historii?

Czy czytając „Podróż do wnętrza Ziemi” nie zastanawialiście się, jak może wyglądać prawdziwe wnętrze Ziemi? Rosjanie chcieli to sprawdzić i ich badania przerosły oczekiwania, a historia „dziury do piekła” żyje do dziś swoim życiem.

W połowie 1970 roku w północnej części Związku Radzieckiego naukowcy  rozpoczęli drążenie odwiertu o nazwie SG-3. Dotychczas człowiek nie mógł się wwiercić głębiej niż na kilkaset metrów - nie było odpowiedniego sprzętu. W związku z tym budowa wewnętrznych struktur Ziemi była znana jedynie z teoretycznych rozważań, które nie były potwierdzone żadnymi badaniami.

Do czasu głębokich odwiertów badawczych ludzie tak naprawdę nie byli wstanie zbadać nawet skorupy ziemskiej. Dopiero w połowie XX wieku pojawiły się urządzenia, które pozwoliły na zbadanie ziemskich głębin.

Reklama

Wyścig w głąb Ziemi rozpoczął się na początku lat 60-tych, kiedy Amerykanie rozpoczęli odwiert niedaleko wyspy Maui w archipelagu Hawajów. Jednak z powodów technicznych nie udało im się wwiercić w dno morskie głębiej niż na 3 kilometry. Była to granica dla naukowców nie do przekroczenia. Jedynie odwierty poszukiwaczy ropy były głębsze.

Dopóki nie rozpoczęto odwiertu o nazwie SG-3 nikomu nie udało się dotrzeć głębiej. W większości przypadków kończono na głębokości około 3 kilometrów. Głębiej przeszkadzała wysoka temperatura i wzrastające nieoczekiwanie ciśnienie.

Kolska otchłań

I tak 24 maja 1970 roku na Półwyspie Kolskim, 10 kilometrów od miasta Zapoliarnyj rozpoczęło się wiercenie w tarczy bałtyckiej najgłębszego odwiertu na Ziemi. Prace prowadzono do 1992 roku. W tym czasie udało się naukowcom wwiercić na głębokość 12262 metrów.

Wstępnie chciano osiągnąć głębokość co najmniej 15 kilometrów. Po Międzynarodowym Kongresie Geologicznym, który odbył się w Moskwie w 1984 roku sądzono, że uda się dojść nawet do 20 kilometrów, ponieważ dotychczas notowane temperatury były niższe niż przypuszczano.

Sytuacja jednak się zmieniła po przekroczeniu głębokości 7000 metrów. Temperatura nagle przekroczyła 700 st. C, co spowodowało przerwanie wierceń z powodu uszkodzenia wiertła Uralmasz. Im Rosjanie głębiej się wwiercali tym zagadkowych wydarzeń było więcej.

Piekielna jama

Po naprawie wiertła wznowiono prace. Temperatura wróciła do normy nieprzekraczającej 100 st. C. Do głębokości 12 kilometrów wszystko szło dobrze, jednak później temperatura znów zaczęła rosnąć. Tym razem utrzymywała się na stałym poziomie, który uniemożliwił dalsze wiercenia. Projekt badawczy został zamknięty, jednak żył nadal własnym życiem. Tym razem religijnym.

Pod koniec lat 80-tych zaczęły krążyć pierwsze, nie związane z nauką, plotki dotyczące SG-3. Jedna z nich głosiła, że na głębokości 14 kilometrów trafiono na grotę, w której temperatura przekroczyła 1100 st. C., a mikrofony miały zarejestrować przerażające dźwięki, które norwescy i radzieccy naukowcy mieli zinterpretować jako ludzkie wrzaski.

Nikt nie zauważył, że informacja prasowa, jak i nagranie radiowe pojawiły się 1 kwietnia 1989 roku, w Prima Aprilis.

W ten sposób odwiert zaczął żyć drugim życiem. Informację o dowierceniu się do piekła podała amerykańska telewizja chrześcijańska TBN (Trinity Broadcasting Network). Dodatkowo całą historię miało podkręcić dwóch młodych ludzi - pastor Kich Kuykendall i nauczyciel Aege Rendalen.

Dowcip, który przeszedł do historii

Amerykański pastor i norweski nauczyciel rozbawieni wiadomościami podawanymi przez chrześcijańskie media postanowili zadrwić z niekompetencji dziennikarzy. Tuż po nowym roku Rendalen wysłał do stacji TBN list, w którym podawał się za pracownika ministerstwa, który dotarł do tajnych informacji na temat odwiertu.

Twierdził, że naukowcy mieli w pewnej chwili ujrzeć snop fluoroscencyjnego światła, który wystrzelił z dziury. Na jego tle pojawiła się postać ze skrzydłami nietoperza, a rząd zakazuje im o tym mówić. Jako dowód załączył artykuł z dziennika "Murmańskij Wiestnik", gdzie geolog pracujący przy projekcie skarży się na rządowe naciski. Naprawdę artykuł mówił o wolności słowa w końcowym okresie istnienia ZSRR. Rendalen dołączył do niego fikcyjne tłumaczenie, którego Amerykanie nie zweryfikowali.

Natychmiast po tym, jak informacja o kontakcie z samym Szatanem pojawiła się w telewizji obaj żartownisie zdementowali tę informację, udowadniając, że jest to żart. Większość mediów opublikowała dementi i przeprosiła za brak profesjonalizmu. Większość, ponieważ TBN nie miało zamiaru zmieniać zdania. Informacja o dotarciu do piekła rozprzestrzeniała się bardzo szybko. Zwłaszcza po tym, jak zaczęły ją powtarzać kolejne media chrześcijańskie i duchowni z ambon.

Do dziś wielu sądzi, że władze Rosji ukrywają prawdę i starają się nie dopuścić osób postronnych do kompleksu badawczego. Sam projekt nie skończył się tak spektakularnym sukcesem, jak dowcip dwóch młodych żartownisiów. Został ostatecznie po cichu zamknięty z powodu braku finansowania przez pogrążone w kryzysie państwo. Do dziś zostały jedynie rdzewiejące konstrukcje i wysoka wieża wiertnicza.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ZSRR | Norwegia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama