A gdyby „cud nad Wisłą” zdarzył się we wrześniu 1939 roku?

Sierpień to miesiąc niezwykle ważny w najnowszej historii naszego kraju. 93 lata temu na przedpolach Warszawy rozegrała się bitwa, która pozwoliła dopiero co odrodzonej Rzeczpospolitej pozostać na mapie Europy. Niemal dwie dekady później, 23 sierpnia 1939 roku, nasi sąsiedzi zawarli przymierze, w wyniku którego zaczęła się największa hekatomba w dziejach Polski (i świata). Poza milionami ofiar, oznaczała również ponowną utratę niepodległości.

Wzmiankowany w tytule "cud na Wisłą numer dwa", jakkolwiek bardzo pożądany, nie nastąpił. Efektowna wolta z 1920 roku - gdy już wydawało się, że Polska padła na kolana, tymczasem jej armia znienacka wyprowadziła potężne kontruderzenie - dziewiętnaście lat później była nie do powtórzenia. Desperacka próba podjęta nad Bzurą pozwoliła jedynie na chwilowe, taktyczne sukcesy, okupione zresztą bardzo wysokimi stratami.

To było wszystko, na co mogło sobie pozwolić nieprzygotowane do wojny z Niemcami Wojsko Polskie. Armia, której potencjał - nawet w najbardziej optymistycznych okolicznościach - nie gwarantował bezpieczeństwa kraju w przypadku konfliktu na dwa fronty. Do tego zaś, jak wiemy, doszło ostatecznie we wrześniu 1939 roku.

Reklama

Pułapka myślenia ahistorycznego

A gdyby historia tej części świata potoczyła się inaczej? Załóżmy, że nasi zachodni alianci dotrzymują słowa i tuż po rozpoczęciu kampanii w Polsce uderzają na Niemcy. Zmuszając Hitlera do przerzucenia większości dywizji ze wschodu na zachód, dając tym samym Polakom czas na dodatkową mobilizację i przegrupowanie sił.

Taki scenariusz rozważa - wyciągając zeń daleko idące konsekwencje - Ziemowit Szczerek, dziennikarz, autor książki "Rzeczpospolita Zwycięska", która lada dzień ukaże się na wydawniczym rynku. Jego kolega po fachu, Piotr Zychowicz, podąża nieco innym tropem, kreśląc obraz września 1939 roku, w którym Polską targają co najwyżej... antyrządowe protesty. W książce jego autorstwa - noszącej wiele mówiący tytuł "Pakt Ribbentrop-Beck" - wojna wybucha wiosną 1940 roku, po ataku Wehrmachtu na Francję.

W narracji tworzonej przez Zychowicza Polska w tym czasie nie robi nic. A właściwie to swoją obecnością zabezpiecza "tyły" Niemiec - przed atakiem ze strony Stalina. Owa bierność nie narusza jednak żadnych sojuszniczych ustaleń z Paryżem i Londynem - tych bowiem nie ma. Jest za to tytułowy alians polsko-niemiecki, okupiony zgodą na budowę eksterytorialnej autostrady przez korytarz oraz zrzeczeniem się praw do Gdańska.

"Hańba!" - orzekłaby dziś większość Polaków. "Jak można było wiązać się z kimś takim jak Hitler?" - w tym pytaniu zawiera się sedno argumentacji oburzonych tym scenariuszem. Ano można było - uzna zapewne część z nas, wydostając się z pułapki myślenia ahistorycznego. Ocena wodza III Rzeszy zdeterminowana jest doświadczeniem II wojny światowej, co przysłania nam fakt, iż wiosną 1939 roku miał on względnie czyste konto. Co więcej - przekonuje autor "Paktu..." - od objęcia władzy niemiecki kanclerz nieustannie zabiegał o dobre stosunki z Polską.

Wielka konfuzja Adolfa Hitlera

Taka postawa niemieckiego przywódcy nie wynikała rzecz jasna z jego polonofilii. Hitler był draniem, owładniętym obsesją zmiażdżenia wrogów Niemiec - tyle że owych wrogów widział we Francji i Związku Radzieckim. To, że II wojna zaczęła się od ataku na Rzeczpospolitą, było efektem rodzimej polityki zagranicznej - przekonuje Zychowicz, personalnie oskarżając szefa ówczesnego MSZ, który miał wszelkie omnipotencje do jej prowadzenia.

Przez dużą część lat 30. XX wieku stosunki na linii Berlin-Warszawa były niemal wzorowe, czego ukoronowanie stanowił podjęty wspólnie rozbiór Czechosłowacji. Z tego powodu Zachód uważał nasz kraj za proniemiecki. Gwałtowna zmiana sojuszy - która nastąpiła wiosną 1939 roku - Francuzów i Brytyjczyków mocno zaskoczyła (i ucieszyła). Jednak największa konfuzja była udziałem Adolfa Hitlera - to wtedy postanowił on rozprawić się z Polską "raz na zawsze". Co znamienne - dziś wydaje nam się, że niemiecka propaganda od początku nazizmu dworowała sobie z Polaków. Błąd! "Szczurami" staliśmy się dla hitlerowców na kilka miesięcy przed inwazją.

Klamka zapadła po emocjonalnym wystąpieniu Józefa Becka w Sejmie, w maju 1939 roku. To wtedy padły słynne słowa o "honorze narodu", czyniące z nielubianego dotąd polityka (któremu zarzucano zbytnią sympatię dla Niemiec), bożyszcze tłumów. Kalkulacje ministra wpisały się bowiem znakomicie w antyniemieckie nastroje dużej części społeczeństwa. A co takiego zakładał Beck?

Otóż zdawał on sobie sprawę, że samotne trwanie Polski groziło w przyszłości katastrofą. Podobnie, jak alians z Moskwą - Zychowicz trafnie zauważa, że o ile Hitler miał w tym czasie na sumieniu administracyjne prześladowania Żydów, o tyle Stalin w pełni już zasłużył sobie na miano ludobójcy, bez skrępowania mówiącego o dalszej ekspansji. Mając do wyboru sojusz z Berlinem bądź Paryżem i Londynem, szef MSZ wybrał opcję drugą. Nie był przy tym skończonym naiwniakiem - miał świadomość, że przeorana doświadczeniem I wojny światowej Francja nie będzie parła do kolejnego konfliktu. Nadzieję pokładał Beck w Brytyjczykach, zaniepokojonych rosnącą potęgą Niemiec. To oni mieli w razie czego zmotywować Francuzów do działania i razem z Polakami pokonać Rzeszę.

Głupota czy zaklinanie rzeczywistości?

Tyle że szef polskiego MSZ-tu się przeliczył - brytyjskie gwarancje okazały się nic niewarte. Wyżywanie się na nim - mając dzisiejszą wiedzę historyczną - byłoby nie na miejscu, gdyby nie fakt, że władze II RP zdawały sobie sprawę z poziomu (nie)gotowości Wielkiej Brytanii do wojny. Miały też świadomość własnej słabości militarnej - w pełni zmobilizowane Wojsko Polskie stanowiło pokaźną siłę (między bajki należy włożyć opinie o podłej jakości przedwojennej armii), lecz nie w starciu z Wehrmachtem, a Armią Czerwoną, do wojny z którą przez niemal dwie dekady się przygotowywało (co skądinąd dobrze ilustruje, jakie były priorytety polskiej polityki zagranicznej).

Nie zapominajmy też, że Beck sam był oficerem artylerii, musiał więc zdawać sobie sprawę ze skrajnie niekorzystnego ułożenia linii granicznych z Niemcami. Z konieczności jednoczesnej obrony frontu i skrzydeł, przed silniejszym przeciwnikiem, w stosunkowo łatwym terenie. Głupiec zatem czy osoba zaklinająca rzeczywistość, niedostrzegająca niewygodnych faktów w myśl zasady "jakoś to będzie"? Na to pytanie - którym można by objąć całą władzę i generalicję II RP - dziś już nie uzyskamy odpowiedzi.

A co by było, gdyby...? Zychowicz idzie ścieżkami przetartymi przez historię rzeczywistą. Niemcy miażdżą Francję - w czym Polska nie ma udziału - a na przełomie wiosny i lata kolejnego roku uderzają na ZSRR - w co II RP, jako członek Paktu Antykominternowskiego, angażuje pokaźne siły. Pozostając w zgodzie z ocenami wielu historyków, autor "Paktu..." zakłada, że decydującą dla przebiegu wojny na wschodzie była bitwa pod Moskwą. W jego scenariuszu armia niemiecka, wsparta 60 dywizjami WP, ów pojedynek wygrywa. Stolica komunizmu pada, co powoduje wejście do wojny Japonii. Napierana z obu stron radziecka Rosja ulega, Stalin zaś strzela sobie w łeb.

Nie bez znaczenia dla wyniku tego starcia jest fakt, że na terenach zajmowanych przez Polaków nie dochodzi do prześladowania miejscowej ludności. W rzeczywistej historii Niemcy bardzo szybko roztrwonili potencjał, jaki dawały im uradowane krachem komunistycznego reżimu tłumy mieszkańców-więźniów ZSRR. W wersji alternatywnej - przynajmniej w polskiej strefie okupacyjnej - zamiast oddziały partyzanckie, byli czerwonoarmiści masowo zasilają "białe" milicje i armie.

Koszmarny sen niemieckich generałów

I co dalej? Pokonawszy Rosjan, Niemcy atakują bliskowschodnie posiadłości Wielkiej Brytanii. Jednocześnie nasilają wojnę na morzu, by w ten sposób zmusić Wysypy do kapitulacji. Gdy Brytyjczykom przychodzą na odsiecz Amerykanie, Niemcy tracą inicjatywę. Zychowicz zakłada, że mimo innego rozstrzygnięcia wojny na wschodzie, zachodni alianci i tak dokonaliby inwazji na okupowaną Francję. Która biorąc pod uwagę potencjał Stanów Zjednoczonych, prędzej czy później doprowadziłaby do klęski III Rzeszy. Nie byłaby to wszak porażka II RP - ta bowiem wykorzystałaby okazję i jeszcze w trakcie walk na froncie zachodnim, uderzyła w osłabione Niemcy od tyłu.

Autor "Paktu..." raczy nas spektakularną wizją początku owej wolty - wysadzeniem słupów nośnych eksterytorialnej autostrady, przecinającej polski korytarz. Koszmarny sen niemieckich generałów - wojna na dwa fronty - tak oto się ziścił. Wehrmacht kapituluje, Polska jest w obozie zwycięzców - a tych przecież się nie rozlicza. Tak, jak wiosną 1945 roku nikt nie pamiętał Stalinowi paktu Ribbentrop-Mołotow i jego zbrodniczych konsekwencji.

I na tym w zasadzie kończy się wizja Piotra Zychowicza. Poza naiwnym stwierdzeniem, że "przedwojenna Polska była lepszym miejscem do życia niż III RP", oraz ogólnikowych hasłach o możliwej federacji obejmującej terytoria okupowane, nic więcej na temat losów starej-nowej Rzeczpospolitej w jego książce nie znajdziemy.

Na szczęście z pomocą przychodzi nam Ziemowit Szczerek, prezentujący alternatywną historię Polski od zwycięskiego końca II wojny aż po dziś dzień. Dla porządku jednak zaznaczmy, iż w "Rzeczpospolitej Zwycięskiej" losy Niemiec rozstrzygają się już jesienią i zimą 1939 roku. Autor opiera się na założeniu - podzielanemu przez wielu historyków - że ówczesny Wehrmacht nie sprostałby jednoczesnej wojnie na dwa fronty.

Widzi więc sprawy tak: słabo obsadzona zachodnia linia obrony szybko ulega naporowi armii francuskiej i brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego. Niemcy co prawda pośpiesznie przerzucają odziały z frontu wschodniego, jednak przewaga ilościowa aliantów jest zbyt duża. Poza tym Polacy - którzy (w odróżnieniu od prawdziwych wydarzeń), skoncentrowali swoją obronę z dala od pozbawionych przeszkód naturalnych granic, a wcześniej nie zwlekali z mobilizacją - teraz zyskali dodatkowe atuty: czas i osłabionego przeciwnika. Przegrupowane Wojsko Polskie bez większych trudów pokonuje zaledwie 200-tysięczne oddziały niemieckie, pozostawione do osłony tyłów.

Rosyjski parias, polska Słowacja

W tym scenariuszu Stalin nie przyłącza się do wojny. Na użytek własnego establishmentu radziecki przywódca mówi o konflikcie, "który wykrwawi kapitalistów", choć tak naprawdę za tą retoryką kryje się świadomość własnej słabości. Armia Czerwona to kolos na glinianych nogach - w realnej historii mogła sobie pozwolić na atak na wyczerpaną Polskę, lecz klasyczne działania ofensywne leżały poza jej możliwościami, co doskonale zilustrowała wojna radziecko-fińska. Pozbawiona kadry oficerskiej, zmotywowanego żołnierza i sprzętu odpowiedniej jakości, w narracji Szczerka biernie przygląda się nowej europejskiej wojnie. A potem jest już za późno, by wchodzić do gry.

Polska krzepnie na tyle, że nie sposób już traktować jej jako zawalidrogi - nie mogąc zaś nieść płomienia rewolucji na zachód, komunistyczna Rosja kisi się we własnym sosie. Wszechobecny terror oraz nieracjonalna polityka gospodarcza powodują, że przez następne dziesięciolecia ów kraj nie odgrywa tak znaczącej roli w światowej polityce, jak w rzeczywistości. Jest pariasem - zbyt wielkim, by o nim zapomnieć, nie dość silnym, by się z nim liczyć. Ale nie uprzedzajmy zdarzeń...

Europa po zakończeniu kolejnej wojny postanawia raz na zawsze pozbyć się problemu Niemiec. Podzielona na cztery strefy okupacyjne - amerykańską, angielską, francuską i polską - Rzesza ma już nigdy nie odrodzić się jako jedno państwo. Niemcy wracają do etapu, który dominował w ich historii - zostają rozczłonkowane na poszczególne landy, które z czasem pozbędą się okupacyjnej jurysdykcji. W odróżnieniu od historii realnej, nie dochodzi do znaczącej korekty zachodnich granic Rzeczpospolitej. Nie ma więc Ziemi Odzyskanych, choć polskie oddziały stacjonują aż po Łabę - mają tam wszak status sił okupacyjnych (zatem w odróżnieniu od Zychowicza, u Szczerka II RP pozostaje w mniej więcej tych samych granicach. Pierwszy z autorów - co jest konsekwencją rozbicia ZSRR - widzi jej kształt podobny do czasów I RP). Wzmocniony spektakularnym zwycięstwem sanacyjny rząd zaczyna jednak forsować ideę Międzymorza - rodzaju federacji krajów środkowo-europejskich, pod przywództwem Polski. Początki wyglądają obiecująco, zwłaszcza po tym, jak do Rzeczpospolitej przyłącza się katolicka Słowacja, tworząc jeden organizm państwowy.

Warszawa niczym Germania

W wizji Szczerka przez całe lata 40. XX wieku do Polski płyną gigantyczne, niskooprocentowane kredyty - głównie z Wielkiej Brytanii. Rzeczpospolita ma dzięki nim przyśpieszyć swój rozwój, by z powodzeniem móc wypełniać rolę środkowo-europejskiego filaru bezpieczeństwa, w tym straszaka wobec Rosji. Wobec takich zadań i takiej pozycji nie dziwi założenie, w myśl którego Polska bardzo szybko trafia do grona atomowych mocarstw.

Lecz wspomnianą kasę wchłaniają przede wszystkim projekty infrastrukturalne. Budowa fabryk, rozbudowa miast, modernizacja wsi - no i dróg, owej polskiej pięty achillesowej, co podobnie jak w rzeczywistości, idzie nam tak sobie. Dużą część funduszy pochłania też... dzielnica rządowa w Warszawie, wzniesiona na cześć Józefa Piłsudskiego i Edwarda Rydza-Śmigłego. Jej bizantyjskiego rozmachu nie powstydziłby się Albert Speer, projektant Germanii, miasta, które miało powstać na gruzach Berlina - stolicy 1000-letniej Rzeszy. Wobec tych wydatków resztówką można nazwać pieniądze przeznaczone na realizację popularnego w przedwojennej Polsce kolonialnego marzenia - wykupienia od Francuzów Madagaskaru.

Więc jaka jest alternatywna Polska AD 2013? Szczerek przedstawia ją w formie reportażu, którego autorem jest wymyślony dziennikarz o polskich korzeniach, przylatujący do nieznanego wcześniej kraju ojców. Szkoda czytelnikom psuć zabawę i zdradzać wszystkie elementy tej układanki.

Warto jedynie wspomnieć o wybuchu w jednej z krakowskich knajp, za którym stoją ukraińscy nacjonaliści. O zachodniej Ukrainie, przypominającej obrazki z Irlandii Północnej sprzed kilku dekad. O zabitej dechami białoruskiej wsi, w którą nikt nie inwestuje, bo jak przyjdzie walczyć z Sowietami, to i tak wszystko szlag trafi. O nieudanym zarządzie zachodnich ziem, zdominowanych przez żywioł niemiecki (RP formalnie nie wchłonęła tych terytoriów, nie było zatem masowych wypędzeń).

Należy też napomknąć o tętniących życiem Wilnie i Lwowie, o turystycznej mekce na warszawskich Nalewkach, wypełnionej żydowskimi mieszkańcami - ich knajpami, sklepami, bazarkami. O nietkniętych wojną muzealnych i bibliotecznych zbiorach, całej historycznej infrastrukturze. O elitach z tradycjami. O znakomitej kolei, o polskich - cieszących się uznaniem także poza krajem - markach samochodów. O przyzwoitej, choć wciąż odbiegającej od zachodnioeuropejskiej, jakości życia. "To taka Polska na miarę naszych możliwości" - mówi jeden z bohaterów fikcyjnego reportażu.

*          *          *

Trudno ocenić, na ile właściwe są wnioski, jakie z rzeczywistych wydarzeń wywodzi Szczerek, konstruując swój alter-świat. Zwłaszcza jego późniejsze dzieje. Można się z nim zgadzać, bądź nie - ostatecznie jednak chodzi o rodzaj intelektualnej rozrywki. Podobnie rzecz się ma z książką Piotra Zychowicza. Gdyby nie jedno "ale".

Szczerek za punkt wyjścia przyjmuje zmianę postawy naszych zachodnich aliantów, którzy zaraz po wybuchu wojny decydują się uderzyć na Niemcy. W prawdziwej historii Polacy nie mieli żadnego wpływu na taki bieg wydarzeń. Nie dysponowali kartą przetargową, która pchnęłaby Paryż i Londyn do czegoś więcej niż "dziwna wojna". Alternatywna wizja Zychowicza - w myśl której kraj unika okupacji i znacząco opóźnia swoje przystąpienie do wojny - opiera się o skutki działań samych Polaków. Rzeczpospolita nie przystąpiła do Paktu Antykominternowskiego za sprawą przedziwnej - patrząc z perspektywy wcześniejszych zabiegów - wolty polskiej dyplomacji. Którą uosabiał jeden człowiek - Józef Beck. Świadomość tego rodzi złość i żal.

I owszem, czasu nie cofniemy, ale można z tego wszystkiego wynieść lekcję na przyszłość. Jak trzeźwo zauważa autor "Paktu...", "państwa nie mają honoru, państwa mają interesy. A najważniejszym interesem jest bezpieczeństwo obywateli". Warto o tym pamiętać, nim znów zaczniemy potrząsać szabelkami...

Marcin Ogdowski

           Ziemowit Szczerek, "Rzeczpospolita Zwycięska. Alternatywna historia Polski", Wydawnictwo Znak, 2013.

·        Piotr Zychowicz, "Pakt Ribbentrop-Beck, czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki", Wydawnictwo Rebis, 2012.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: III rzesza | Francja | druga wojna światowa | u-boot | Warszawa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy