W armii jak w zegarku

Od kilku tygodni polscy żołnierze z bazy w Ghazni samodzielnie, już bez pomocy Amerykanów, patrolują prowincję, w której stacjonują.

Przygotowania do patrolu przebiegają zawsze jednakowo. Przed każdym wyjazdem zbiórka w parku maszyn. Dowódca jak mantrę powtarza pytania: - Każdy ma morfinę, środki opatrunkowe, wszystko na właściwym miejscu? Łączność sprawdzona?

Połaskotać Talibów

Czyta listę obecności, ustala porządek kolumny, opisuje trasę i zadania do zrealizowania. - Jeśli nie będą chcieli nas przepuścić, nie panikować, nie otwierać ognia, trąbić, jeśli mimo kilku wezwań nie zareagują - strzelać, ale w powietrze - mówi. - Uważajcie na cywili. Nie każdy, kto ma broń chce jej użyć przeciwko nam. Jest mnóstwo żołnierzy i policjantów bez mundurów.

Reklama

Następnie omawia taktykę działania, gdyby doszło do sytuacji kryzysowej, np. ataku na patrol. Wyznacza osoby, które go zastąpią, jeśli sam nie będzie mógł dowodzić. Na koniec udziela ostatnich wskazówek: - Jeśli zaczną do nas strzelać, nie zjeżdżamy z drogi; mamy taki zasięg, że możemy ich z miejsca "połaskotać". Prędkość ok. 60 km na godzinę, nie szybciej, żeby nie pokazywać naszych możliwości, a w razie zasadzki móc odskoczyć.

Wymiękają hamulce

Kierowcy ustawiają pojazdy w kolumnę, która powoli kieruje się w stronę bramy. Chwila postoju, żołnierze przestrzeliwują broń. Patrol opuszcza bazę. I tu właściwie kończy się rutyna. Zgodnie z podstawową zasadą "żadnej powtarzalności", wszystko inne - trasy, godziny przejazdów, szyk pojazdów w kolumnie - są zmieniane.

Poniedziałek. Przed południem żołnierze wyruszają z Ghazni do oddalonej o ok. 130 km bazy Warrior. Jest tam 33 ich kolegów, którzy pełnią warty na wieżach i patrolują nocą okolicę. Mają służbę w cyklu 4 na 12 - cztery godziny działań, dwanaście odpoczynku i trochę narzekają na tę monotonię. W drodze do Warriora psuje się wóz ewakuacji medycznej - Ryś. - To standard. Jest strasznie zawodny, zwykle "wymiękają" mu hamulce - mówi jeden z żołnierzy. Pancerna sanitarka nie wraca do Ghazni, wymaga dłuższej naprawy.

Mały pokaz siły

Wtorek. Wieczorem żołnierze wyruszają na patrol po okolicy kilkanaście kilometrów od bazy. W jednej ze wsi wysiadają z pojazdów i poruszają się pieszo obok nich. Co jakiś czas zatrzymują się. Za pośrednictwem tłumacza rozmawiają z "lokalsami". Obstąpieni przez dzieci, rozdają im długopisy, notesy, cukierki i napoje. Wracają do bazy po zmroku, bez użycia świateł, wykorzystując noktowizory.

Środa. Nad ranem żołnierze wyjeżdżają na patrol, w zupełnie inną okolicę niż w poprzednich dniach. Ostatnio dochodziło tam do ataków na wojska koalicyjne. Polacy robią tam więc swoją obecnością "mały pokaz siły". Spokojnie wracają do bazy. Na pytanie, jaki sprzęt z tego, który mają nie sprawdza się na patrolach, jeden z żołnierzy odpowiada: - W armii wszystko działa jak w zegarku - zapewnia. A po chwili z uśmiechem dodaje: - Ale nie szwajcarskim, ale starym, radzieckim...

Rosomaki oswojone

- Najważniejsze to dopancerzenie hummerów, zwłaszcza ich podłóg, bo teraz układamy na nich worki z piaskiem i przydałyby się inne sanitarki, bo Ryś to porażka - wylicza po chwili.

Pytani o Rosomaki żołnierze żartują: "już oswojone". - Wyglądem wzbudzają respekt u Afgańczyków, w środku jest wprawdzie ciasno, ale "trumny" nie są najgorsze. Zobaczymy później, jak spadnie deszcz i będzie błoto, czy będą dawały radę w górach - mówią.

Wewnątrz jednego z Rosomaków na kablu wisi pluszowy tygrysek, a na ścianie, przyklejony plastrami, dziecięcy rysunek uśmiechniętej żyrafy. Z innego przed wyjazdem na patrol rozlega się piosenka Lady Pank "Mała wojna": "Aniołowie jeśli tylko są, kryją się w metalowych bunkrach... Zawsze iść, rozkaz, który mam we krwi, małą wojnę w sobie mieć... Ludzie są po to, żeby żyć i tańczyć; ludzie są po to, żeby mogli walczyć...".

Katarzyna Lechowicz

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: armia | żołnierze | patrol | bazy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy