Zarzeczny: Jestem chamem i lubię mocno przypier...

Jedni uwielbiają go słuchać i czytać jego teksty, inni zaś nienawidzą i uważają, że zwariował. Jedno jest pewne: budzi skrajne emocje i jest wyróżniającym się felietonistą w Polsce. Nadworny krytyk Adama Małysza, Roberta Kubicy i Marcina Gortata. Bezkompromisowy i jak zawsze szczery do bólu Paweł Zarzeczny w rozmowie z serwisem Facet Interia.pl

Jedni uwielbiają go słuchać i czytać jego teksty, inni zaś nienawidzą i uważają, że zwariował. Jedno jest pewne: budzi skrajne emocje i jest wyróżniającym się felietonistą w Polsce. Nadworny krytyk Adama Małysza, Roberta Kubicy i Marcina Gortata. Bezkompromisowy i jak zawsze szczery do bólu Paweł Zarzeczny w rozmowie z serwisem Facet Interia.pl

Kilka miesięcy temu zapytałem pana, czy nadal jest pan najlepszy (Paweł Zarzeczny napisał książkę pt. "Zawsze byłem najlepszy" - przyp. red.) i padła wówczas odpowiedź, że tak. Coś się zmieniło?

Paweł Zarzeczny: Zmartwię wiele osób, ale nic się nie zmieniło. Mówiąc krótko - nie mam konkurencji.

Czy wkrótce może się to zmienić?

- Miałem nadzieję, że tak będzie. Przecież w Polsce mamy kilkadziesiąt wydziałów dziennikarstwa na wyższych uczelniach i nie brakuje mądrych, inteligentnych ludzi. Problem w tym, że ci najmądrzejsi wyjechali z tego kraju. Natomiast z tymi, co zostali, jest tak, że jak mówią pierwsze słowo, to ja już wiem, jakie będzie ostatnie. Te same pytania, schematyczność, przewidywalność... W ogóle ten kraj stał się, jak taki zagon kartoflano-buraczany. Myślę Polska - mówię ojczyzna ślusarzy i nieutalentowany ludzi. To jest przykre.

Reklama

Nie brzmi to optymistycznie...

- Z nauką jest tak samo, jak z piłką nożną. Skoro wszyscy najlepsi polscy piłkarze rok w rok wyjeżdżają, to czego można oczekiwać po tych, którzy zostają? Otóż niczego, bo zostają sami paralitycy. Ten wątek futbolowy można przenieść na sferę ekonomii i w zasadzie na każdą inną. Jesteśmy wyjałowioną glebą. Na szczęście każda gleba może się odrodzić. Wciąż wierzę, że przyjdzie kiedyś nowe pokolenie, które coś zmieni. Ale to tylko wiara...

Zatem co powinno się zmienić?

- Wymagałoby to decyzji o samobójstwie politycznym całej elity. Mam na myśli przywódców każdej opcji politycznej. Ja ich nazywam następująco: dewiant, cynik, złodziej, komuszek, kłamca, naiwniak. Najgorsze jest to, że oni nie potrafią nawiązywać ponadpartyjnej współpracy w imię dobra Polski. Czasami oglądam obrady Sejmu i przyznam szczerze, że należałoby skasować trzy pierwsze rzędy, gdzie zasiadają ci najważniejsi politycy. Ale w niektórych przypadkach również i te ostatnie. Bo jak patrzę na ostatnie ławki PiS-u, gdzie siedzi agent Tomek i Janek Tomaszewski... To jest przecież obraza dla tego kraju, że tacy ludzie są przedstawicielami narodu.

W tych najmłodszych politykach też nie widzi pan nadziei?

- Oni są przesiąknięci partyjniactwem. Spośród moich znajomych znam ludzi, którzy są stokroć mądrzejsi od tych, którzy dziś nami rządzą. Przy każdych kolejnych wyborach mam nadzieję, że młodzi obywatele wreszcie się przebiją. Sęk w tym, że oni się przebijają, ale w nazwijmy to "anty-działaniach". Mam na myśli m.in. protesty przeciwko ACTA, Jaruzelskiemu, stanowi wojennemu itp. Brakuje nam ludzi, którzy potrafiliby tworzyć. Nie mamy swoich bohaterów. Ja bardzo często odwołuję się do mojej ulubionej powieści pt. "Lalka". Wokulski zamiast iść strzelać na wojnę - tak jak my do Afganistanu - wolał iść na tę wojnę handlować chlebem. Ponadto ożenił się z bardzo bogatą Minclową i przejął po niej ogromny majątek. Zrobił wszystko co mógł, by pomnożyć kapitał. Dla mnie jest to doskonały przykład zaradnego Polaka. Wokulski niestety zbłądził, bo nieszczęśliwie się zakochał. Zdarza się najlepszym. Zmierzam do tego, że dzisiaj w Polsce nie ma takich Wokulskich.

Skoro wspomniał pan o 13 grudnia, który już niebawem, to chciałbym kontynuować ten wątek, bo to chyba dla pana data szczególna...

- Podczas studiów chodziłem na wszystkie demonstracje. Pamiętam, że taka mega demonstracja odbyła się w Warszawie 1 maja 1982 roku. Doszliśmy na ulicę Miodową i naprzeciwko nas stał szpaler wojska z wycelowanymi w nasze głowy karabinami. Nie było żartów. Skręciliśmy w ulicę Długą, by następnie przenieść się nad Wisłę. Tam pokrzyczeliśmy trochę, że nikomu nie oddamy naszej Polski i rozeszliśmy się do domów. Po dwudziestu latach Gazeta Wyborcza odszukała zdjęcia z tej demonstracji i zamieściła je na papierze. Tak sobie patrzę na to zdjęcie... k...a, przecież to ja tam popie...m na pierwszym planie!  Młody, wtedy jeszcze chudziutki Paweł Zarzeczny uwieczniony na zdjęciu z pochodu! Przyznam, że zrobiło mi się bardzo miło, bo te wszystkie wspomnienia odżyły. Można powiedzieć, że młodość wróciła...

Podobno stoi pan teraz przed ważnym, życiowym wyborem. Chodzą słuchy, że Paweł Zarzeczny wyemigruje...

- Moja serdeczna przyjaciółka chce mnie ściągnąć do Hiszpanii. Czeka na mnie dom z ogrodem i basenem. Zamiast pisać felietony, miałbym wygrzewać się w słońcu i popijać drinki. Andaluzja - bardzo przyjemne miejsce.

Podjął pan ostateczną decyzję?

- Jeszcze nie podjąłem, ale raczej nie skorzystam z zaproszenia. Ile można pływać w basenie, leżeć na leżaku i popijać drinki? My Polacy wolimy, żeby było nieco gorzej, ale ważne, by było u siebie. Poza tym chcę być teraz w kraju, bo przecież dorasta moja nastoletnia córka, mam wnuczkę...

No właśnie... został pan dziadkiem... Czy to oznacza, że "dziadek Paweł" teraz złagodnieje i nie będzie aż tak kontrowersyjny?

- Nie sądzę. Nic się nie zmieni. Paweł Zarzeczny nadal będzie Pawłem Zarzecznym. Będzie pił piwo dopóki będzie to legalne i dopuszczalne. Przyjaciółka powiedziała mi kiedyś: Paweł, ale Ty masz wielki ten brzuch... Na to ja odparłem: Ty nie patrz na mój brzuch, patrz na głowę. Ludziom ciężko zrozumieć, że to nie brzuch decyduje o charakterze człowieka. Mój mózg ma jedną, bardzo dobrą cechę: ustępliwość. Ja jestem dobrym i ustępliwym człowiekiem. Takich mózgów właśnie w tym kraju brakuje. Dlatego też napisałem testament, którego wykonawcą będzie mój syn. Postanowiłem przekazać swój mózg do badań - "Jak wychwycić gen ustępliwości, dobroci i serdeczności".

Żartuje pan sobie...

- Mówię poważnie. Czy ja wyglądam na idiotę? Wszystko jest już spisane u notariusza. Jeśli hodujemy zdrowe konie i kury, to szukamy takiego genu, dzięki któremu te kolejne zwierzęta również urodzą się zdrowe i silne. Ale wracając do mojego mózgu... Rozmawiałem z neurologiem i powiedział, że jest to możliwe po mojej śmierci. Poparł moją decyzję, bo przecież studenci medycyny nie mogą się uczyć tylko na podstawie książek. Muszą od czasu do czasu poeksperymentować na żywej tkance.

Ma pan wielu wrogów?

- Trochę ich będzie. Bierze się to stąd, że przerastam większość ludzi. Nie wzrostem i wagą, ale śmiałością i bezpośredniością. Mam takiego swojego wychowanka i ulubieńca Krzysia Stanowskiego, który przysłał mi pewnego dnia smsa. Najpierw ja napisałem Krzyśkowi, że zamierzam wyemigrować i że w związku z tym nie będzie miał go kto uczyć tego fachu dziennikarskiego. "Stanek" odpisał mi mniej więcej coś takiego: "Jako wzór odwagi i bezkompromisowości powinni cię Pawle obwozić po metropoliach całej Europy i pokazywać ludziom. A ja co najwyżej mogę się machnąć do Kalisza". Z jego strony było to trafne i zarazem bardzo miłe spostrzeżenie. Zmierzam do tego, iż mogę napisać, że np. Donald Tusk jest do dupy. Nie jest to moja fobia, ale głębsze przemyślenia, które za zgodą wydawców trafiają później do gazet.

Lubi pan iść pod prąd i lubi pan czasami napisać, że Kubica i Małysz to nędzni sportowcy.

- I Gortat! Ten to dopiero nieudacznik. Skoro facet ma ponad dwa metry wzrostu i rzuca dwa punkty w meczu, to coś tu nie gra. Sorry - ktoś tu nie gra! Jeśli chodzi o Kubicę, to przeciwko niemu przemawiają statystyki. Robert co chwilę psuje jakiś samochód. Ja się cieszę, że Kubica wygrał wyścig w F1. Ale należy pamiętać, że wygrał dlatego, bo przy starcie źle zapaliły się światła, zderzyły się bolidy z czołówki, a Kubica szczęśliwym trafem ich objechał i na skróty poleciał do mety. Robert porozbijał tyle aut, że Polsce nie dostałby ubezpieczenia. Teraz startuje w rajdach, ale co chwilę słyszę, że zawody kończy w rowie. Może on powinien reklamować rowy melioracyjne? Z Małyszem jest podobnie. Uważam, że nie sztuką jest skopać słabego, ale znaleźć minus u tego najlepszego. Szkoda, że żaden z dziennikarzy nie powie, iż Małysz to kawał buraka i chama. On był opryskliwym człowiekiem, który jeżdżącym za nim dziennikarzom potrafił powiedzieć: won, spierd...ć, bo nie mam czasu. Małysz ładnie uśmiechał się tylko tam, gdzie miał jakiś interes. W gruncie rzeczy to wina dziennikarzy, że Polakom nie pokazano prawdziwej twarzy Małysza. Podpadłem fanom Adama, ale mam to w dupie, bo mogę każdemu podpaść. Zwisa mi to. Chodzi o to, żeby pobudzać u ludzi jakiś rodzaj myślenia.

Od kilku miesięcy pisze pan dla Weszlo.com, gdzie nagminnie jest pan obrażany przez internautów. Jest pan zaskoczony taką ilością jadu u użytkowników?

- Spodziewałem się tego. Zupełnie mi to nie przeszkadza, bo miewałem w życiu bardziej nieprzyjemne sytuacje. Bywałem na wielu stadionach, gdzie śpiewano, że Zarzeczny to kondom. Miara nienawiści to też miara popularności. Szkoda mi tych młodych przygłupów, którzy tracą czas na skrobanie, że jestem ch...em. No przecież ja to wiem. Kiedy piszę na Weszło, że jeżdżę zajebistym samochodem, to oni mi "jadą" w komentarzach, że Zarzeczny się znowu naćpał i nachlał. Mój Boże... ci ludzie nie zdają sobie nawet sprawy, że nie doganiają rzeczywistości. Hejterzy są symbolem upadku Polski.

Skoro to wywiad dla portalu Interia.pl, to pragnę przypomnieć, że kilka lat temu miałem tę przyjemność pisać felietony dla Interii. "Góra" wyraźnie powiedziała, że w moich tekstach nikt nie ma prawa zmienić nawet kropki. Tak bardzo mi ufali i cenili mnie. Miałem doborowe towarzystwo, bo oprócz mnie  - felietony pisali również m.in. ksiądz Sowa, Korwin - Mikke, Lipnicka i inni. Oczywiście moje teksty zawsze były najlepiej oceniane i znajdowały się na pierwszym miejscu. Dobrze wspominam współpracę z Interią.

Na ulicy zdarzały się kiedyś nieprzyjemne sytuacje?

- Nigdy. I mówię to zupełnie szczerze. Jeśli już ktoś do mnie podchodzi to po autograf i zdjęcie. Oczywiście, od czasu do czasu ktoś odważniejszy krzyknie na stadionie: Zarzeczny ty gruba świnio. Natomiast na ulicy to się nie zdarza. Być może dlatego, że ludzie wiedzą, iż jestem chamem i lubię mocno przypier...ć.

Z Orange Sport odszedł Janusz Basałaj, który przyjmował pana do tej stacji. Czy to oznacza, że może pan teraz stracić pracę?

- Nie obawiam się o to. Orange Sport to bardzo pozytywna stacja, która robi dużo dobrego. Pracują tam kreatywni, młodzi ludzie. Ale rewolucji po odejściu Janusza nie spodziewam się. Każda stacja ma takie swoje filary, których powinna pilnować. Canal Plus ma Smokowskiego i Twarowskiego. Mnie się wydaje, że dla Orange to właśnie ja jestem tym filarem. W tym sensie, że jak ktoś widzi moją mordę w telewizorze, to mówi: O! To ten gruby! Ale nie przełączę, bo on ciekawie i śmiesznie gada.

Czy  pana zdaniem Janusz Basałaj dobrze zrobił przechodząc do PZPN?

- Uważam, że Janusz powinien być prezesem. Ma odpowiednią wiedzę i kompetencje, jest szanowany w środowisku. Był szefem klubu piłkarskiego, więc wykazał się w konkretnym, piłkarskim biznesie. Często mówiłem mu, że powinien zostać prezesem, ale on się z tego tylko śmiał. Widziałem, że jeździ po tych różnych stadionach - przecież nie tylko po to, by skomentować mecze... Kręcił się wśród różnych ludzi, spotykał się z różnymi postaciami, rozmawiał... No wiadomo - taka polityka wyborcza... Ale dobrze się stało, że Boniek wygrał wybory. Przy wszystkich jego wadach była to najlepsza kandydatura. Kosecki został jego pomocnikiem - i na szczęście tylko pomocnikiem, bo wiadomo przecież, że Roman nie lubi się przepracowywać. Dobrze, że panowie doszli do porozumienia. Dodam jeszcze, że Janusz nie ma łatwego zadania, bo odbudowanie pozytywnego wizerunku PZPN jest przecież niemożliwe. Bardzo podoba mi się, że Boniek wszystkich zwalnia. Zastanawiam się, czy zatrudnia nowych ludzi tylko dlatego, że są jego kolegami, czy może dlatego, bo mają odpowiednie kompetencje. Czas pokaże.

Ostro skrytykował pan Macieja Sawickiego, który został sekretarzem PZPN.

- Dla mnie to jest totalna porażka. Wszyscy się nim podniecają, bo podobno Sawicki skończył Harvard. Skoro w ten sposób myślimy, to należałoby również podniecać się Jackiem Bednarzem, który studiował prawo. W tym kraju prawo skończyło również dwa miliony ludzi. Połowa z nich to idioci i debile. Więc jak tylko usłyszałem o tym Harvardzie, to od razu wiedziałem, że to pic na wodę. Pragnę przypomnieć, że Nikodem Dyzma ukończył Oxford! Sawicki jest po rocznym kursie! A na takich kursach jest masło maślane z dodatkiem gówna. Gratuluję! Ale może sobie poradzi, bo ludzie mówią, że Sawicki był dobry w sprzedawaniu mebli ogrodowych. Przynajmniej chłopak sobie teraz zarobi, bo 30 tysięcy złotych piechotą nie chodzi. Jednak coraz głośniej mówi się, że Sawicki ma dokładnie w związku posprzątać, a później na jego miejsce Boniek wstawi już tego właściwego sekretarza generalnego, który właśnie jest szykowany.

Czyli kogo?

- Nie mogę powiedzieć. Inteligentny człowiek się domyśli.

Odważne słowa...

- Ale przecież właśnie takie są sztuczki starych cwaniaków, a Boniek jest takim cwaniakiem. On mnie nienawidzi, bo nie lubi ludzi nieprzewidywalnych. Uwielbia tylko tych, u których może przewidzieć kolejny ich ruch. Ze mną tak łatwo nie ma.

Czyli praca w PZPN raczej panu nie grozi...

- Zgadza się. Chociaż... nigdy nie mów nigdy.

Rozmawiał: Łukasz Piątek

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dziennikarze | Polska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy