- Często dzwonią do mnie działacze, którzy mówią wprost, że czasami już nie mogą tego znieść - mówi Piotr Siergiej, rzecznik Polskiego Alarmu Smogowego. - Hejt odbiera im motywację do działania. Przeciętny obywatel jest bezradny w obliczu nienawiści w internecie, bo nie ma żadnych instrumentów, aby się przed nim bronić. Celebryci, politycy, znani ludzie mogą być do tego przyzwyczajeni, ale nasi aktywiści to często mieszkańcy małych miejscowości, którzy nagle spotykają się z nieuzasadnionymi, negatywnymi zachowaniami. Ciężko to znoszą.
Każdy, kto choć raz odwiedził którykolwiek z profili aktywistów antysmogowych, zauważył zapewne, że pośród komentarzy zawsze pojawia się wypowiedź nastawiona wrogo do autorów posta. Taka, która podważa wiarygodność danych, poddaje w wątpliwość intencje aktywistów, bądź stosuje podstawową broń każdego Polaka, który koniecznie chce się o coś pokłócić, czyli hasło: "zawsze tak było i każdy jakoś żył".
- W zasadzie od początku naszej działalności spotykamy się z hejtem i nieprzyjemnymi komentarzami - mówi Tomasz Kuncewicz założyciel Oświęcimskiego Alarmu Smogowego. - To głównie ignorancja i zaprzeczanie istnieniu problemu smogu w naszym mieście. Ludzie piszą i mówią, że dymiło się zawsze. Nie brakuje także zarzutów, jakobyśmy na tej działalności zarabiali.
- Muszę przyznać, że jest lepiej niż 3 lata temu - dodaje. - Trochę łatwiej o tym dzisiaj mówić, bo ludzie są bardziej świadomi problemu. Widać postęp, ale pewne rzeczy się w ogóle nie zmieniają. Ta negatywna komunikacja trwa cały czas.
- Niektórzy z naszych działaczy nie są lubiani przez członków swojej społeczności - tłumaczy z kolei rzecznik Polskiego Alarmu Smogowego, Piotr Siergiej. - A przecież próbują poprawić jakość powietrza dla wspólnego dobra. Dla aktywisty, który poświęca własny czas taki hejt i sugerowanie, że czyni zło albo że jego celem jest czyjś zysk, to bardzo duże wyzwanie i obciążenie w sensie psychologicznym. Nie jest łatwo słuchać, że jest się zagrożeniem dla społeczności, kiedy działa się w jej interesie.
Skąd bierze się tyle gniewu i agresji wobec ludzi, którzy mówią o czymś, co widać gołym okiem? Nieraz nawet czuć oczami, kiedy przez gęsty dym zawieszony ponad głowami te zaczynają nagle swędzieć i piec. Oczywiście zjawisko hejtu nie dotyczy wyłącznie antysmogowców. Można śmiało stwierdzić, że to tylko kropla w oceanie nienawiści, jaki rozlewa się w sieci. Działacze na rzecz ochrony środowiska, fact-checkerzy, członkowie inicjatyw obywatelskich, dziennikarze, a ostatnio nawet naukowcy i lekarze - dostaje się wszystkim.
Ze smogiem jest inaczej, bo po tylu latach mówienia o problemie, trudno znaleźć kogoś, kto czując zimą kwaśny zapach i metaliczny posmak powietrza, nie wiedziałby, o co chodzi. Chyba że zajrzymy do internetu albo... zapytamy samych działaczy o to, jak wygląda ich walka. Nie tylko z zanieczyszczeniami, ale także wszechobecną niechęcią.
Jest przełom listopada i grudnia. Powietrze w Krakowie jak co roku zaczyna gęstnieć, a krajobraz zasnuwają gęste, szaro-brązowe chmury. Na samochodach i oknach znowu osiada pył nieznanego pochodzenia. Trudności z oddychaniem, drapanie w gardle i charakterystyczny, drażniący zapach obwieszczają nadejście zimy.
To nie jest zwykła mgła czy brud unoszący się z ulic - to zawieszone cząsteczki bardzo drobnego pyłu, metali ciężkich, rakotwórczego benzo[a]pirenu, toksycznych dioksyn, furanów, tlenku węgla, tlenków azotu, dwutlenku siarki, które niszczą płuca, oskrzela i układ krwionośny. Według najnowszych badań grupy naukowców ze Stanów, Meksyku i Europy, pyły zawieszone w smogu dewastują także układ nerwowy, w tym pień mózgu.
W 2020 roku jest jednak o wiele lepiej niż jeszcze kilka lat wstecz. Mimo wszystko nadal, pomijając oczywiście fakt, że świat stanął na głowie przez pandemię koronawirusa i obecnie mamy większe zmartwienia, statystyki związane z umieralnością z powodu zanieczyszczenia powietrza nie napawają optymizmem. Najczęściej przytaczana liczba to 40 tys. osób, które co roku umiera wyłącznie przez smog. W 2020 i 2021 statystyki będą jeszcze gorsze, bo COVID-19 wraz z chorobami płuc wywołanymi wieloletnim wdychaniem metali ciężkich i pyłów zawieszonych to zabójcze połączenie.
Nie zawsze wiedza o smogu była tak duża. Jeszcze osiem lat temu właściwie mało kto słyszał, o tym, co kryje się w zimowym powietrzu stolicy Małopolski. Miało się to zmienić za sprawą grupy mieszkańców miasta, którzy w listopadzie 2012 postanowili nagłośnić problem zanieczyszczonego powietrza, zakładając Krakowski Alarm Smogowy.
- Wtedy funkcjonowały w Krakowie już trzy stacje pomiarowe, badające skład powietrza, ale ich wskazania były publikowane na nieznanych nikomu podstronach w czeluściach internetu - wspomina Anna Dworakowska, związana z KAS od samego początku. - Chcieliśmy unaocznić ludziom skalę problemu, bo Kraków znajdował się w czołówce najbardziej zanieczyszczonych miast na świecie, podczas gdy wszyscy myśleli, że to tylko mgła. Już po kilku miesiącach zauważyliśmy wyraźny wzrost zainteresowania tematem.
To nie był przełom, tylko początek długiej, mozolnej pracy, która trwa do dzisiaj. Pracy, która polega nie tylko na nagłaśnianiu problemu, monitorowaniu stanu powietrza czy próbie zmiany przepisów. Jest także niełatwym testem siły charakteru. Bo walka ze smogiem w Polsce to codzienne odpieranie zarzutów o reprezentowanie czyichś interesów i znoszenie nienawistnych reakcji.
- Od samego początku pojawiły się pytania o to, kto za nami stoi: PiS czy PO - mówi Dworakowska. - Zarówno wtedy, jak i dzisiaj odpowiadamy, że trzymamy z każdym, kto chce poprawić jakość powietrza w Polsce. Nie wiążemy się z żadnym ugrupowaniem politycznym, chociaż dla niektórych w tym kraju nie może być tak, że działa się poza układem partyjnym i dla dobra wszystkich.
Po stolicy Małopolski do walki o czyste powietrze zaczęły włączać się kolejne miasta i regiony. W 2015, w wyniku połączenia się stowarzyszeń z Krakowa, Dolnego Śląska i Podhala, powstał Polski Alarm Smogowy. Jak tłumaczy rzecznik PAS, Piotr Siergiej, obecnie w całym kraju działa około 45 grup o różnym profilu. - Każdy region ma swoją specyfikę, toteż działamy na wielu poziomach jednocześnie. Nasi działacze starają się zwiększyć świadomość o smogu, zarówno mieszkańców tej czy innej gminy lub miejscowości, jak i władz.
Trzeba zaznaczyć, że inicjatywy antysmogowe spotykają się raczej z pozytywnymi reakcjami ze strony mieszkańców i mają spore poparcie. Niezależnie jednak od lokalizacji, charakteru działań i upływu czasu, zawsze znajdzie się ktoś, komu nie będzie się to podobać. Swoją niechęć wyrazi jasno, wyraźnie,nie zawsze w kulturalny sposób. Merytoryczna strona takiej "dyskusji" zazwyczaj pozostawia wiele do życzenia. Choć wydawać by się mogło, że osiem lat wystarczy, żeby wszyscy zrozumieli powagę sytuacji.
Szczególnie, że, jak mówi rzecznik PAS, "smogu nie sposób ukryć". - Nie da się powiedzieć, że go nie ma, kiedy w powietrze wzbija się gęsta, szaro-brązowa chmura, która śmierdzi, zatyka płuca, a osoby chore na astmę wręcz się duszą - mówi. - W Polsce działa sieć kilkuset oficjalnych stacji pomiarowych i tysięcy komercyjnych czujników pyłu, które pokazują, jaki jest stan powietrza. Jeśli ktoś wierzy w pomiary temperatury czy wilgotności, powinien też zaufać pomiarom poziomu zanieczyszczeń w powietrzu.
Ale tak nie jest. Jak przyznają zgodnie przedstawiciele Alarmów, w dużych ośrodkach jest nieco lepiej. Tam hejt przybiera głównie formę przepełnionych złością komentarzy w mediach społecznościowych. - Wpisy nacechowane gniewem i agresją pojawiają się cały czas - mówi Tomasz Kuncewicz. - Dominują próby zaklinania rzeczywistości, zaprzeczanie faktom, zarzucanie manipulacji. Widać to także w przypadku innych tematów: koronawirusa, szczepionek. Wiedza naukowa nagle przestała mieć znaczenie, wszystko jest spiskiem, wszystko jest ustawione. Jeśli ktoś chce znaleźć w internecie dowody na to, że szczepionki szkodzą czy, że smogu nie ma, znajdzie.
O wiele gorzej sytuacja wygląda w mniejszych miejscowościach, bo aktywiści muszą konfrontować się bezpośrednio z niezadowolonymi mieszkańcami. -Nasza grupa jest spora, bo Kraków jest "głową" Polskiego Alarmu Smogowego i łatwiej jest nam sobie z tym poradzić, ale w małych miejscowościach, gdzie ludzi jest mniej, to ogromne obciążenie psychiczne - wyjaśnia Anna Dworakowska.
Pani Monika rozpoczęła działalność antysmogową w swojej wsi na południu Polski wraz z dwiema osobami. Początkowo nie miała ochoty ujawniać swojej tożsamości, nawet imienia. Spotkała się już bowiem z zachowaniem, przez które mogłaby obawiać się o swoje bezpieczeństwo. Wystartowali trzy lata temu. Od tego czasu stara się łączyć pracę z działaniem na rzecz czystego powietrza, chociaż, jak przyznaje, nie jest łatwo.
- Po pierwsze podkreślmy, że to wieś, a nie "mała miejscowość" - prostuje moją poprawność polityczną już na początku naszej rozmowy. - To ważne, bo kiedy mówimy o smogu, ludzie myślą, że problem dotyczy jedynie dużych miast. Na wsi panuje przekonanie, że zanieczyszczenie powietrza nie istnieje, bo jesteśmy z dala od samochodów czy dużego przemysłu. Wielu myśli, że wieś jest czysta, zielona i wspaniała. I tak jest, ale przez pół roku, bo kiedy przychodzi sezon grzewczy, zaczyna się koszmar.
- Najlepszy sposób dotarcia do mieszkańców wsi to kontakt osobisty - mówi. - Na początku staraliśmy się więc bywać na spotkaniach wiejskich. Zdarzało się nam usłyszeć, że jesteśmy eko oszołomami, że jesteśmy nienormalni, stuknięci, że zaraz zakażemy palić grilla, że nie będzie można nawet kiełbasy usmażyć.
Pani Anna przytacza z kolei przypadek gróźb karalnych. Na fanpage’u krakowskiego Alarmu pojawił się wpis, którego autor groził członkom organizacji śmiercią. W jaki sposób? Adekwatny do profilu ich działalności: zapowiedział, że potnie ich na kawałki siekierą i wrzuci do pieca. - W tym roku stwierdziliśmy, że są tacy hejterzy, którzy już przekraczają granice prawne i jeżeli coś kwalifikuje się jako łamanie prawa, to zgłaszamy to na policję - oświadcza. - Można się z kimś nie zgadzać, można mieć własne zdanie i to jest w porządku. Ale hejt nie jest w porządku.
Dlaczego sprawa smogu wciąż wywołuje u niektórych tak skrajne emocje? Żeby to zrozumieć, trzeba choć skrótowo wymienić postulaty aktywistów antysmogowych: zaprzestanie palenia śmieciami, zrównoważenie transportu miejskiego, większa kontrola emisji zanieczyszczeń w przemyśle, ale, przede wszystkim, wymiana starych kotłów na węgiel i drewno.
W dyskusji o smogu pojawiają się głosy mówiące o tym, że Alarm skupia się przede wszystkim na tych ostatnich, celując w ludzi, a nie przemysł, który, jak się wydaje, emituje przecież więcej szkodliwych substancji. Takie opinie dotarły także do mnie. Pytam więc o to, czy naprawdę domowe piece trują bardziej niż fabryki?
-Takie są wyniki pomiarów instytucji państwowych - odpowiada rzecznik PAS, Piotr Siergiej. - Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami wydaje co roku raport, opisujący poziomy emisji gazu, dwutlenku węglu i wielu innych substancji bo tego wymaga Unia Europejska - tłumaczy. - Z tego wiemy, że połowa zanieczyszczeń w Polsce, w tym aż 90 proc. rakotwórczego benzopirenu, pochodzi z domów i kamienic, czyli z kotłów, pieców i kominków.
-Założyliśmy, że jeśli uda się ograniczyć te 50 proc., mamy szansę na poprawę jakości powietrza - kontynuuje. - Nie zmienia to oczywiście faktu, że na terenie aglomeracji warszawskiej, wrocławskiej, poznańskiej czy krakowskiej główną rolę odgrywa ruch samochodowy. Tam, gdzie stoi koksownia czy huta, najwięcej zanieczyszczeń emitują właśnie one. Skawina walczy z piecami, ale także z przemysłem, Warszawa to rzecz jasna też "kopciuchy", ale i samochody. Na mazurskiej czy małopolskiej wsi nie ma co mówić o ruchu ulicznym czy ciężkim przemyśle, ale Sosnowiec czy Gliwice to już inna historia - podsumowuje.
Odpowiedzią na pytanie o źródło zanieczyszczeń jest więc ulubione przez akademików i znienawidzone przez studentów: "to zależy". Być może państwowym instytucjom prowadzącym pomiary nie na rękę jest wykazywanie dużego zanieczyszczenia z przemysłu. To jednak tylko domysł, którego nie potwierdzają fakty i twarde dane, a te, jako głównych "emiterów" smogu, wskazują domy. I to budzi najwięcej emocji.
Zdaniem pani Moniki to dlatego, że ludzie czują się winni, a nawet obrażeni, bo ktoś zarzuca im zatruwanie powietrza.
- Na wsiach nie ma stacji pomiarowych, bo te stoją głównie w miastach, więc według niektórych nie ma problemu. Chociaż akurat w naszej gminie od dwóch lat działa już stacja pomiarowa, więc znamy skalę zanieczyszczenia - wyjaśnia. - Nasze próby dotarcia do mieszkańców wsi z informacją o tym, że piece szkodzą im samym, kończą się nieraz pukaniem w czoło i stwierdzeniem, że to żarty. Łatwiej jest nas zlekceważyć, niż coś zmienić. Często słyszeliśmy, że wymyśliliśmy sobie całą tę sprawę. Co prawda te kilka lat pracy w całej Polsce sprawiło, że coraz więcej osób rozumie, że problem jest jak najbardziej realny, ale wciąż część osób upiera się i twierdzi, że to bujda.
Potwierdza to działacz Alarmu w Oświęcimiu, Tomasz Kuncewicz. Na pytanie o źródło negatywnych reakcji odpowiada, że niektórych nie stać na czyste ogrzewanie i potrzebują pomocy finansowej na nowy sprzęt albo materiał opałowy. Boją się, że ktoś każe wymienić im piec i zostawi ich bez wsparcia. Stąd czasem ta agresja i hejt. - Smutna prawda jest taka, że jeśli nie zaangażują w to politycy, którzy zapewnią tych ludzi, że im pomogą, to nic nie zdziałamy - przyznaje.
Choć dodaje również, że i to nie jest łatwe. Podaje przykład Krakowa, gdzie nagłośnienie problemu smogu nie podobało się, jego zdaniem, włodarzom miasta, gdyż ci twierdzili, że odstraszy to turystów. - W ich oczach ciągłe przypominanie o zanieczyszczeniach w powietrzu psuło opinię o mieście opinię - twierdzi. - A to naprawdę niczego nie zmieni, bo obcokrajowcy przyjeżdżają do Polski i są w szoku, widząc gęste kłęby dymu unoszące się nad miastami.