Moja pasja: lotnictwo
Rozmowa ze Zbigniewem Niemczyckim, pasjonatem lotnictwa i jednym z najbogatszych Polaków.
Marek Łuszczyna: Tańczyła Panu na dachu samochodu Conchita Bautista, hiszpańska piosenkarka?
Zbigniew Niemczycki: Nie mnie, tylko Bogdanowi Kryspinowi, mojemu koledze, który realizował akustycznie festiwal w Sopocie w 1977 roku.
Zaparkował samochód po prawej stronie wejścia do sopockiego Grand Hotelu, w którym mieszkała Bautista. A ona była tak zachwycona entuzjastycznym przyjęciem przez polską publiczność, że wskoczyła mu w szpilkach na dach i odtańczyła taniec radości. Dlaczego pan pyta o to zdarzenie?
Bo Pan w 1977 roku prowadził ten festiwal jako konferansjer.
Prowadziłem wtedy festiwal w Opolu. To był już schyłek mojej przygody ze światem muzyki i ówczesnego showbiznesu. Wcześniej kilka lat pracowałem w Polskim Radio na Myśliwieckiej w Warszawie, byłem asystentem wybitnego radiowca Sławomira Pietrzykowskiego. Mieliśmy cykliczne audycje w I oraz III programie, ale płacono nam za to bardzo przeciętnie, więc dorabialiśmy sobie jako konferansjerzy. Prowadziłem koncerty Zdzisławy Sośnickiej, Trubadurów, Stana Borysa.
A wszystko zwieńczyło właśnie to Opole w drugiej połowie lat 70.
Ale Pana najważniejsza życiowa pasja rozpoczęła się w 1963 roku?
Miałem 16 lat i po raz pierwszy wzbiłem się w powietrze jako pasażer dwupłatowego samolotu CCS 13, wyprodukowanego na licencji rosyjskiego Polikarpowa. Latało się nim w goglach i skórzanej pilotce. W świat lotnictwa wprowadził mnie Stanisław Kruk, wspaniały pilot, mistrz Polski w szybownictwie. Moim instruktorem był wówczas pan Roman Dryja. To były inne czasy, wtedy relacja pomiędzy instruktorem i uczniem istniała na zasadzie profesor - nauczyciel. Nauka latania to był cały etos, kultura współżycia w zespole, nauka budowania zaufania, szkoła życia daleko wykraczająca poza sprawy związane z lotnictwem. Bardzo mi tego teraz brakuje.
Teraz nauka latania zbyt spowszechniała, żeby pamiętać o pryncypiach?
Chodzi przede wszystkim o kwestie bezpieczeństwa. Nasz kraj rozwija się gospodarczo, a wraz z rozwojem przybywa pilotów, samolotów, lotnisk oraz lądowisk. Kiedy ja rejestrowałem swój pierwszy śmigłowiec, byłem szesnastym posiadaczem prywatnego samolotu w Polsce. Teraz jest nas ponad dwa tysiące. Dzielimy się na pilotów oraz tych, którzy latają ze swoimi pilotami. Ci pierwsi nie powinni zapominać o kwestiach bezpieczeństwa. Wszystkie zasady lotnicze są krwią pisane. Musiał zginąć pilot, aby powstała kolejna reguła
Kto o tym nie pamięta, kto omija przepisy, usiłuje iść na skróty, prędzej czy później ma dużą szansę ulec wypadkowi. Z powodu drobnych, banalnych zaniedbań giną nawet bardzo doświadczeni piloci ze stażem wielu tysięcy wylatanych godzin.
A Pan był zmuszony lądować awaryjnie?
Kiedyś leciałem śmigłowcem do Kutna. To była niedziela, upał stulecia. Pięć minut po starcie zapaliła się czerwona lampka, oznaczająca opiłki w oleju - w tym momencie miałem 40 sekund na znalezienie miejsca i posadzenie maszyny. Na ziemi obstąpili mnie pijani chłopi z pobliskiej wsi i mówią, że to jest ich pole, zniszczyłem łąkę i mam zapłacić. Zobaczyli mnie i zwęszyli okazję na wyłudzenie kilku złotych. Wzięli cepy, z oddali zobaczyłem, że kompletnie ubzdryngolony facet jedzie w moim kierunku traktorem z zamontowaną z przodu gigantyczną kosiarką. W ostatniej chwili przyjechała z Kutna policja i zdołała mnie uratować. Wtedy poczułem, że żarty się skończyły - dopiero na ziemi, po wylądowaniu. Awaria śmigłowca nie zestresowała mnie tak, jak sytuacja, która zastała mnie, kiedy pozornie większe zagrożenie zostało zażegnane...
Zazwyczaj winę ponosi człowiek, nie maszyna?
Jest tak w 98% przypadków.
A w sytuacji awaryjnej panikować nie wolno...
Nie wolno. Napięcie jest ogromne, ale pilot musi mieć zespół odruchów, które wykonuje całkiem spokojnie w sytuacji awaryjnej. Kiedyś Półwysep Helski odwiedzała szwedzka minister sportu i turystyki i wojewoda poprosił mnie, żebym trochę z nią polatał nad Bałtykiem.
Bardzo jej na tym zależało, żeby zobaczyć nasz półwysep z lotu ptaka. Wsiedliśmy do dwupłatowego CCS 13 i w pewnym momencie, zaraz po starcie czuję, że śmigło nie reaguje na ruchy manetką gazu.
Myślę: trzeba lądować awaryjnie - zrobiłem to w kilka chwil, bez słowa. Pani minister w ogóle tego nie odczuła, była tylko trochę zawiedziona długością lotu, ale widoki ją zachwyciły.
Co się stało?
Śmigło się rozwarstwiło i niezależnie od dozowanej mocy spadała siła ciągu.
Samolotem CCS lata Pan również podczas corocznego pikniku lotniczego w Góraszce, który jest organizowany przez Fundację "Polskie Orły".
Co roku można mnie zobaczyć za sterami. Pomysł na zorganizowanie pikniku w Góraszce zrodził się z potrzeby promowania lotnictwa. Pragniemy przypominać młodym ludziom o polskich tradycjach lotniczych i zachęcać ich do latania. Na piknik przyjeżdżają ludzie z całego kraju, m.in. słuchacze technikum lotniczego z Dęblina. Część z nich zdecydowała się na tę szkołę właśnie dzięki wrażeniu, jakie zrobiły na nich nasze pokazy. Można podczas tych dwóch dni w Góraszce odczuć magiczną siłę lotnictwa, która oddziałuje na niemal wszystkich obecnych na pokazach.
Podczas lotów widokowych samolotami AN-2 widać wśród chętnych niesamowite emocje, tuż przed startem - widoczny jest na ich twarzach stres i skupienie, po wyjściu z maszyny natomiast zachwyt i entuzjazm.
Dla niektórych odwiedzających to pierwszy lot samolotem w życiu.
Fundacja "Polskie Orły", której jest Pan prezesem, przygotowuje na tegoroczny piknik niezwykłą niespodziankę - kultowy samolot w oryginalnym stanie.
To jeden z celów fundacji - rekonstrukcja samolotów, które stanowią dobro narodowe. Na najbliższy piknik w Góraszce przygotowujemy Miga-15, unikatowy egzemplarz samolotu, wyprodukowanego w Polsce w 1952 roku. Był to swego czasu najlepszy myśliwiec na świecie. Jesteśmy już na ukończeniu prac nad maszyną, planujemy jej oblot w połowie kwietnia. Zgłosili się do nas piloci, którzy w przeszłości latali takim typem samolotu, chętni ponownie usiąść za jego sterami. Miałem już okazję kołować nim na lotnisku w Góraszce. Mechanik się bał, że odpalę i wystartuję (śmiech).
"Polskie Orły" rekonstruują także inny samolot - Messerschmitta 109 z okresu II wojny światowej.
To będzie jedyny egzemplarz na świecie oryginalny w ponad 99 proc.. Poszukujemy części na całym świecie - przez hobbystów, znajomych, w internecie, czasami o powodzeniu decyduje przypadek - ostatnio udało nam się w ten sposób kupić pompę paliwową na pchlim targu.
Naturalnie, moglibyśmy zamontowywać substytuty - od innych modeli tego myśliwca, ale to obniżyłoby unikatowość maszyny. Bardzo pomaga nam fundacja Messerschmitta, Niemcy wprost oszaleli, kiedy dowiedzieli się, że wydobyliśmy z dna jeziora jeden z najrzadszych myśliwców wojny.
Jaki samolot poleciłby Pan biznesmenowi-pilotowi?
Posiadanie samolotu wymaga przede wszystkim fachowej opieki technicznej. Eksploatacja wymaga od właściciela zatrudnienia profesjonalnego mechanika lub firmy, która będzie dbać o maszynę.
A jaki model warto kupić?
Wszystkim polecałbym Cessnę, ultralekki, jednosilnikowy samolot, który daje ogromną przyjemność latania, a zarazem wybacza wiele błędów. Pamiętam takie zdarzenie. Piknik w Góraszce odbywa się w weekend, w piątek natomiast przylatuje wiele samolotów. Nie tylko te, które biorą udział w pokazach. Kilka lat temu poprosiła o zezwolenie na lądowanie Cessna, która podeszła do tego manewru z wiatrem, wbrew przyjętym zasadom, pominąwszy całą procedurę lądowania. Jednak wiatr tego samolotu nie popchnął poza pas startowy, maszyna wybaczyła błąd, odbiła się kilka razy i zakończyła manewr szczęśliwie. Od razu poprosiliśmy pilota, żeby podkołował pod hangar. Z tej Cessny wyszedł zażywny staruszek i mówi: "Proszę państwa, cóż z tego, że z wiatrem, ja nie w takich warunkach już w życiu lądowałem".
Otwieramy jego książkę lotów, a tam 1300 godzin wylatanych, z czego ponad tysiąc podczas II Wojny Światowej w barwach Królewskich Sił Powietrznych. Uwierzyliśmy.