Łukasz Napora: Audioriver to jedno wielkie wesołe miasteczko

Audioriver - najbardziej roztańczony festiwal w Polsce /materiały prasowe
Reklama

W 2006 roku wraz z garstką znajomych zrobił dobrą imprezę w stutysięcznym mieście na Mazowszu, dziś jest twarzą jednego z najbardziej oczekiwanych wydarzeń muzycznych w Polsce. O festiwalu Audioriver rozmawiamy z jego rzecznikiem prasowym Łukaszem Naporą, człowiekiem orkiestrą, dziennikarzem, a także DJ-em i pasjonatem dobrej elektroniki.

Rafał Walerowski, Facet.Interia: Łukasz, Audioriver to uznana w Polsce marka na mapie festiwalowej. Stałym bywalcom nie trzeba tłumaczyć, z czym to się je. Ale jak zachęciłbyś do trzydniowego pobytu w Płocku kogoś, kto jeszcze o was nie słyszał?

Łukasz Napora:
Audioriver to najbardziej roztańczony event w Polsce dla pozytywnie nastawionych ludzi. Tu nie stoi się na koncertach, bo większość z nich ma wysoką dawkę energetyczną. Co jednak ważne, to wcale nie znaczy, że muzyka jest na niskim poziomie. Nie dość, że jest to muzyka wartościowa, to i bardzo różnorodna, bo znajdziesz u nas zarówno elektronikę dla zagorzałych fanów, jak i zupełnie nowych słuchaczy. Trzeba też podkreślić, że Audioriver jest jednym z najładniej położonych festiwali w Polsce. Odbywa się na plaży nad Wisłą, na Starówce i w bardzo klimatycznym parku na wzgórzu.

Reklama

Festiwal od samego początku odbywa się w Płocku. Dlaczego akurat to miejsce? Przecież są większe i lepiej skomunikowane miasta.

- Fakt, nie jest szczególnie łatwo tutaj dotrzeć, dlatego większość publiczności to osoby, które wiedzą, po co tu przyjeżdżają. Ale mamy też pewną przewagę nad większymi miastami. Na przykład w takiej Warszawie człowiek czuje festiwal dopiero pod jego bramami. Wcześniej jedzie tramwajem czy autobusem z ludźmi, którzy wracają z pracy albo wybierają się w zupełnie inne miejsca.  Tymczasem, kiedy my tu jesteśmy, Płock zamienia się w jedno wielkie, wesołe miasteczko. Wychodzę z hotelu - jestem na Audioriver. Wchodzę do Żabki - jestem na Audioriver. Zresztą nie można się dziwić, że tak jest. W końcu do 120-tysięcznego miasta przyjeżdża wtedy 25 tysięcy osób, więc musi być nas widać.

To racja, miasto jest wtedy jedną wielką imprezą taneczną. Większość z przybywających tutaj pewnie nie wie, jak Płock wygląda na co dzień...

- Dokładnie. Pamiętam, gdy na jedną z poprzednich edycji przyjechał duet Royksopp. Bodajże już w środę. Chodzili po mieście i trudno im było uwierzyć, że to właśnie tutaj będzie jakiś festiwal, bo miasto było wówczas bardzo spokojne.

Wymieniamy niezaprzeczalne atuty, a czy są jakieś minusy?

- Największym problemem jest bezsprzecznie baza noclegowa. W ostatnich latach zdarzało się nawet, że obsługę techniczną musieliśmy lokować we Włocławku. Rok temu widziałem też na Booking.com jeden z pokoi hotelowych, który kosztował blisko 9 tysięcy złotych w czasie trwania festiwalu. I sprzedał się! Dlatego w tym roku, obok tradycyjnego pola namiotowego, zaoferowaliśmy dodatkowe, o wyższym standardzie. Nie na piasku, ale na trawie, w cieniu. Miejsca rozeszły się w sześć dni, więc to jest dobry kierunek na przyszłość.

Ile godzin dziennie pracujesz teraz, gdy wielkimi krokami zbliża się kolejna edycja Audioriver?

- Staram się nie zwariować. Sypiam w miarę normalnie (śmiech) Paradoksalnie moja praca im bliżej końca przygotowań, tym jest spokojniejsza. Zadaniem mojego zespołu jest promować, nagłaśniać, wspierać sprzedaż biletów, a te rzeczy są kluczowe przed festiwalem. Na samym festiwalu i tuż przed nim, większe urwanie głowy mają moi koledzy odpowiedzialni za produkcję i logistykę. To oni teraz nie mają życia prywatnego i przestają odpowiadać na moje maile. Ja taki czas miałem w kwietniu i maju, kiedy to przeżyłem dwa miesiące bez wolnego weekendu. Ale muszę też przyznać, że sporo zadań przejął ode mnie mój zespół, który świetnie sobie radzi i bardzo mnie odciąża.

Festiwal trwa trzy dni w roku. Ale czy zajęć przy nim starcza na cały rok pełnowymiarowej pracy na "etacie"?

- Od kilku lat to moje główne zajęcie i pełnoprawna praca. Wydaje się, że to tylko trzy dni w roku, ale robimy też konferencje, targi, nagrywamy filmy. Właściwie to luźniejszy jest tylko wrzesień. Przez cały rok wykonujemy mnóstwo działań - więcej niż wiele innych festiwali muzycznych w Polsce.

Często mawiasz, że twoja praca przy festiwalu to także misja. Na czym ona polega?

- Kiedyś ktoś mnie zapytał, jak mnie można określić i rzeczywiście przyszło mi do głowy słowo "misjonarz" (śmiech). Czuję taką potrzebę, może nawet nie misję, ale chęć, by wpływać jakoś na naszą scenę - ulepszać ją. I nie wynika to z jakiegoś wyrachowanego, strategicznego celu. Jeszcze zanim powstał nasz festiwal, wszyscy jego twórcy zawsze robili coś, co promowało wartościową muzykę. To wydarzenie organizują absolutni pasjonaci i ja nie jestem żadnym wyjątkiem. Kiedyś robiliśmy jednak festiwal przede wszystkim dla siebie, a po latach czujemy, że Audioriver nie jest już wyłącznie nasz - to wydarzenie wszystkich tych, którzy od lat jeżdżą do Płocka i czuję się częścią tego przedsięwzięcia.

Widzę, że często dyskutujecie z fanami na Facebooku. Przeprowadzacie też cykliczne ankiety, w których pytacie o opinie na temat festiwalu i artystów, których chcieliby w Płocku zobaczyć. Czy bierzecie pod uwagę te sugestie?

- To jest tak, że na 2 tysiące ankiet dostajemy 4 tysiące nazwisk, więc trudno te wyniki uznawać za istotne statystycznie. Elektronika jest bardzo rozdrobniona - jest wiele gwiazd na podobnym, wysokim poziomie. Z drugiej strony, nie trzeba znać fizyki kwantowej, żeby przewidzieć, że Kalkbrenner, czy Moderat przyciągną tłumy. Patrzymy więc, powiedzmy na top 20 sugestii z ankiet, ale też na to, co ludzie piszą pod postami na naszej stronie na Facebooku. Czasem, gdy kilka pomysłów na booking artysty nie wypala - z różnych powodów - dochodzimy do ściany, próbując znaleźć kolejny pomysł. I czasem w takich sytuacjach Kowalski pisze, że chciałby zobaczyć jakiegoś DJ-a i pod swoim postem zbiera kilka like’ów. Kilka razy mieliśmy wówczas reakcje w stylu "eureka!" (śmiech). Jeszcze z osiem lat temu wydawało mi się, że w kwestii line-upu powinniśmy trzymać się wyłącznie naszych pomysłów, ale teraz częściej wsłuchujemy się także w głosy publiki.

Masz swoją ulubioną edycję Audioriver? Wiele osób chętnie wraca do poprzednich lat i wspomina tego, czy tamtego artystę albo dzień w którym nie padał deszcz.

- Takich edycji jest kilka. W 2008, gdy po raz pierwszy była to impreza biletowana tańczyłem w namiocie Circus na scenie obok genialnego Ricardo Villalobosa. Dziś już bym tego nie zrobił, ale młodość w końcu ma swoje prawa (śmiech). W 2009 dobrze świetnie wspominam Jorisa Voorna, a w kolejnym Jamesa Holdena. Ostatnie lata to na pewno niedziela, czyli Sun/Day. Festiwal bardziej rodzinny, kameralny. Ja jestem fanem mniejszych scen i imprez za dnia.

A jak z perspektywy czasu i dużego sukcesu, jaki bez wątpienia odnieśliście, wyprzedając kilka kolejnych edycji do cna, wspominasz premierowy Audioriver z 2006 roku? Wyszliście wtedy na zero, czy dokładaliście do interesu?

- Mieliśmy wtedy już dotację z miasta Płocka, bo to dzięki niemu nasz festiwal się narodził. Po dwóch latach stwierdziliśmy jednak, że nie damy rady dłużej się rozwijać, bez wprowadzenia płatnych biletów. I pojawiło się wówczas trochę oburzonych osób stwierdzających, że nie powinni płacić na dotowany przez miasto festiwal, skoro w Płocku płacą podatki. Przetarliśmy więc szlaki dla pozostałych wydarzeń, ale nie wszystkie sobie ostatecznie poradziły. My tak. Co rok podnosiliśmy cenę o około 30 złotych, aż do kwoty, którą mamy obecnie i raczej nie możemy jej dużo bardziej podnieść. Nie pamiętam już dokładnie, ale pierwsza edycja wyszła pewnie na zero. Podobnie druga, trzecia, czwarta i piąta. Postanowiliśmy, że będziemy mocno inwestować przede wszystkim w jakość i markę i nie zaczynać tworzenia budżetu od zabezpieczenia własnych wynagrodzeń.

Ostatnio nad festiwalem zebrały się czarne chmury, po tym jak jeden z radnych PiS stwierdził, że festiwal narusza ciszę nocną. Do tego podczas dyskusji nad tematem stwierdzono, że na imprezie zarabiają organizatorzy, a nie miasto Płock. Czy naprawdę istniało zagrożenie, że Audioriver zmieni lokalizację i ze słynnej plaży przeniesie się na lotnisko?

- Zagrożenie istniało. Na szczęście nie protestowała większość, a grupa radnych na wniosek kilku mieszkańców, o ile się nie mylę. Rozumiem, że komuś granie muzyki nocą może przeszkadzać, ale czy to powód, aby niszczyć największy festiwal w mieście? Staramy się być jak najmniejszym obciążeniem dla mieszkańców - robimy przerwy w programie i dobieramy najwyższej jakości nagłośnienie, dzięki któremu nie musimy grać super głośno, by muzyka oddziaływała na publiczność. Co do finansów, to nie mogliśmy pozwolić, aby pojawiły się mity na temat naszych niebotycznych zysków, dlatego wystosowaliśmy list otwarty, w którym wyjaśniliśmy wszystkie poruszone podczas sesji Rady Miasta kwestie. Czy teraz nie ma zagrożenia? Tego nie powiem, bo każdy rok przynosi nowe niespodzianki, a sama organizacja eventów nie jest najbardziej stabilnym biznesem.

A propos budżetu i finansów, to jak wygląda obecnie pozyskiwanie artystów? Kilkadziesiąt nazwisk każdego roku, w tym wielu ekstraklasowych. Do tego logistyka, zakwaterowanie - to musi kosztować, a wy trzymacie ceny karnetów na podobnym poziomie od kilku dobrych lat.

- Staramy się nie przerzucać podwyżek na naszą publiczność. Zdajemy sobie sprawę, że ceny kwater w Płocku są spore, kosztuje też dojazd. Z kolei naszego budżetu tak naprawdę nie da się dokładnie oszacować z wyprzedzeniem. Niektórzy zagraniczni artyści kupują bilety na samolot do Polski w ostatniej chwili i zaskakują nas potem gigantycznymi fakturami. Poza tym stawki za występy stale rosną. No i jest jeszcze euro, od którego kursu bardzo wiele zależy, bo przecież właśnie w tej walucie rozliczamy się z gwiazdami. To jest biznes - nomen omen - na piasku. Podam ci taki przykład - Paul Kalkbrenner, który grał u nas trzy razy, kosztuje teraz jakieś trzydzieści razy tyle, ile płaciliśmy za niego w 2006 roku. Prawda jest taka, że ceny biletów na obecnym poziomie utrzymuje od lat wsparcie sponsorów.

Fakt, Kalkbrenner to duże nazwisko. Bardzo rozpoznawalne nie tylko wśród fanów elektroniki. Kogo jeszcze było trudno sprowadzić na Audioriver?

- Richiego Hawtina przekonywaliśmy długo, a teraz nam już nie odmawia i mówi, że to jego ulubiony festiwal w Polsce. Ostatnio przyjechał autobusem ze swoimi kilkunastoma znajomymi z Berlina i zrobili sobie tutaj po prostu imprezę. W tym roku wreszcie udało się sprowadzić Boys Noize, który zawsze jakoś miał inne plany w weekend Audioriver. Na drugim biegunie jest zdecydowanie najtrudniejsza do sprowadzenia dla nas osoba - Carl Cox. Staramy się o niego od wielu lat, ale problem polega na tym, że on ma w tym czasie urodziny i zawsze robi jakąś swoją imprezę na Ibizie. Gość ma 50 lat, jest legendą i już nic nie musi, więc trudno go namówić.

Jak po dwunastu latach w branży reagują artyści, gdy dzwonicie do nich z propozycją? Jesteście rozpoznawalni na festiwalowej mapie Europy, czy musicie się przedstawiać?

- W elektronice nie musimy już nikomu niczego udowadniać. Za to, gdy próbujemy załatwić artystów z innych scen muzycznych, to czasem musimy trochę powyjaśniać. Czasem są też pytania, czy dany artysta na pewno wpasuje się w nasz line-up. Niektórzy agenci są zdziwieni, że stawiamy na tak dużą różnorodność w programie.

W poprzednich latach zdarzało się, że nagle znany artysta odwoływał swój występ. Kto zawiódł was najbardziej?

- Zdecydowanie Gesaffelstein przed rokiem. Odwołał swój przyjazd bez większych powodów i pierwszy raz spotkaliśmy się z takim zachowaniem.



Co ciekawego szykujecie na tą edycję dla starych wyjadaczy, którzy są z wami od lat? Oczywiście poza znanym już zestawem artystów.


- Wiemy, że ta plaża po wielu latach może się znudzić, jeśli ktoś przyjeżdża tu regularnie. Powiem więc tylko tyle, że przygotowujemy pewne niespodzianki właśnie, jeśli chodzi o teren festiwalu. Ale najlepiej przyjechać i przekonać się samemu.

Rozmawiał: Rafał Walerowski

Czytaj także:

Audioriver 2017: Godzinowy podział festiwalu

Audioriver 2016 - tak było rok temu

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy