Krzysztof Jackowski: Zmarli pomagają mi się odnaleźć

Krzysztof Jackowski / fot: Tomasz Pluta /Wydawnictwo SQN
Reklama

Był u mnie ksiądz po kolędzie. Zapytałem, czy według Kościoła dusza ludzka istnieje tuż po śmierci. Odparł, że według teologii - najpewniej tak. To by się pokrywało z tym, co ja robię. Uważam, że osoby zmarłe pomagają mi się odnaleźć - z Krzysztofem Jackowskim rozmawia Dariusz Jaroń.

Najpopularniejszy polski jasnowidz. Jedni uważają go za cudotwórcę, inni odrzucają jego wizje uznając, że mieszczą się w granicach błędu statystycznego. Kłopot z jednoznaczną oceną Krzysztofa Jackowskiego ma również policja.

Oficjalnie, jak powiedział kiedyś jej rzecznik, "żaden jasnowidz nie przyczynił się do odnalezienia zaginionego". Nieoficjalnie policjanci wciąż przyjeżdżają po wskazówki do Człuchowa, chociaż od lat nie poświadczają na piśmie współpracy z Krzysztofem Jackowskim.

Młody policjant Krzysztof Janoszka postanowił sprawdzić, czy wizje słynnego telepaty rzeczywiście pomogły policji rozwiązać szereg spraw. Zebrał dokumenty, porozmawiał z kolegami po fachu, a także z głównym zainteresowanym. Efektem tej pracy jest wydana niedawno książka pt. "Jasnowidz na policyjnym etacie".

Reklama

***

Dariusz Jaroń, Interia: Zaskoczyło pana, że policjant w służbie czynnej występuje w roli pańskiego adwokata? Oficjalnie policja odcina się od współpracy z jasnowidzami.

Krzysztof Jackowski: - Podejrzewam, że ta książka by nie powstała, gdyby jej autor nie miał kilka lat temu dość nieprzyjemnego doświadczenia związanego z moją osobą. Pan Janoszka uczył się wtedy w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie. Studenci z prowadzonego przez niego koła naukowego napisali do władz uczelni pismo o zgodę na zaproszenie mnie na spotkanie. Przyszła zgoda, dostałem zaproszenie, które z chęcią przyjąłem. Nie wiązały się z tym żadne finanse, cieszyłem się, że studenci chcą ze mną porozmawiać na argumenty. Tydzień, może dwa przed spotkaniem władze zmieniły jednak zdanie i je odwołały.

Z jakiego powodu?

- Studenci się zdziwili, bo nie było żadnego uzasadnienia. Doszło do protestu, bo ci młodzi ludzie uznali, że to jest niedemokratyczne, a oni mają prawo wysłuchać każdego, nawet kontrowersyjnego głosu. Zawiązali niezależne koło naukowe i zaprosili mnie do miejskiej biblioteki w Szczytnie. Co ciekawe, byli tam też niektórzy wykładowcy ze szkoły. Za doprowadzenie do spotkania ze mną pan Janoszka otrzymał później naganę. Wcześniej nie był jakoś specjalnie do mnie przekonany, ale po tym zdarzeniu zaczął badać to, co robię. Jeździł do policjantów, z którymi współpracowałem, włożył w to wiele wysiłku. Jeżeli coś mnie w jego postawie zaskoczyło, to właśnie ta determinacja.

Z jednej strony policja utrzymuje, że nie korzysta z pańskiej pomocy, z drugiej prezentuje pan liczne zaświadczenia podpisane z imienia i nazwiska przez funkcjonariuszy. Jak ta wasza relacja w rzeczywistości wygląda?

- Ja tych dokumentów, a w sumie potwierdzeń skuteczności swoich wizji, mam dwie szafy. Otrzymywałem je z policji tylko do pewnego czasu. Dziś głośniejsze sprawy, które zdarza mi się wyjaśnić, często są podawane w prasie. W książce są tylko przypadki udokumentowane w policyjnych aktach. To jest jakieś trzy-pięć procent tego, co w życiu osiągnąłem, jeśli chodzi o pomoc w sprawach kryminalnych. Reszta potwierdzeń jest głównie z prasy, ale pan Janoszka chciał się skupić wyłącznie na problemie Jackowski - policja.

Problem tkwi w tym, że policja neguje pański wkład w rozwiązanie spraw?

- Wie pan co, ja się policji w sumie nie dziwię... Nigdy nie oczekiwałem oficjalnego komunikatu, że tak, oczywiście, korzystamy z pomocy Jackowskiego z określonym wynikiem. Nigdy o to nie prosiłem. To policja lata temu wywołała problem. Powstał raport, w którym stwierdzono, że z wielu przebadanych spraw tylko znikoma ilość, w granicach błędu statystycznego, została wyjaśniona przez jasnowidza. Próbowałem dotrzeć do tego dokumentu, niestety bez powodzenia. Raport ten powstał w czasach, kiedy policja wystawiała mi wiele zaświadczeń. Czemu nie zostały one wzięte pod uwagę? I dlaczego piszący ten raport nie zwrócił się o wyjaśnienia do mnie? Podejrzewam, że papier powstał po to, żeby zdeklasować słowo "jasnowidz" w oczach opinii publicznej.

Od kiedy nie dostaje pan zaświadczeń?

- Od dawna. Kiedy rzecznik komendy głównej powiedział, że żaden jasnowidz nigdy nie pomógł policji. Nie zgodziłem się z oceną pana Pawła Biedziaka, bo ona bije w mój honor. Skoro ja mam dokumenty policyjne, a rzecznik prasowy mówi, że to nie jest prawdą, to albo ci policjanci, którzy się na nich podpisali są ze mną w zmowie, albo rzecznik nie ma wiedzy lub kłamie. Innej opcji nie ma.

A nieoficjalnie ta współpraca trwa. Kiedy ostatni raz pomagał pan policji?

- To nie jest tak, że mam mnóstwo kontaktów z policjantami, ale dość często korzystają z moich usług.

Przyznaje pan na łamach książki, że codziennie budzi się z ogromnym poczuciem winy. Czego ono dotyczy?

- Proszę pana, jestem po operacji kardiologicznej, mam sztuczną zastawkę i napadowe migotania komór sercowych. Stres jest ciągły. Jeśli pan spojrzy w całości na zagadnienie parapsychologii, jasnowidzenia, wróżbiarstwa, każdemu na twarzy pojawia się szczery, ironiczny uśmiech. Dlaczego? Bo jak pan sobie włączy w telewizji jakikolwiek program, w którym wróże i wróżki układają ludziom życie, taką quazi-zabawę...

Odpowiedzialność żadna, a ci z największym przebiciem w telewizji jeszcze dobrze zarobią.

- No właśnie, a ja zajmuję się ciężkimi sprawami. Zdarzało się, że ktoś z mojego wskazania poszedł do więzienia, inny dostał dożywocie. Wie pan, jaki to jest stres? Policjant pracujący przy tego typu sprawach ma ochronę prawną, dostęp do broni i wcześniejszą emeryturę. Ja takich spraw mam na głowie kilkaset, a emerytury ze względu na problemy zdrowotne pewnie nie dożyję. Nie chcę, żeby mnie policja głaskała po głowie, tylko nie opowiadała bzdur na mój temat i mnie nie obrażała, nie kłamała, tylko przemilczała niewygodne dla siebie fakty.

To może nauka powinna się panu lepiej przyjrzeć?

- Na przełomie 30 lat mojej praktyki napisano o mnie co najmniej 10 prac dyplomowych, byłem wielokrotnie zapraszany na różne uczelnie, w tym Uniwersytet Gdański, Akademię im. Leona Koźmińskiego w Warszawie, Uniwersytet Łódzki czy Uniwersytet Opolski. Tam gdzie byłem z wykładami, okazano mi zaciekawienie. Studenci słuchali mnie z zainteresowaniem, zadawali rzeczowe pytania. Nie mówiłem, że to coś pewnego, jednoznacznego. Opowiadałem im o swoich wątpliwościach, o tym, jak bardzo oparte jest to na niepewności, ale co jakiś czas daje wymierny efekt. To jest rzeczywiście przyczynek do tego, żeby nauka mogła spojrzeć nie tyle na samego Jackowskiego, ale na psychikę ludzką. Może istnieje w niej coś takiego, co moglibyśmy nazwać telepatią?

Telepatią czy jasnowidzeniem?

- To słowo nie jest właściwe. Telepatia właśnie, czyli coś jak bluetooth ludzkiego umysłu, to jest możliwe. Przynajmniej moje liczne doświadczenia dają mi powód do tego, żeby tak sądzić.

Mówi pan o nieustającym stresie. Jak to można odreagować?

- Jestem wrakiem człowieka. Stres, odpowiedzialność, ciągłe krytyczne i racjonalne spojrzenie na to, co robię. Za każdym razem, kiedy robię wizję, boję się, że się pomylę. Boję się, że coś źle poczułem. Boję się, że moje wskazanie, moja sugestia, są nieprawdziwe. Ten lęk nie opuszcza mnie aż do wyjaśnienia sprawy.

Jak się podchodzi racjonalnie do czegoś, co racjonalne nie jest?

- Łapię się na tym, że siedzę przy biurku, trzymam czapkę czy zdjęcie zaginionej osoby i mówię sobie: "Jackowski, k..., co ty robisz?! O co tu chodzi?! Ubranie czy fotografia powiedzą ci, gdzie ktoś jest?" - takie wątpliwości się zdarzają, chociaż robię to od 30 lat. Myślę sobie, że takie nastawienie powoduje, że się mobilizuję i miewam w tym efekty.

A co z tą odskocznią?

- Nie mam. Z jednej przyczyny. Jeżeli ktoś zaginie, to nie zawsze jest tak, że siądę, coś poczuję, trafię i go mam! Bywają sprawy, z którymi trudzę się przez kilka dni. Nic innego wtedy dla mnie nie istnieje. Idę do piwnicy napalić w piecu i myślę: "ja pierdzielę, gdzie on może być? Żyje czy nie żyje?". Jeżeli człowiek traktuje pracę ambicjonalnie, to ona za nim chodzi. Nawet jeśli odejdzie od biurka, fizycznie się od niej uwolni, to psychicznie tkwi w niej czasem dzień i noc. Ale ja to lubię! W krew mi weszło, traktuję to jako powinność, przypadłość życiową, pasję.

Pasja bywa ciężarem. Chciałby ją pan czasem komuś oddać?

- O Jezus... Nieraz sobie myślę: "Boże, jakbym tak pojechał do Anglii, stanął przed zlewozmywakiem w jakiejś restauracji i mył przez dwanaście godzin gary...".

Wyczerpująca praca.

- Ale potem bym z niej wyszedł, poszedł do domu albo na spacer, miałbym kilka godzin wolnego, nic by mnie nie obchodziło. Słuchałbym ćwierkania ptaków, obserwowałbym ludzi i napajał się tą wolnością. Nie dziwię się, że policjanci śledczy idą na emeryturę wcześniej. Jeśli tak traktują sprawy, jak ja, to po 10-15 latach są doszczętnie wypaleni. Człowiek nie żyje swoimi problemami, nie ma na nie miejsca. Liczy się tylko sprawa do rozwiązania.

Przeszkadza panu hejt?

- Nie patrzę na hejterów. Szkoda zdrowia i życia. Kiedykolwiek umrę, ta cała spuścizna, dokumentacja, którą posiadam, a jak wspomniałem mam tego dwie duże szafy, to są dowody na trafność moich wizji. Nie ma wobec tego sensu szarpać się z hejtem, nie ma sensu dyskutować ze sceptykami.

Dlaczego?

- Próbowałem z nimi rozmawiać, niestety sceptycy w podejściu do faktografii, którą posiadam, zachowują się w sposób dziecinny. Przedstawiam im konkretne sprawy z imienia i nazwiska, mogą je sprawdzić w Itace lub na policji, pokazuję, że wyjaśniłem kwestię zaginięcia, a oni na to, że mi dalej nie wierzą. Chcą mnie poddawać testom, np. rzut monetą 100 razy i pytanie, ile wyników trafię.

Ile wystarczy, żeby zostać jasnowidzem?

- Powiedzieli, że jak trafię 51 razy, to udowodnię jasnowidzenie. Ja bym takiego dowodu nie przyjął. Nie trafił się dotąd sceptyk, który wziąłby publicznie udokumentowane przypadki, w których pomogłem i obalił mój udział w tych sprawach.

A jak Kościół podchodzi do pańskiej pracy?

- Nie pytałem. Jakiś czas temu był u mnie ksiądz po kolędzie. Ani słowem nie wspomniał o tym, czym się zajmuję. I dobrze. Ja go natomiast zapytałem, czy według Kościoła dusza ludzka istnieje tuż po śmierci. Odparł, że według teologii najpewniej tak. To by się pokrywało z tym, co ja robię. Uważam, że osoby zmarłe pomagają mi siebie odnaleźć. Może zabrzmi to dziecinnie, ale jest jakaś współpraca między jasnowidzem czy telepatą a ludzką duszą.

Bywał pan zastraszany z powodu swojej pracy. Miał pan nieprzyjemne spotkania z agentami Urzędu Ochrony Państwa.

- Tak było przy sprawie zabójstwa Jaroszewiczów.

Nie wierzył pan w samobójczą śmierć Andrzeja Leppera.

- Poznaliśmy się przez panią reżyser Marię Zmarz-Koczanowicz. Wiele lat temu kręciła o mnie film "Jasnowidz". Zaproponowała wówczas, żeby zrobił wizję dwóm politykom, Piotrowi Żakowi i właśnie Andrzejowi Lepperowi. Powiedziałem mu wtedy, że będzie rządził 1,5 lub 2,5 kadencji, a następnie Samoobrona umrze. Słowa te okazały się prorocze. Ostatnia kadencja została przerwana przez przedterminowe wybory, a Samoobrona właściwie rozpadła się przez seksaferę, a potem śmierć pana Leppera.

Kiedy dowiedział się pan, że przewodniczący Samoobrony nie żyje?

- Jechałem samochodem od mieszkającej w Chojnicach córki do domu w Człuchowie. Blisko. Kilkanaście kilometrów. Zadzwonił do mnie pan z CBŚ, z którym lata wcześniej pracowałem przy jednej sprawie i zapytał, co sądzę o śmierci Leppera. Byłem w ciężkim szoku, pierwsza myśl: wypadek samochodowy. Jak tamten funkcjonariusz powiedział, że się powiesił, wykrzyknąłem, że to niemożliwe! Widziałem się z nim kilka dni wcześniej. Wróciłem do domu, włączyłem telewizję. Po jakimś czasie ten pan zadzwonił po raz drugi. Wydało mi się to podejrzane. Powiedziałem, że Lepper rzeczywiście był wypalony, samobójstwo jest całkiem realne. Uznałem, że tak powinienem powiedzieć.

A jaka jest pańska nieoficjalna wersja śmierci Leppera?

- Wie pan, co przeczy w mojej ocenie temu, że miałby popełnić samobójstwo? Jak się ze mną spotykał, a ja nałogowo palę papierosy, wręcz wykłady dawał mi na temat tego, że nie wolno niszczyć swojego organizmu, że można mieć tysiące kłopotów, ale życie jest najważniejsze. Aż do znudzenia to powtarzał, denerwowało mnie to, nie mogłem spokojnie zapalić. Tacy ludzie nie popełniają samobójstwa, cenią życie i zdrowie.

Rozmawiał pan z Lepperem o katastrofie smoleńskiej?

- To było na długo przed wyborami. Lech Kaczyński miał startować do drugiej kadencji, najpoważniejszym oponentem miał być Donald Tusk. Któregoś dnia odwiedził mnie Lepper i zapytał: "Kto będzie prezydentem? Kaczyński czy Tusk?". Tuska w ogóle nie widzę, mówię mu, ale dziwna rzecz! Widzę Kaczyńskiego leżącego w dużym łożu w Sejmie. Lepper wyjął notes i zaczął to zapisywać. Mówię, żeby przestał, bo to idiotycznie brzmi. W dniu katastrofy zadzwonił do mnie z jednym pytaniem: "Panie Jackowski, teraz pan rozumie znaczenie swoich słów?"

Unika pan poważniejszych wizji politycznych?

- Odkąd policja nie daje mi żadnych zaświadczeń, a jak znajduję zwłoki, muszę mieć to poświadczone publicznie, dzwonię do gazet. To jest takie żebranie o udokumentowanie mojej pracy, ale dziękuję redakcjom, które o tym informują. W zamian jestem pytany o historie polityczne. Dość często zdarza mi się trafić sensownie.

Na przykład?

- Wytypowałem termin kryzysu bankowego, a jak pani premier została desygnowana powiedziałem, że dotrwa do połowy kadencji, a następnie w sposób kosmetyczny zostanie wymieniona. W grudniu 2016 roku, kiedy KOD działał prężnie, mówiłem, że opozycja padnie, a PiS pójdzie w górę. Tak się stało. Teraz uważam, że wymiana premier Szydło na premiera Morawieckiego była błędem, elektorat zacznie się sypać. Premier była dla wielu wyborców niczym matka Polka, była twarzą 500 plus i zapewniała im poczucie bezpieczeństwa.

Dlaczego w polityce jedynie "zdarza się" panu trafić?

- Żeby wykonać wizję, trzeba podejść do niej bez sugestii i informacji z zewnątrz. Tymczasem każdy człowiek, nawet nieświadomie, interesuje się polityką, codziennie dostaje wprost do ucha pełno politycznych sugestii. Dlatego ciężko o obiektywizm.

Jest pan człowiekiem spełnionym?

- To zależy. Jeśli chodzi o kwestię typowo ekonomiczną, na pewno nie. Żyję bardzo przeciętnie, nie stałem się przez to, co robię, człowiekiem zamożnym. Nie mam o to żalu do siebie, bo wiem, co zrobiłem. I na tym polu czuję się spełniony. Mało tego, zabrzmi to nieskromnie, ale czuję się z tego dumny. W tym bezdusznym świecie mówi się nam, żebyśmy postrzegali rzeczywistość przez pryzmat tego, co zewnętrzne i chłonęli to, co nam podadzą niczym gąbka. Mój świat jest wewnątrz mnie, tam się dzieje najwięcej, tam jestem naprawdę. Jasnowidzenie jest dla mnie nawoływaniem: "stary, spójrz w siebie, zobacz, jakie masz możliwości".

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

Krzysztof Janoszka, Krzysztof Jackowski "Jasnowidz na policyjnym etacie". Wydawnictwo Sine Qua Non, data wydania: 17 stycznia 2018.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy