Cała prawda o polskim więzieniu

Czym grozi przeludnienie w zakładach karnych? Czy w naszym kraju może dojść do rozległej i gwałtownej fali buntów więźniów? Jak przeciwdziałać takim zjawiskom? Czy kryminały faktycznie przypominają sanatoria? W jakiej kondycji jest nasz rodzimy system penitencjarny? O sytuacji polskiego więziennictwa rozmawiamy z socjologiem dr Pawłem Moczydłowskim.

Łukasz Piątek: Co pan sobie myśli, kiedy słyszy hasło "polskie więziennictwo"?

Paweł Moczydłowski: - Pierwsza moja myśl to przeludnienie.

Dlaczego?

- Bo to problem, który jest dziś bagatelizowany. Zrozumienie, na czym on tak naprawdę polega, jest kluczem do podjęcia przez polityków odpowiednich działań, które miałyby na celu poprawę sytuacji.

Zatem, na czym polega?

- W Polsce na jednego więźnia przypada nie mniej niż trzy metry kwadratowe. W czasach PRL  ta norma wynosiła trzy metry sześcienne. Powód  liczenia powierzchni przypadającej na jednego więźnia w metrach  sześciennych był  prosty  - wiele z  zakładów karnych, to adaptacje byłych koszar, klasztorów, czy zamków, które charakteryzowały się bardzo wysokimi sklepieniami. Dlatego nietrudno było "wydzierżawić" osadzonemu trzy metry, licząc od podłogi aż po sufit. Zmiana ustroju w Polsce przyniosła ze sobą niestety tylko tę zmianę, iż metry sześcienne należące się więźniowi, zamieniono na kwadratowe.

Reklama

- Natomiast trzeba pamiętać, że oprócz prawnego rozumienia, jest jeszcze jedno -  faktyczne. Mówiąc krótko, w polskich więzieniach jest za ciasno. W  skutek przeludnienia dochodzi do  uruchomienia szczególnych,  patologicznych procesów zachodzących w społeczności więziennej.

Dlaczego w Polsce to akurat trzy metry kwadratowe, a nie pięć, czy nawet dwanaście, jak ma to miejsce w innych krajach w Europie?

- Ta polska norma prawna to historyczny żart. Kodeks karny w PRL-u był zdecydowanie represyjny, więc można rzec, że napędzał machinę wsadzania ludzi za kratki, co skutkowało permanentnym przeludnieniem. W skutek tego zachodziły pewne negatywne zjawiska psycho-społeczne: bunty, agresja między więźniami, agresja między funkcjonariuszami a więźniami, samobójstwa, samouszkodzenia - jako sposób radzenia sobie w tej nowej i brutalnej rzeczywistości, tatuaże, podkultura i cała ta patologia więzienna. Kiedy bunty więźniów stawały się masowe i niezwykle gwałtowne, to w obawie o utratę kontroli władze państwowe ogłaszały amnestię.

- Nagle wszystko na chwilę wracało do normy, nowi zatrzymani trafiali do pustych już cel, które bardzo szybko się zapełniały, aż do kolejnego buntu i kolejnej amnestii - błędne koło. Dla spełnienia normy ważne były tylko i wyłącznie te dane, które zbierano podczas amnestii! Wówczas negatywne zjawiska psychospołeczne na pewien czas malały, bo stan więźniów minimalizował się do poziomu 50-60 tysięcy osadzonych. I to jest właśnie mniej więcej ten poziom, który umożliwia więźniom przebywanie w ludzkich warunkach, a funkcjonariuszom normalną pracę. Prawdziwe oblężenie polskich więzień było za Gierka - 128 tysięcy osadzonych. Co tam się proszę pana działo...

Negatywne zjawiska psychospołeczne więźniów wynikają tylko i wyłącznie z przeludnienia w więzieniach?

- Przeludnienie charakteryzuje się poprzez dwa wymiary: zgęszczenie samych więźniów na małej powierzchni  oraz relację ilości więźniów w odniesieniu do ilości funkcjonariuszy służby więziennej. Każdy człowiek ma wokół siebie pewnego rodzaju ochronny pęcherzyk, prywatny teren, którego nie należy przekraczać - to taka umowna granica intymności, bezpieczeństwa w obcowaniu z innymi. Nikt z nas nie lubi, kiedy ktoś bez pozwolenia wchodzi do naszego ogródka. 

- A co, jeśli dzieje się to codziennie i ma się tak dziać przez kolejne kilka lub kilkanaście lat? Taki człowiek robi się wówczas agresywny, bo zdaje sobie sprawę, że przyszło mu funkcjonować w środowisku, gdzie tuż obok niego jest jeszcze kilka osób, które dajmy na to nieładnie pachną, wydają przeróżne dziwne i denerwujące odgłosy, załatwiają potrzeby fizjologicznych tuż obok - ogólnie rzecz ujmując - doprowadzają nas swoim zachowaniem i swoją obecnością do furii. Jean Paul Sartre powiedział kiedyś, że "piekło to inni". Coś w tym jest, prawda?

-Jedni, którym udzieli się taka psychopatyczna furia, odgonią od siebie innych, zagarną więcej  wolnej przestrzeni wokół siebie. Inni  skazani zareagują na tę sytuację  defensywnie i  depresyjnie: skulą się w kącie i schowają  pod tym swoim maleńkim parasolem, oddając w ten sposób część swojej przestrzeni. Na tym kontinuum pomiędzy osobnikiem psychopatycznym a defensywnym rozkłada się struktura społeczna celi więziennej.  Uzurpujący sobie więcej przestrzeni i pierwszeństwo do wykonywania różnych czynności,  np. korzystania z muszli klozetowej, zasiadają wyżej na tej drabinie społecznej -  hierarchii  pierwszeństwa "dziobania" innych, słabszych od nich samych!  To początek "nowego świata społecznego" więzienia.

To znaczy?

- W czasach PRL, kiedy przeludnienie było dużo większe,  w  więzieniach o godzinie 22:00 rozlegało się hasło "derby". Osadzeni onanizowali się na wyścigi. Moje pytanie jest następujące: co musi się stać w głowie człowieka, żeby rzecz, którą w normalnym życiu uważamy za intymną, wstydliwą i sekretną, traktować jako radosną i publiczną zabawę? To pokazuje, jak zgęszczenie transformuje i patologizuje osobowość ludzką! Coś, czego nie można się wyzbyć, ani realizować w intymnych warunkach, staje się elementem kultury, publicznie artykułowanego obyczaju.

 A co z kwestią ilości więźniów w odniesieniu do ilości funkcjonariuszy służby więziennej?

- Przyjmijmy, że jestem wychowawcą i przypada na mnie - uwaga! - 3 lub 4 osadzonych.  Mogę kulturalnie zapukać w drzwi ich celi i grzecznie powiedzieć: "Dzień dobry, jestem Paweł Moczydłowski. Co  słychać? Jak się dziś spało? Czy macie panowie jakieś problemy, które mógłbym pomóc rozwiązać? Co w waszych domach, rodzinach?, itp.  Przy okazji popatrzę sobie na ich gęby, czy przypadkiem któraś z nich nie jest obita. Bo jeśli jest, to już wiem, że w celi dzieje się coś niedobrego i mogę zareagować, przeciwdziałać rozszerzaniu się w tej celi agresji. Patrzę, czy siedzą przy stole razem, czy też kogoś do niego nie dopuszczają - tzn. jest dyskryminowany.

- Jestem przecież  pierwszą, legalną władzą,  mam obowiązek monitorowania relacji między więźniami i wdrażania norm  moralnych i prawnych w życie społeczności więźniów! Każdy obywatel  właśnie tego oczekuje, żeby więzienia były szczególnym miejscem tresury norm prawnej i moralnej! Dura lex, sed lex! Tylko widzi pan... problem w tym, że w rzeczywistości to g***o prawda...

Jak to?

- Bo zamiast trzech lub czterech osadzonych, w celi jest dziesięciu lub dwunastu. Oni nawet nie usłyszą tego mojego wspomnianego pukania, bo za drzwiami celi wszystko już kipi ze złości, bulgocze, fermentuje  w ich społecznej  dżungli!  Moja jedyna sensowna strategia zachowania, to wejść z groźną miną i krzyknąć na nich jeszcze głośniej, niż oni krzyczą na samych siebie, żeby przywołać ich do porządku, wzbudzić jakikolwiek respekt. Tym sposobem wszyscy chamiejemy.

- Co się wówczas dzieje? Wychowawca czy też "oddziałowy"  tracą wgląd w to ich intymne więzienne życie, a skoro go nie mają, to w celach kto inny monitoruje i rozsądza  wewnętrzne konflikty - druga, ich władza, czyniąca naszą, pierwszą bezzasadną. Osadzeni tworzą wówczas własny system normatywny, własną władzę, która pilnuje ich "porządku", a "klawiszowi" co najwyżej mogą powiedzieć, żeby się odp***ł.   On do tej "prośby" bardzo chętnie się dostosuje, bo dla niego tak jest wygodniej: mniej wie, więc ma mniej problemów na oddziale. Kto inny robi jego robotę, a w papierach czyściutko.

Jeśli jest tak, jak pan mówi, to jest chyba gorzej, niż przeciętnemu Kowalskiemu się wydaje...

- Więzienie przeistacza się w coś, co jest zaprzeczeniem tego, do czego ono zostało powołane. Więc jeśli pyta mnie pan, co mi przychodzi do głowy, kiedy słyszę hasło "polskie więziennictwo" - odpowiadam: przeludnienie, które skutkuje tym, że więzienie zamienia się w swoje zaprzeczenie. Zamiast być miejscem, gdzie osadzony przechodzi przez stosowną tresurę prawną  i moralną, w skutek nieobecności naszej, pierwszej, legalnej władzy, tworzą  własne prawo i strukturę społeczną  je egzekwujące.  Aby zasadniczo poprawić sytuację, zadaniem dla polskiego więziennictwa jest przejście w jak najszybszym czasie z trzech na cztery metry kwadratowe, które przysługiwałyby osadzonemu.

Jak reaguje pan na powszechną opinię społeczeństwa, że polskie więzienia przypominają sanatoria?

- Ludzie  przyzwyczaili  się do myśli, że nie warto grzeszyć, bo za to  trafia się do piekła.  W życiu doczesnym chcą, by tym piekłem były więzienia, których  zadaniem  miałoby być odstraszanie od popełniania przestępstw . Dlatego powinno ono być straszne - najbardziej  jak tylko to możliwe - upadlać, bić, szczuć, szmacić i odczłowieczać osadzonych. Nie ma w nim miejsca na prawa człowieka, terapie i naukę. Nie rozumie się, że taki model  nie był i nie jest funkcjonalny społecznie. Reforma, która odchodzi od więzienia "piekielnego", i idzie ku  "oczyszczalni ścieków" - więzienia prospołecznego - wzbudza zatem opór.

- Wiele osób mówi, że "tworzycie sanatoria, a nie prawdziwe więzienia". Ale  takie  właśnie "prawdziwe więzienia", to był w gruncie rzeczy  PRL-owski model , który w 1989 roku załamał  się i spowodował  najgłębszy kryzys więziennictwa w historii Polski. Po zmianie ustroju zaczęliśmy zdecydowanie odchodzić od tego modelu. Już 25 lat  przynosi  to Polsce stabilny, bezpieczny i akceptowany w opinii międzynarodowej system  penitencjarny. Wszelkie tendencje do regresu i przeludnienie, które jest tego regresu sojusznikiem, przynosiły  i przynoszą liczne wypadki nadzwyczajne i destabilizację w systemie penitencjarnym. "Piekielny" model więziennictwa w państwach demokratycznych nie istnieje. Istnieć tylko może w dyktaturach, i jako taki jest narzędziem w ich utrzymywaniu. 

Polska ma dziś bardzo wysoki wskaźnik recydywy, który wynosi 40 procent. To poważny problem?

- Nie jest problemem samo trzymanie ludzi za kratami. Problemem jest to, że ludzie z więzienia kiedyś wyjdą, i ważne jest, jacy oni wyjdą. Oczywiście trzeba pamiętać o tym, że nie tylko więzienie odpowiada za to, że tak wiele osób wraca za kratki. Za taki stan rzeczy większą odpowiedzialność ponosi społeczeństwo.                              

- Wielu skazanych kończy w kryminałach szkoły średnie, a nawet studia, przechodzi przez różne terapie i programy. I kiedy taki człowiek wychodzi na wolność, to ludzie mu mówią: "Nie chcemy cię tutaj!". Jeśli skazany na wolności nie ma się gdzie podziać, społeczeństwo go nie chce,  to automatycznie próbuje zagospodarować go margines społeczny oferujący patologiczne wzorce postępowania. Można powiedzieć, że więzienie odwala syzyfową pracę, bo przygotowuje skazanego do opuszczenia więzienia, czyli do reintegracji ze społeczeństwem, które koniec końców nie chce go do siebie przyjąć. I w konsekwencji on wraca do więzienia.

Natomiast ja chcę podkreślić to, że szanse na zmianę osadzonego, są tym mniejsze im bardziej przeludnione jest więzienie.

Widać jakieś światełko w tunelu na poprawę sytuacji?

- Dziś w polskim więziennictwie jest wiele pozytywnych rzeczy, ale przeludnienie niewątpliwie może ten wysiłek zniweczyć, bo zamienia zakład karny w szpital psychiatryczny.  Parę lat temu w polskich więzieniach siedziało  nawet 93 tysiące. Więziennictwo w Polsce potrzebuje modernizacji i zbudowania systemu kar alternatywnych z prawdziwego zdarzenia. Póki tego nie będzie, to powrotność za kratki będzie niestety spora.

- Wypuszczono tych wszystkich pijanych rowerzystów i w celach zrobiło się nieco luźniej. Proszę jednak pamiętać, że w 2017 roku wchodzi w życie konwencja, na mocy której od pięciu  do dziesięciu tysięcy Polaków osadzonych obecnie w całej Unii Europejskiej, wróci do Polski odsiadywać swoje wyroki. Ponadto w kolejce za kraty czeka prawie 40 tysięcy ludzi, którzy dostali prawomocne wyroki kary więzienia, ale nie zgłosili się do odbycia kary. No i nie zapominajmy o tych, którzy również mają orzeczone prawomocne wyroki, ale leżą one jeszcze po sądach i nie są wysłane - mówimy tu o 30 tysiącach takich wyroków. Zatem na razie na wolności mamy w sumie drugie tyle, co obecnie siedzi za kratami. To doskonale pokazuje bezmiar kryzysu, w jakim tkwi dziś polskie więziennictwo. Koszmar!

Na czym polega system kar alternatywnych?

- Z pewnością należy zbudować system probacji z prawdziwego zdarzenia, jak ma to miejsce na zachodzie. Nie jakieś warunkowe zawieszenie wykonania, tudzież inne ograniczenia. Nie! Ludzie na to patrzą i uważają, że to jest bezkarność. Mają rację! Bo proszę pana, idzie facet do sądu, dostaje wyrok w zawieszeniu, wraca do domu i opala się w ogródku. Widzi to jego sąsiad, któremu ten facet wyrządził jakąś krzywdę. I co ten biedy, pokrzywdzony człowiek ma sobie myśleć? Przecież przestępca powinien być w jakimś reżimie!

- Chodzi o system, w którym pobyt skazanego na wolności, 24 godz. na dobę dokonuje się w pewnym reżimie. Chociażby najprostszym, że skazany melduje się rano w pracy - jeśli nie ma pracy , wykonuje inną robotę. W ciągu dnia musi odpracowywać i naprawiać wyrządzone szkody lub wykonywać inne, pożyteczne czynności na rzecz społeczności lokalnej. Jeśli ten skazany ma problemy alkoholowe lub psychiczne, to nie siedzi w domu i w jego głowie nie budzą się demoniczne myśli i chore pomysły, ale przymusowo, pod nadzorem stosownych organów, leczy się. Powiem krótko: on od świtu do nocy ma zasuwać! Bo złamał prawo i został skazany! A skoro został skazany i nie trafił za kratki, to nie będzie leżał w domu przed telewizorem i popijał piwko, lecz pracował dla społeczeństwa, dla rodziny, kształtował siebie.  On nie jest w więzieniu, on nie jest na wolności,  on jest w reżimie.

- Mowa o zbudowaniu nowego system wykonywania kar, który poszerza się o te alternatywy i środki kontroli na wolności - przed i po więzieniu, jako podstawowe, a kara więzienia jest  jego częścią. Cały ten system powinien być rzecz jasna zintegrowany.

- Czy wie pan, że w Danii, która ma piękny system penitencjarny, aż 90 procent skazanych wychodzi na warunkowe zwolnienia? Dlaczego? Bo Duńczycy twierdzą, że tylko głupi kraj stać na to, by dopuszczać do sytuacji, kiedy osadzony w całości odbywa karę w więzieniu.

Powinno się budować więcej zakładów karnych?

- Zakłady karne i tak trzeba budować, bo te, które mamy, to są zamki ze średniowiecza! One są niefunkcjonalne i w eksploatacji koszmarnie drogie.  Potrzebujemy więzień nowoczesnych architektonicznie i dobrze wyposażonych. Zakłady karne dziś należy budować wedle wiedzy, do czego ten zakład karny ma służyć. One są nasycone nowymi technologiami informatycznymi służącymi monitorowaniu zbiorowisk ludzkich i wymagają szczególnego szkolenia do ich obsługi. To są więzienia  bezpieczniejsze, efektywniejsze i tańsze w eksploatacji.

Co się musi stać, żeby te reformy i zmiany, o których pan mówi, stały się w Polsce faktem?

- Obawiam się, że na to poczekamy. Na razie mamy system, który testuje swoje granice wytrzymałości. Reformy penitencjarne na ogół nie dokonują się jako skutek racjonalnej analizy sytuacji w systemie więziennym, ale jako reakcja na załamanie systemu penitencjarnego, na kryzys. Moim zdaniem to tylko kwestia czasu.  Któregoś dnia będziemy musieli wybrać się w tę podróż.

Rozmawiał Łukasz Piątek

Paweł Moczydłowski - doktor nauk społecznych, kryminolog, socjolog, publicysta, pracownik naukowy, ekspert ds. więziennictwa, były dyrektor Centralnego Zarządu Zakładów Karnych.

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy