Zakon Tajemnej Dłoni - globalny spisek dziennikarzy

Na czym zależało tajemniczej grupie dziennikarzy znanej jako Zakon Tajemnej Dłoni? O powstałej w latach 60. ubiegłego wieku organizacji wie mało kto - najwyższy czas ujawnić prawdę.

Jesień 1965 r. Na zakrapianej alkoholem imprezie dziennikarze nieistniejącej już gazety The Charlotte News zaczynają głośno komentować jeden z artykułów napisanych przez ich redakcyjnego kolegę Josepha Flandersa. Pojawiające się w nim zdanie "zupełnie jak sięgająca z nieba tajemna dłoń zdolna przesuwać graczy, niczym pionki na szachownicy" wywołuje istną lawinę śmiechu. Pracownicy gazety decydują się zawrzeć pakt - od tej pory będą starali przemycać te dziwnie brzmiące słowa do swoich tekstów. Tak zaczęła się historia Zakonu Tajemnej Dłoni, który działa - podobno - po dziś dzień.

Wkrótce do ekipy z The Charlotte News dołączyli nawet koledzy po fachu z konkurencyjnego dziennika. Dziennikarze zmieniali redakcje i miejsce zamieszkania, jednak wszyscy dotrzymywali słowa i pisali o "okultystycznej dłoni" próbując ukryć prawdę zarówno przed czytelnikami, jak i swoimi wydawcami. Victor McElheny, jeden z członków tajemniczej grupy, po przeprowadzce do Bostonu przedstawił zasady "zabawy" swoim nowym współpracownikom. Spodobała się ona tak bardzo, że szefostwo The Boston Herald oficjalnie zakazało używania słów "tajemna dłoń" w tekstach!

Reklama

Wywodzący się ze stolicy stanu Massachussets Jay Sharbutt dołączył do stowarzyszenia pod koniec lat 70 w niezwykle brawurowy sposób. Umieścił on wspomniane wcześniej słowa w materiale dla samego Associated Press - jednej z największych na świecie agencji prasowych. To jednak jego niejedyna zasługa dla zakonu. "Wprowadził" on do niego również kilku dziennikarzy Los Angeles Times i prestiżowego magazynu Times.

Efekt? Na przestrzeni blisko dwóch dekad "tajemna dłoń" pojawiła się w kilkunastu publikacjach, w tym w artykule o impeachmencie Billa Clintona z 1999 r.

Czy Zakon Tajemnej Dłoni nadal działa? Umieszczanie w tekstach słów "tajemna dłoń" nie jest już tak popularne jak kiedyś, ale w artykułach - głównie amerykańskich - z kilku ostatnich lat wciąż można znaleźć dowody na to, że dowcipnisie wciąż mają się dobrze.

Paul Greenberg, jeden z dawnych członków Zakonu oraz laureat Nagrody Pulitzera z 1969 r. ogłosił prawie 10 lat temu, że ukuto nową frazę, którą wtajemniczeni umieszczają w swoich tekstach. Dlaczego zdecydowano się na zmianę? "Tajemna dłoń" jest już wyświechtana i zdążyła przeniknąć do zbiorowej świadomości czytelników.

Podobno Zakon rozważał zastępstwa w postaci słów "niczym dziwna, ciepła bryza bezcelowo wiejąca przez palce" i "wisząc nad nią niczym całun", ale zostały one odrzucone. Greenberg potwierdził, że nowy "znak" jest odpowiednio kiczowaty, by mogli wypatrzeć go znawcy, ale przy tym na tyle zwyczajny, że nie zauważą go czytelnicy.

Poszukiwania śladów działalności Zakonu trwają. W międzyczasie pojawiło się sporo dziennikarzy na całym świecie, którzy postanowili przyłączyć się do grupy na własną rękę. Pozostaje tylko jedno pytanie: czy autor tego artykułu pisząc o Zakonie Tajemnej Dłoni też stał się jego członkiem?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dziennikarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy