Wojna polsko-japońska. 16 bezkrwawych lat

Witold Ubranowicz (po prawej) w Chinach w czasie walk przeciwko Japonii /Domena publiczna /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Po odzyskaniu niepodległości Polska wypowiedziała wojnę tylko jednemu państwu – Japonii. Ci jednak wyzwania nie chcieli przyjąć, dając do zrozumienia, że propozycja jest niepoważna.

Współpraca polsko-japońska zaczęła się już na początku XX wieku. W trakcie wojny rosyjsko-japońskiej polscy działacze niepodległościowi podjęli współpracę z japońskim wywiadem przeciwko Rosji. Mimo różnych zawirowań politycznych współpraca ta cały czas kwitła. Po zakończeniu I wojny światowej państwa zbliżyły się jeszcze bardziej.

Japończycy popierali starania Polski o przyjęcie do Ligi Narodów. Polacy w zamian szkolili japońskich specjalistów wywiadu radiowego. Razem łamano radzieckie szyfry i przekazywano sobie przechwycone depesze i pocztę dyplomatyczną.

Reklama

Po wybuchu II wojny światowej współpraca nadal kwitła. Ba! Nawet została rozszerzona. Japończycy po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow wyszli z założenia, że przyjaciel naszego wroga może być naszym wrogiem i mimo formalnego sojuszu z Niemcami, zaczęli ich szpiegować.

Powstała polska siatka szpiegowska przy japońskiej ambasadzie w Berlinie, a Polacy, także agenci i dyplomaci, podróżowali na paszportach dostarczonych przez Japończyków. W Tokio normalnie funkcjonowała polska ambasada i inne przedstawicielstwa dyplomatyczne. Dopiero stanowcze naciski Niemców zmusiły Japończyków do likwidacji ambasady w październiku 1941 roku. Nie przeszkodziło to jednak wyposażyć Polaków w paszporty dyplomatyczne.

A więc wojna

7 grudnia 1941 roku armia japońska zaatakowała najpierw amerykańską bazę w Pearl Harbour, następnie ruszyła na brytyjski Singapur, Malaje. W kolejnych dniach zaatakowali Filipiny i Birmę. 8 grudnia Wielka Brytania i Stany Zjednoczone wypowiedziały Japonii wojnę. W kolejnych dniach dołączyli kolejni alianci.

20 grudnia 1941 roku w Dzienniku Ustaw RP Nr 8 ukazała się informacja o wejściu w stan wojny z Japonią: "Na podstawie art. 12, lit. f) ustawy konstytucyjnej stanowię na wniosek Rady Ministrów, że Rzeczpospolita Polska znajduje się począwszy od dnia 11 grudnia 1941 r., w stanie wojny z Imperium Japońskim".

Dyplomacja Kraju Kwitnącej Wiśni na początku była zdziwiona i zaskoczona. Po chwili jednak zrozumiano jaka gra się toczy. Hideki Tōjō, premier Japonii, na wieść o polskiej nocie dyplomatycznej miał powiedzieć: "Wyzwania Polaków nie przyjmujemy. Polacy, bijąc się o swoją wolność, wypowiedzieli nam wojnę pod presją Wielkiej Brytanii."

Wypowiedzenie wojny w zasadzie nic nie zmieniło w dotychczasowej współpracy obu państw. Oba wywiady nadal blisko współpracowały przeciw ZSRR i III Rzeszy. Grano także o przyszłość Polski przeciw USA i w pewnym zakresie przeciwko Wielkiej Brytanii. Poza linią frontu wywiady rozgrywały swoją prywatną wojnę.

Marynarze nie idą na wojnę

Tuż po wybuchu wojny na Pacyfiku brytyjska Admiralicja, po delikatnych sugestiach wiceadmirała Jerzego Świrskiego, chciała wysłać na Daleki Wschód niszczyciel ORP "Burza". Na to jednak nie zgodził się polski rząd.

Świrski, który chcąc wysyłać na Pacyfik polskie okręty, prowadził własną politykę wciąż delikatnie naciskał na rządzących. Miało to umocnić jego pozycję jako jednego z dowódców flot sprzymierzonych. Także on rozgrywał swoją małą polityczną gierkę. Dbając tym razem o swoje partykularne interesy.

Kolejny raz zapragnął wysłać okręt w sierpniu 1943 roku, kiedy Polska Marynarka Wojenna przejęła krążownik ORP "Dragon". Wówczas bez porozumienia z rządem rozkazał przygotować do przejścia na Daleki Wschód. Plany te storpedowały niewielkie usterki, które wykryto podczas rejsów szkolnych. Wobec zbliżającej się inwazji na Europę "Dragon" był potrzebny w Home Fleet. Na Pacyfik nie ruszył.

Świrski jednak nie dawał za wygraną. Na wiosnę 1944 roku ponownie zaproponował prezydentowi Raczkiewiczowi wysłanie okrętu na wschód. Tym razem niszczyciela. Prezydent stanowczo odmówił. Nie chciał walczyć przeciwko Japonii. Podobnie jak marynarze.

Wincenty Cygan, ówczesny członek załogi ORP "Dragon", pisał w swoich wspomnieniach: "Rząd nasz (...) wypowiedział ją także Japonii. Ale na tym powinien być koniec. Wystarczyłoby następnie tylko wzorować się na polityce brytyjskiej, która nie przedsięwzięła niczego dotąd przeciwko Rosji zalewającej nasz kraj. Ponieważ Rosja nie zagraża bezpośrednio Wielkiej Brytanii, Brytyjczycy nie uważali jej za wroga. W jakim więc sensie mogła Japonia grozić nam? W czasie, kiedy rzesze Polaków uchodźców z 'przyjacielskiej' Rosji, znajdowały przytułek, opiekę i darmo chleb u 'wrogiej' Japonii, po tej stronie rząd nasz wypowiadał jej wojnę."   

Na Daleki Wschód trafiły ostatecznie dwa zmilitaryzowane, przebudowane na transportowce wojska, statki pasażerskie: "Pułaski" i "Sobieski", które transportowały żołnierzy brytyjskich na wodach Oceanu Indyjskiego.

Wojna jednego człowieka

Oficjalną zgodę na walkę przeciwko Japonii otrzymał tylko jeden człowiek - ppłk. pil. Witold Urbanowicz. Ten znakomity pilot, wieloletni instruktor z Dęblina, as Bitwy o Anglię, sprawiał przełożonym wiele kłopotów. Nie potrafił zachować się dyplomatycznie i zawsze mówił, to co myślał. Przysporzyło mu to wielu wrogów. Pomocną rękę wówczas wyciągnął premier i Naczelny Wódz, gen. Władysław Sikorski.

Zabrał Urbanowicza w składzie oficjalnej delegacji na spotkanie z prezydentem Franklinem D. Rooseveltem. Następnie mianował Urbanowicza attaché wojskowym przy ambasadzie RP w Waszyngtonie. Nie była to wymarzona praca zadziornego oficera. Bardzo krytycznie wypowiadał o osobach, z którymi współpracował: "Spotkałem ludzi, którzy nie mieli żadnych kwalifikacji do tego rodzaju służby, nawet znajomości języków. Podstawą ich obecności w korpusie dyplomatycznym była przynależność do partii politycznej, która akurat dzierżyła rządy w ich krajach, lub przysługa ustosunkowanego kuzyna".

Marzył o powrocie na front i szukał sposobności, aby znów walczyć. Powrót do polskich dywizjonów nie był możliwy. Podpułkownik wykorzystał więc swoją znajomość z generałem Claire Chennaultem, twórcą "Latających Tygrysów", by przenieść się do Sił Powietrznych USA.

Nie było to proste. Najpierw musiał uzyskać zgodę Sikorskiego. Ten początkowo nie chciał zwolnić Urbanowicza ze służby. W końcu, bombardowany kolejnymi prośbami, uległ namowom pod warunkiem, że attaché wykona swoje obowiązki i napisze sprawozdanie dla rządu. Przez kolejne pięć miesięcy równocześnie pracował dla ambasady i odbywał staż w Air Transport Command. We wrześniu 1943 roku został przydzielony do następców "Latających Tygrysów" - 23 Grupy Myśliwskiej należącej do 14 Armii Powietrznej.

Jednoosobowa armia

Wojna na Dalekim Wschodzie rządziła się innymi prawami. Urbanowicz nie mógł się początkowo przyzwyczaić do zasad panujących nad Birmą. "Przed odlotem do Chin opowiadano mi wiele o myśliwcach japońskich, o ich specyficznym podejściu do walki, o fanatyzmie, odwadze, krańcowej pogardzie śmierci. Także o tym, że w sytuacjach ostatecznych mają zwyczaj pakować się razem z maszyną w pierwszy napotkany samolot przeciwnika. Przyzwyczajony do walk z myśliwcami niemieckimi, przyjmowałem te relacje z pewną dozą sceptycyzmu (...) Kiedy pierwszy napotkany pilot japoński, wijąc się konwulsyjnie w powietrzu, zaszedł mnie od tyłu i próbował odrąbać mi ogon maszyny własnym śmigłem, ryzykując oczywistą śmierć, zacząłem być ostrożniejszy. Tu naprawdę obowiązywały inne prawidła walki" - wspominał.

Największy sukces w wojnie z Japonią Urbanowicz odniósł 11 grudnia 1943 roku, kiedy eskortowane przez 75 Dywizjon Myśliwski bombowce zaatakowały japońskie myśliwce Ki-43 lub Ki-44. Urbanowicz wspominał, że "pierwsza fala ataku przeszła przez szyk, nie rozbijając go. Ale to nie był zwykły atak myśliwski: oni się po prostu walą na nasze maszyny. Jest rozkaz trzymania się w szyku, ale nerwy nie wytrzymują. Druga fala japońskich maszyn rozbija nasz szyk. Robi się nieprawdopodobny bałagan, każdy walczy teraz o własne życie. Serie pojedynków. Myślę przeraźliwie jasno i chłodno. Tamci popełnili kardynalny błąd taktyczny, a mieli wszystkie atuty. Powinni byli podzielić się na dwie grupy: atak i cierpliwą rezerwę. Ci pierwsi rozbiliby nasz szyk, rezerwa by nas wykończyła. Ale nie wytrzymali, szurnęli kupą, a teraz sobie przeszkadzają w walce. Więc są szanse. Ostatecznie spełniamy zadanie: związaliśmy ich". Ostatecznie w tej walce zestrzelił dwa samoloty przeciwnika, najprawdopodobniej Ki-43.

Ile zwycięstw uzyskał nad japońskim lotnictwem? Na liście Bajana, oficjalnym wykazie zwycięstw polskich pilotów, Urbanowicz znajduje się na drugiej pozycji z 17 zestrzelonymi samolotami. Sam Urbanowicz twierdził, że odniósł 28 zwycięstw: "Pytano mnie nieraz o moje konto zestrzeleń w czasie II Wojny. Różne źródła podają różne cyfry, więc przedstawiam stan faktyczny. W Bitwie o Wielką Brytanię zestrzeliłem 17 samolotów, na Dalekim Wschodzie 11, z czego 6 samolotów w czasie walk, natomiast 5 samolotów podczas ataków na lotniska japońskie w Chinach i na Tajwanie, w momencie ich startu lub lądowania".

Wojna i pokój

Prócz Urbanowicza kilku innych Polaków walczyło przeciw Japonii. Nie mieli oni jednak oficjalnej zgody polskiego rządu, jak np. kapitan żw. Mikołaj Deppisz, który dowodził okrętem pułapką marynarki Wolnych Francuzów "Cap des Palmes". W Chinach, Birmie i Indiach służyło także 36 polskich lekarzy przydzielonych do brytyjskich szpitali wojskowych.

Kiedy 2 września 1945 roku na pokładzie USS "Missouri" Japonia podpisywała akt kapitulacji polski przedstawiciel nie był obecny na ceremonii. Długo jeszcze Polska była w stanie wojny z Cesarstwem Japonii. Wojna zakończyła się dopiero 8 lutego 1957 roku, kiedy polski wiceminister spraw zagranicznych Józef Winiewicz i ambasador Japonii przy ONZ Kase Toshikazu podpisali układ o przywróceniu normalnych stosunków pomiędzy oboma krajami. Akt ten zakończył 16-letnią wojnę podczas, której siły zbrojne zaangażowanych państw ani razu się nie starły.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia | Wojsko Polskie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy