Warszawskie dzieci

Kiedyś o powstańcach się milczało, potem stawiało im pomniki. Dziś zeszli z cokołów. Są wśród nas.

- Chciałbym, aby widz przeniósł się do miasta, którego już nie ma - mówi Jan Komasa, rocznik '81.

Reżyser głośnej "Sali samobójców" przygotowuje się do realizacji filmu "Miasto", tym razem zmierzy się z historycznym tematem - Powstaniem Warszawskim. To ma być podróż w czasie, wycieczka w nieznane.

- Gdy zaczynałem pisać scenariusz, miałem 24 lata, na powstańców patrzyłem jak na rówieśników, którzy mieli potwornego pecha, bo ich młodość przypadła na lata terroru. Wojna wdarła się w ich życie z całą

niszczycielską siłą - opowiada Komasa. - Główni bohaterowie, chłopaki dwie dziewczyny, tworzą trójkąt miłosny. Żyją w piekle prześladowań i narasta w nich głód wolności, który jest silniejszy niż strach przed śmiercią. Chcą choć raz odetchnąć pełną piersią. Starałem się spojrzeć na świat ich oczami, poczuć to, co oni. W moim filmie nie będzie polityki, najważniejsi są ludzie.

Reklama

Na castingu stawiły się tłumy 18-22-latków (taka była górna granica wieku). Kolejka ciągnęła się daleko poza bramę Muzeum Powstania Warszawskiego. Poszukiwania odtwórców głównych ról wciąż trwają. Wiadomo, że pierwszy klaps padnie jeszcze w tym roku. - Kiedy myślę o Powstaniu Warszawskim, wciąż się dziwię. Jak to możliwe, że w samym środku cywilizowanej Europy miało miejsce takie ludobójstwo? To europejska Rwanda. Upadek cywilizacji i tragedia naszej kultury. Jakbyśmy wydali wyrok sami na siebie.

Orzeł na topie

W maju zeszłego roku Komasa spotkał na festiwalu filmowym w Gdyni projektanta mody Roberta Kupisza. Reżyser zaproponował mu współpracę.

- To był niesamowity zbieg okoliczności - mówi Kupisz, rocznik '66 - bo ja właśnie miałem w głowie ten temat. Przygotowywałem pokaz inspirowany powstańczym duchem Warszawy. Nie ukrywa, że bał się, jak jego kolekcja zostanie przyjęta. Miał świadomość powagi sytuacji. - Nie uważam, żeby to było naruszenie tabu - mówi muzyk Jan Młynarski, rocznik '79, mieszkaniec Mokotowa.

- Poprzednie pokolenie stawiało pomniki herosom, obecne odmitologizowuje historię i nadaje jej wymiar osobisty. Gdy mój stryjek został zastrzelony, jego najlepszy przyjaciel zdjął mu koszulę. Miała siedem dziur po kulach. Wyprał ją i podszył nią swoją kurtkę. Tak poszedł walczyć. Był przesądny i wierzył, że to go ochroni. Przeżył. Inna historia: powstańcy rozwalili magazyn z mundurami niemieckimi na ulicy Stawki. Cała Warszawa wbiła się wtedy w nowiutkie panterki, to był największy szpan. Pod tym względem chłopcy w 1944 roku nie różnili się od swoich rówieśników dzisiaj, też chcieli podobać się dziewczynom. Zdaniem Kupisza moda to dobry sposób, by przyciągnąć uwagę współczesnych 17-latków. On sam mając 32 lata, zamieszkał w Warszawie.

- Znalazłem się w obcym mieście. Nikogo tu nie znałem - wspomina. - Moje pierwsze wrażenia były natury estetycznej. Przyglądałem się, myślałem o tym, jaka stolica musiała być piękna przed wojną. Chciałem dokładniej poznać jej historię, poszedłem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Stojąc przed portretami powstańców, przeżyłem szok. Nigdy nie widziałem piękniejszych ludzi, szlachetniejszych twarzy. Wydawali się tacy niewinni. Przygotowując pokaz, zaczytywał się w wierszach dwudziestolatka Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Rozsyłał je znajomym przez Internet. "Wyprowadzę z rzeczy cienie, które prężą się jak kot". "Przecież to o depresji!", mówili i dziwili się, że poeta brzmi tak współcześnie. Kolekcja "Heroes" (Bohaterowie) została przyjęta entuzjastycznie.

- Zaprzyjaźnieni artyści z Anglii zrobili film wideo. Ania Jopek zaśpiewała piosenki z czasów okupacji. Widziałem reakcję modelek i modeli. W tej branży traktuje się ich powierzchownie, jak "wieszaki", a oni są bardzo otwarci, wrażliwi... Byłem wzruszony tym pospolitym ruszeniem - opowiada projektant. T-shirty z godłem Polski stały się prawdziwym hitem na Euro 2012. Dziś noszą je wszyscy, bez względu na wiek. - Orzeł wyfrunął na ulicę - uśmiecha się Robert Kupisz. Projektant polubił Warszawę. - To miasto każdemu daje szansę.

Morowe panny wyszły z cienia

Jadwiga Basińska, rocznik '72, aktorka i współtwórczyni kabaretu Mumio, dostała propozycję napisania piosenki na płytę "Morowe Panny". Album i koncert (na których zaśpiewają także Anita Lipnicka, Katarzyna Groniec, Halina Mlynkova) to jedna z wielu inicjatyw Muzeum Powstania Warszawskiego. - Nie chcemy być postrzegani wyłącznie jako pomnik martyrologii - mówi jego dyrektor Jan Ołdakowski. - Odwołujemy się do języka sztuki, bo powstanie wymyka się łatwym ocenom. W tym roku artyści skupili się na kobietach. Ich rola często była pomijana albo pomniejszana. Chcemy wydobyć je z cienia. Reżyser Michał Zadara układa z 33 tysięcy kamyków olbrzymi portret łączniczki z powstania. Kamienie przynoszą mieszkańcy. 1 sierpnia o 20.30 na placu Piłsudskiego w Warszawie tradycyjnie już odbędzie się wspólne śpiewanie powstańczych piosenek.

- Oglądałam dużo materiałów archiwalnych, czytałam wspomnienia kobiet, które przeżyły powstanie - opowiada Jadwiga Basińska. - Zaczęłam myśleć o tych młodych, niewinnych dziewczynach, które przeszły piekło, a potem były jeszcze prześladowane. Piosenka "Przesłuchanie" sama napisała mi się w głowie, a właściwie napisały ją bohaterki, bo tekst składa się z ich wspomnień.

Basińska pamięta, że w dzieciństwie podczas zabaw była łączniczką z powstania. - Często śniły mi się łapanki, które widziałam na filmach. Aga Zaryan, rocznik '75: - Moja babcia była łączniczką, niezwykle dzielną dziewczyną. Przepłynęła wpław Wisłę, żeby dostarczyć meldunki. Na plac Inwalidów wokalistka przyjeżdża rowerem. - Żoliborz to moja dzielnica - dodaje. - Ten plac, ulica Krasińskiego, restauracja Żywiciel, właściwie każde z tych miejsc jest szczególne. Tu przecież zaczęło się powstanie. Aga wychowywała się w Wielkiej Brytanii, jej rodzice, polscy emigranci, mogli zostać na Wyspach, ale wrócili zaraz po stanie wojennym. Pierwsze albumy piosenkarka nagrała po angielsku. Nie od razu czuła się związana z Warszawą. Przełom nastąpił sześć lat temu.

- Z pianistą Michałem Tokajem zaczęliśmy rozmawiać o Powstaniu Warszawskim - wspomina. - Temat był nam bliski ze względu na historie naszych rodzin. Jesteśmy warszawiakami od pokoleń. Nasi dziadkowie brali udział w walce. Zadedykowaliśmy im płytę "Umiera piękno". Była nam potrzebna, dała ujście emocjom.

Aga Zaryan po raz pierwszy zaśpiewała w ojczystym języku. Kiedy szukała tekstów na płytę, zachwyciły ją wiersze Krystyny Krahelskiej. Ta poetka, harcerka, etnografka pozowała do rzeźby warszawskiej Syrenki, należała do AK. Już w pierwszym dniu powstania została ranna, gdy ratowała kolegę. Zmarła 2 sierpnia. - Stała się jedną z bohaterek mojej muzycznej opowieści. Nie skupiałam się na walce zbrojnej, bardziej interesowało mnie kobiece spojrzenie na wojnę. Chciałam pokazać, że nawet w tak brutalnych czasach ludzie pragnęli przede wszystkim miłości i bliskości. Zakochiwali się w sobie, brali śluby, rodziły się dzieci...

Powrót do punktu wyjścia

- Nie umiem przejechać przez Warszawę, nie myśląc o tym, że jadę przez getto - mówi malarka Agata Bogacka, rocznik '76. Żal jej przedwojennego, tętniącego życiem miasta. W zeszłym roku w Zachęcie pokazała obrazy-mapy zainspirowane znalezionym po latach pamiętnikiem babci z Powstania Warszawskiego. - Uderzyło mnie, że podczas okupacji życie wielu ludzi stało się podróżą. Często w jednej chwili musieli zostawić dom i iść przed siebie... Czasem już nigdy nie wracali do punktu wyjścia - opowiada malarka. - Wędrówki wojenne wydawały się chaotyczne, a ja, rozrysowując je w konkretny sposób, nadałam im zupełnie inny wymiar, tak jakby były zaplanowane. Wyłania się z nich sens, jaki można dostrzec tylko z perspektywy lat. Artystka rozpisała trasę trzech wojennych tułaczek, w tym swojej babci, i przeniosła je na obrazy jako linie horyzontu. Utworzyły osobisty krajobraz każdej z postaci. Babcia malarki, Paulina Żuławska, mieszkała przy ulicy Hożej, skąd musiała wyruszyć 1 sierpnia, gdy wybuchło powstanie.

- W pamiętniku dokładnie opisuje, jakimi szła ulicami, gdzie udało jej s ię przenocować, co zjeść. Jest tam wstrząsający opis płonących domów, trupów na ulicach, pijanych ludzi w bramach. Była świadkiem wielu przerażających wydarzeń, choć sama nie walczyła - opowiada malarka. - Po dwunastu dniach dotarła do Podkowy Leśnej. Ostatni wpis pochodzi z połowy września: "Wszystko, co dotąd napisałam, jest mało znaczące i mało dramatyczne w porównaniu z...". Tu zdanie się urywa. To znaczy, że dalej działy się rzeczy tak straszne, że już nie była w stanie opisać ich słowami.

Nalot, czyli sposób na podryw

W rocznicę powstania Robert Kupisz siedział ze znajomymi w kawiarni. Oni opowiadali o krewnych, którzy brali udział w walce. Zadał pytanie o sens tego zrywu, przecież zginęło 180 tysięcy ludzi. Nagle do stolika podszedł właściciel: "Cała moja rodzina poległa. Nie mamy prawa oceniać, czy mieli rację, trzeba tym ludziom po prostu oddać cześć".

- Od tego momentu zacząłem inaczej myśleć - mówi projektant. Co roku 1 sierpnia Jan Młynarski razem z kolegami z kapeli Janek i Jego Combo występuje w różnych miejscach Warszawy. - Kiedyś stanął przy nas kombatant z krzyżem powstańczym i opaską na ramieniu. Powiedział, że przypominamy mu tamtych chłopaków z powstania, którzy grali to samo. Koncertowanie w tym dniu to nasz hołd dla poległych muzyków - tłumaczy Młynarski. - Podczas okupacji stracili pracę, wyszli na ulice i nie przestawali grać. W tym czasie powstawało dużo piosenek. Moja ulubiona ma tytuł "Nalot". Mówi o tym, że to dobry sposób na podryw. Można postraszyć dziewczynę, a potem zaprowadzić ją do schronu i pocałować. Wiem z opowieści, że w powstaniu dużo chłopaków zginęło w głupi sposób, popisując się przed dziewczynami. Jak mój stryjek. Wychylał się co chwila zza barykady, pokazując, że niby kule się go nie imają. Został ciężko ranny. Przez miesiąc jeszcze żył i zdążył poznać swoją wielką miłość - opowiada Młynarski. - Jego młodszy brat zginął w czerwcu 1944 roku. Każdy, kto ma korzenie w Warszawie, niesie jakąś tragiczną historię.

 

Miny zawadiackie, na twarzach uśmiechy

 - Teraz jest czas, gdy ludzie szukają ciągłości w dziejach swoich rodzin - zauważa Jan Ołdakowski. - Ważne, że biorą w tym udział wszystkie pokolenia. Babcia opowiada wnuczkowi powstańcze historie, a on rysuje je jako komiks science fiction. Inny wnuczek przyprowadza babcię do muzeum, żeby pokazać jej murale swojego autorstwa, ale ona z zapartym tchem wpatruje się w wystawę pokolorowanych powstańczych fotografii. Dla niej tamten czas był czarno-biały. Aga Zaryan wyciąga z torby pamiętnik dziadka Jana Zarańskiego, żołnierza AK, po wojnie prawnika i dziennikarza.

- Miał w powstaniu przyjaciela Bogdana. Obaj byli młodymi chłopakami i doskonale wiedzieli, że mogą zginąć. Obiecali sobie, że ten, który przeżyje, nazwie potem syna imieniem tego drugiego. Bogdan poległ, Jan był ranny, po latach dotrzymał obietnicy - opowiada piosenkarka. - Ten pamiętnik to moja skarbnica wiedzy. Zaznaczyłam fragment: "Większość warszawiaków w moim wieku, nie ulegając żadnym chwilowym emocjom, uważała, że trzeba będzie stanąć do tego nierównego boju. Nie zapomnę nigdy widoku Warszawy na parę godzin przed godziną W. Ulicami miasta spieszyły tysiące młodych chłopców i dziewcząt. Miny zawadiackie, na twarzach uśmiechy, iluż z nich miało nie dożyć następnego dnia, ilu miało nie przeżyć powstania...". Aga Zaryan czyta łamiącym się głosem. - Dla nich to była potrzeba psychologiczna. Mieli dość życia w lęku i zniewoleniu i nie zamierzam podważać ich decyzji.

- Wojna nie kończy się wraz z ustaniem walk - przekonuje Agata Bogacka. - Działa efekt domina. Wydarzenia sprzed lat wciąż mają na nas wpływ i każdy świadomy człowiek musi się z tym zmierzyć, żeby temat został "przerobiony", żeby można było pójść dalej.

- Mój 22-letni siostrzeniec Tadeusz Kieniewicz, operator filmowy, ostatnio zrobił etiudę o powstańcu, który podczas ucieczki ze Śródmieścia zaplątał się w kanałach i wyszedł dopiero w 2012 roku - opowiada Jan Młynarski. - Dzisiejsze 20-latki tatuują sobie warszawskie syrenki albo mapę miasta. Muzeum powstania jest potrzebne przede wszystkim młodszej generacji. Teraz czekam na muzeum historii Żydów. Moja córka ma rok i dziewięć miesięcy. Będę ją zabierał o tych miejsc, tłumaczył nasze losy. Sam został wychowany w duchu powstańczym.

- Gdy miałem 16 lat, zacząłem drążyć temat - wspomina. - Interesowało mnie zwykłe życie. Co jedli powstańcy, jak się ubierali, co robili, kiedy nie walczyli? Czy w warunkach walki uprawiali częściej seks? Pokolenie moich rodziców milczało na ten temat, dopiero teraz się o tym mówi. Z biegiem lat, na przekór wychowaniu, zdałem sobie sprawę, że uważam powstanie za największą zbrodnię popełnioną na naszym społeczeństwie. Za totalną rzeź, niepowetowaną stratę, nie do odtworzenia. Nigdy. Zmienił się genotyp naszego narodu. Wiem, że to niepopularny dziś punkt widzenia. Wolałbym, żeby żyli...

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: Powstanie Warszawskie | barykada | Warszawa | ruiny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy