Uderzyła męża tak, że puściła się krew. Kulisy słynnej zdrady

Walcząca o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych Hillary Clinton jest niewątpliwie silną kobietą. W Białym Domu krążą plotki, że po ujawnieniu romansu Billa Clintona z Monicą Levinsky... uderzyła męża książką tak, że puściła mu się krew. Później oberwał nocną lampką. Kilka miesięcy przespał też na sofie. Ile w tym prawdy - sprawdza Kate Andersen Brower, autorka książki "Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu".

Przeczytaj fragment książki "Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu":

Całe łóżko prezydenta i pierwszej damy było poplamione krwią. Pracownik personelu odebrał telefon od przerażonej pokojówki, która to zobaczyła jako pierwsza. Trzeba było, aby ktoś szybko poszedł sprawdzić, co się stało.

To była krew Billa Clintona. Prezydentowi założono kilka szwów. Jak sam stwierdził, uderzył się, wpadając po ciemku w nocy na drzwi od łazienki. Jednak jego wyjaśnienia nie przekonały wszystkich. - Byliśmy niemal pewni, że uderzyła go książką - powiedział jeden z pracowników.

Reklama

Czy ktoś mógł być lepiej poinformowany niż personel rezydencji? Zdarzenie miało miejsce wkrótce po ujawnieniu romansu prezydenta ze stażystką, który na pewno przyczynił się do małżeńskiego kryzysu Clintonów. Na stoliku nocnym stało przynajmniej dwadzieścia książek, w tym Pismo Święte, toteż zdradzona żona miała w czym wybierać.

Zbliżenia w Gabinecie Owalnym

W listopadzie 1995 roku Clinton wdał się w romans z Monicą Lewinsky, dwudziestodwuletnią stażystką w Białym Domu. W ciągu roku doszło między nimi do około dwunastu zbliżeń o charakterze seksualnym, z czego połowa miała miejsce w Gabinecie Owalnym. Kiedy ich romans, dwa lata po jego rozpoczęciu, ujrzał światło dzienne, wywołał medialną burzę, która nie ucichła aż do końca prezydentury Clintona.

Szczegóły sprawy wyszły na jaw podczas czteroletniego dochodzenia prowadzonego przez niezależnego prokuratora Kennetha Starra, który badał także inne zarzuty, w tym dotyczące tak zwanych afer Whitewater oraz Travelgate, podczas której pracę straciło kilku długoletnich pracowników Białego Domu z biura ds. wyjazdów. Choć nie wchodzili oni w skład personelu, to wielu członków obsługi, według odźwiernego Skipa Allena, zaniepokoiło się tymi zwolnieniami. Bo przecież większość personelu poświęciła życie pracy w Białym Domu i niektórzy poczuli się zagrożeni.

- Atmosfera panująca w rezydencji była bardzo napięta, bo choć każdy był na etacie, to nigdy nie wiadomo, jaki będzie finał podobnej sprawy i kogo jeszcze wyrzucą.

Allen przypomina, że pracownicy rządowi, podobnie jak wykładowcy uniwersyteccy, są zatrudniani na etat i bardzo trudno jest ich zwolnić, dlatego tak szokujące było, kiedy tamci ludzie odeszli w trybie przyspieszonym.(...)

Siedemnastego sierpnia 1998 roku Clinton jako pierwszy prezydent zeznawał przed Wielką Ławą Przysięgłych. Główny elektryk Bill Cliber, który pomagał podpiąć zasilanie potrzebne do transmisji długiego, czteroipółgodzinnego zeznania Clintona wygłoszonego przed kamerami, pamięta, że prezydent był tamtego dnia "w bardzo kiepskim nastroju". Tego samego dnia Clinton przyznał się w studiu telewizji ogólnokrajowej do "niewłaściwego zachowania" wobec Lewinsky. Cztery miesiące później zdominowana przez Partię Republikańską Izba Reprezentantów doprowadziła do głosowania za jego impeachmentem, jednak po upływie pięciu tygodni Clinton został uniewinniony przez głosowanie Senatu.

Kamerdynerzy widzieli prezydenta z Lewinsky

Opinia publiczna o sprawie Lewinsky usłyszała po raz pierwszy w styczniu 1998 roku. Jednak niektórzy pracownicy rezydencji wiedzieli wcześniej o romansie, który trwał między listopadem 1995 a marcem 1997 roku. Kamerdynerzy widzieli prezydenta z Lewinsky w domowym kinie, a ponieważ pokazywali się razem bardzo często, członkowie personelu często opowiadali sobie, gdzie i kiedy zobaczyli stażystkę. Kamerdynerzy, którzy są najbliżej rodziny, zapamiętale strzegą podobnych sekretów, ale od czasu do czasu dzielą się z kolegami okruchami informacji, które mogą się okazać potrzebne, albo zwyczajnie chełpią się posiadaną wiedzą.

Jedna z pracownic personelu, pragnąca zachować anonimowość, pamięta, jak stała w głównym korytarzu za kuchnią, którego używali urzędnicy zatrudnieni we Wschodnim i Zachodnim Skrzydle. - To ona, to ta dziewczyna - szepnął kamerdyner, trącając ją łokciem, kiedy zauważył przechodzącą Lewinsky. - Nie mogę się mylić. To właśnie ona była wtedy w kinie.

Prawie dwadzieścia lat później wielu pracowników rezydencji niechętnie dzieli się wspomnieniami dotyczącymi małżeńskich scen Clintonów, których byli świadkami. Każdy jednak był świadom przygnębienia, które zapanowało na drugim i trzecim piętrze, kiedy sprawa ciągnęła się przez cały 1998 rok.

Personel był świadkiem przykrych następstw romansu i ofiary, jaką przyszło zapłacić Hillary Clinton, ale urzędnicy Zachodniego Skrzydła od dawna podejrzewali, że na drugim piętrze Rezydencji Wykonawczej rozgrywa się prawdziwy dramat.

- Zdzieliłaby go patelnią, gdyby miała ją pod ręką - powiedziała podczas wywiadu udzielonego w Centrum Millera na Uniwersytecie Wirginii w ramach projektu nagrywania ustnych świadectw na temat prezydentury Clintona bliska przyjaciółka i doradca polityczny pierwszej damy Susan Thomases. - Ona nigdy, nawet w myślach, nie zakładała, że mogłaby od niego odejść czy się z nim rozwieść.

Źdźbła trawy w prezencie

Obecnie siedemdziesięcioośmioletnia Betty Finney zaczęła pracę w Białym Domu w 1993 roku na stanowisku pokojówki. Większość czasu spędzała w prywatnych pokojach rodziny prezydenckiej i dobrze pamięta, jak bardzo się tam zmieniło w ostatnich latach urzędowania Clintona. - Napięcie było zdecydowanie większe. Żal było ich wszystkich, że przechodzili przez to jako rodzina - powiedziała. - Przede wszystkim dominował smutek. Prawie nikt się nie uśmiechał.

Florysta Bob Scanlan nie przebiera w słowach, charakteryzując panującą atmosferę. - Po wejściu na drugie piętro miało się wrażenie, jakby człowiek znalazł się w kostnicy. Pani Clinton się ukrywała. Chwile nienaturalnej ciszy przerywały gorączkowe kłótnie i sceny.

Jedna awantura wybuchła około świąt Bożego Narodzenia w 1996 roku, kiedy romans prezydenta z Lewinsky już kwitł. W zakładzie gospodarstwa domowego zajmowano się, jak zazwyczaj o tej porze roku, pakowaniem prezentów od pierwszej rodziny. Czasem na zawinięcie w ozdobny papier czekało ponad czterysta upominków dla przyjaciół, krewnych i pracowników.

Pakowanie prezentów jest skomplikowanym procesem, który ma swoje korzenie w administracji Reagana (kiedy narzucono wyjątkowo wysokie standardy) i podczas którego prowadzi się szczegółowe księgi z drobiazgowym opisem każdego zawiniętego w papier podarku. (Księgi prezentowe są niszczone po wprowadzeniu się nowej pierwszej rodziny). Pracownicy odpowiedzialni za pakowanie przygotowują także karteczkę z opisem, co jest w każdej paczce, i dyskretnie ją wsuwają pod kokardę. Następnie wszystkie gotowe upominki ustawia się na wyznaczonym stole w Zachodniej Bawialni lub w Żółtym Gabinecie Owalnym.

Jedna z pracownic pamięta, że tamtego roku jej uwagę przykuł dość nietypowy prezent, który miała zapakować. Był to tomik poezji Walta Whitmana "Źdźbła trawy". Po zawinięciu książki w ozdobny papier odłożyła ją na stół i zapomniała o niej. Kilka miesięcy później, w lutym 1997 roku, prezydent dał Lewinsky egzemplarz Źdźbeł trawy. Dopiero później pracownica dowiedziała się, że upominek, który zapakowała, był najprawdopodobniej tym samym, który Clinton podarował swojej kochance. Po świętach, jak opowiedziała mi ta pracownica, prezydent rozpaczliwie pragnął zabrać książkę z sypialni Clintonów, ale pierwsza dama nie była jeszcze ubrana i nikt nie chciał jej przeszkadzać. - Betty Currie, sekretarka prezydenta, zadzwoniła do lokaja, który zwrócił się do mnie z prośbą, żebym weszła do środka, ale powiedziałam mu, że nie ma mowy - relacjonuje pracownica.

Zamknięte drzwi do małżeńskiej sypialni prezydenckiej pary są równoznaczne z hotelową wywieszką "Nie przeszkadzać". - W końcu Betty Currie chyba zadzwoniła wprost do pani Clinton. Chwilę później książka wyleciała przez drzwi sypialni. Hillary wyrzuciła ją na korytarz. Lokaj prezydenta podniósł ją i zaniósł do Currie. Nie ma pewności, czy książka, którą pierwsza dama wyrzuciła z sypialni, była tą samą, którą prezydent podarował Lewinsky, ale wspomnienia pracownicy dają nam wyobrażenie o panującej wtedy napiętej atmosferze.

Jestem silna, nie przeczę

Florysta Ronn Payne pamięta, jak pewnego dnia, gdy służbową windą przyjechał z wózkiem zabrać stare bukiety, zobaczył, że dwóch kamerdynerów stoi przed drzwiami do Zachodniej Bawialni, przysłuchując się zażartej kłótni Clintonów. Kiwnęli na niego i z palcem przytkniętym do ust kazali mu być cicho. Nagle usłyszał, jak pierwsza dama wyzywa prezydenta od "cholernych łajdaków!", a potem ktoś rzucił ciężkim przedmiotem. Wśród personelu chodziła plotka, że Hillary cisnęła w męża lampką. Payne wspomina, że kazano kamerdynerom posprzątać bałagan.

W wywiadzie udzielonym Barbarze Walters pani Clinton zbagatelizowała historię, która trafiła do plotkarskich kolumn. - Jestem silna, nie przeczę - oświadczyła. - Ale gdybym rzuciła w kogoś lampką, na pewno bym o tym pamiętała.

Wybuch nie zaskoczył Payne’a. - W Białym Domu za urzędowania Clintona słyszało się wiele przekleństw - powiedział. - Personel zawsze wie, co się dzieje.(...)

W apogeum skandalu Hillary odwoływała umówione na popołudnia spotkania. Szczegóły zarządzania rezydencją, bez dwóch zdań, zeszły na dalszy plan w obliczu konieczności ratowania małżeństwa i reputacji męża. Przez trzy, cztery miesiące w 1998 roku prezydent spał na sofie w swojej pracowni przylegającej do małżeńskiej sypialni na drugim piętrze. Większość kobiecego personelu uznała, że dostał to, na co zasłużył.

Nawet kamerdyner James Ramsey, który sam siebie uważał za kobieciarza, był wyraźnie zmieszany, kiedy poruszano ten temat. Twierdził, że Clinton to: - Równy gość, ale... doprawdy...

Zresztą podczas skandalu z Lewinsky Ramsey, jak zawsze, trzymał "język za zębami". Niektórzy pracownicy uważali, że Hillary wiedziała o Lewinsky dużo wcześniej, nim sprawa ujrzała światło dzienne, i pierwszą damę rozzłościł nie tyle romans prezydenta, ile jego ujawnienie oraz wynikła w konsekwencji tego nagonka medialna.

W tych trudnych miesiącach wybuchowy temperament pani Clinton dał się wszystkim we znaki. Kamerdyner James Hall wspomina, jak serwował kawę i herbatę podczas przyjęcia na cześć zagranicznej głowy państwa. Nagle, kiedy stał za kontuarem, podeszła do niego pierwsza dama. -  gdzie ty masz oczy?! - zbeształa go. - Sama musiałam zabrać pustą filiżankę od żony premiera, bo nie wiedziała, gdzie powinna ją odłożyć.

Hall oniemiał, jego rolą było podawanie napojów, a pozostali kamerdynerzy z tacami zbierali od gości naczynia. Wiedział jednak, że nie ma najmniejszego sensu się tłumaczyć. Pani Clinton poskarżyła się w biurze mistrza ceremonii i przez cały kolejny miesiąc nie angażowano go do pomocy.

- W czasie impeachmentu nie było wcale tak źle - powiedział były główny magazynier Bill Hamilton, jednocześnie przyznając, że praca z panią Clinton w tych trudnych miesiącach stanowiła duże wyzwanie. - Zwyczajnie ją to przytłoczyło i kiedy człowiek się do niej odzywał, to odpowiadała krzykiem.

Przy tych słowach Hamilton pokręcił głową. Przyznał, że mimo to uwielbiał pracować dla Clintonów. Choć odszedł na emeryturę w 2013 roku, to czasem żałował, że nie mógł już dłużej zostać w Białym Domu, bo przecież Hillary Clinton prawdopodobnie może powrócić jako pierwsza w historii kobieta na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dodał, że z przyjemnością znów by dla niej pracował, niepomny na rejwach, który panował podczas ośmioletniego pobytu Clintonów w rezydencji.

Potrzebuję posiedzieć przy basenie

Dziś szczerze współczuje pierwszej damie niespokojnych dni, które były jej udziałem. - Stało się, ona o tym wiedziała, a wszyscy na nią patrzyli - dorzucił Hamilton.

Mistrz cukiernik Roland Mesnier wspomina, że w miarę swoich możliwości chciał poprawić jej nastrój. Ulubionym deserem pierwszej damy był tort kawowo-czekoladowy i w apogeum skandalu przygotował niejeden torcik. - Słowo honoru - przyznaje ze śmiechem.

Późnym popołudniem Hillary dzwoniła do zakładu cukierniczego. Cichym głosikiem, zdecydowanym przeciwieństwem jej zwykłego pewnego siebie i zdecydowanego tonu, pytała: - Rolandzie, czy dziś wieczór jest szansa na kawałek tortu kawowo-czekoladowego?

W pewien słoneczny sierpniowy weekend w 1998 roku, tuż przed wyznaniem prezydenta skierowanym do całego narodu, pierwsza dama zwróciła się do odźwiernego Worthingtona White’a z niecodzienną prośbą. - Worthingtonie, potrzebuję posiedzieć przy basenie, ale nie chciałabym widzieć nikogo oprócz ciebie - oznajmiła. - Oczywiście, proszę pani, rozumiem - odpowiedział z pełną wyrozumiałością.

White doskonale wiedział, co miała na myśli. Nie chciała widzieć swoich ochroniarzy z Secret Service ani ludzi kręcących się po ogrodach Białego Domu i zdecydowanie nie miała ochoty na spotkanie z turystami zwiedzającymi Zachodnie Skrzydło. - W takim właśnie była nastroju - wspomina.

Hillary Clinton pragnęła kilku godzin spokoju. White poinformował ją, że potrzebuje pięciu minut na przygotowania. Popędził do szefa ochrony pierwszej damy i powiedział, że muszą razem dołożyć starań, żeby spełnić jej prośbę. Czas naglił. - Nasza rozmowa trwała może dwadzieścia sekund, ale wiedziałem, o co jej chodziło. - Jeśli ktokolwiek ją zobaczy albo ona zobaczy kogokolwiek, zostanę zwolniony - powiedział White agentowi, dodając jeszcze: - Ty prawdopodobnie też.

Agenci z Secret Service wyznaczeni do ochrony pierwszej damy zgodzili się ją tylko obserwować, mimo że protokół nakazywał, aby zawsze u jej boku było dwóch ochroniarzy, jeden z przodu, drugi z tyłu. - Na pewno nie będzie się za wami oglądać ani was szukać - powiedział im White. - Nie ma ochoty was widzieć. Nie chce też, żebyście na nią patrzyli.

Spotkał się z panią Clinton przy windzie, odprowadził ją do basenu, za nimi szli ochroniarze, ale wokół nie było żywej duszy. Hillary założyła okulary do czytania w czerwonych oprawkach, miała ze sobą kilka książek. Była nieumalowana i nieuczesana. Według White’a wyglądała na załamaną. W drodze na basen nie zamienili ani słowa.

- Czy mam zawołać kamerdynera? - zapytał White, kiedy dotarli na miejsce.
- Nie.
- Czy będzie Pani czegoś potrzebować?
- Nie, jest dziś pięknie, dlatego posiedzę tu, żeby nacieszyć się słońcem. Zawołam cię, kiedy będę chciała wrócić.
- W porządku, proszę pani - odpowiedział White. - Jest dwunasta, a dziś kończę pracę o pierwszej, mój zmiennik będzie w pobliżu.

Clinton posłała mu długie spojrzenie.

- Zawołam cię, gdy skończę.

- Oczywiście, proszę pani - powiedział White, uświadamiając sobie, że musi zostać tak długo, jak będzie sobie życzyła.

Zawołała go do siebie dopiero o wpół do czwartej po południu. Kiedy wrócił, odprowadził ją w milczeniu z basenu na drugie piętro. Nim jednak pierwsza dama wyszła z windy, wyraziła, jak wiele dla niej znaczyły jego wysiłki, które pozwoliły jej uciec od nieustannego nagabywania. - Ujęła mnie za rękę i delikatnie ją ściskając, popatrzyła mi prosto w oczy, a potem powiedziała "dziękuję". Wzruszyłem się - przyznaje White. - Słów mi brak, żeby powiedzieć, jakie to było dla mnie ważne.

Rok 1998 należał do wyjątkowo smutnych

Niektórzy z pracowników personelu zostali nawet wciągnięci w skandal. Konserwator Linsey Little pamięta, że w pewnym momencie został wezwany na drugie piętro, aby odpowiedzieć na pytania dotyczące romansu. Kiedy stawił się na miejscu, czekał tam na niego groźny agent federalny, który zapytał, czy już wcześniej widział Lewinsky. Litttle nerwowo zaprzeczył. - Chcą sprawić, żeby człowiek poczuł, że oni sądzą, iż coś się wie - skomentował.

Powtórzył, że nie zauważył niczego niewłaściwego, ale nawet jakby tak było, to przyznaje, nie byłby skory do ryzykowania utraty pracy i wylądowania na pierwszych stronach gazet. - Moje nazwisko znalazłoby się wtedy w świetle reflektorów - dodał.

Według Mesniera rok 1998 należał do "wyjątkowo smutnych", bo w szponach skandalu znalazło się dwoje wspaniałych ludzi. Ponadto, podobnie jak wielu innych, bardzo współczuł córce Clintonów Chelsea.

Na słynnym zdjęciu zrobionym osiemnastego sierpnia 1998 roku, dzień po zawstydzającym wyznaniu jej ojca, Chelsea trzyma oboje rodziców za ręce w czasie drogi przez południowy trawnik do śmigłowca. Mesnier pokręcił głową na samą myśl, przez co musiała przejść ta dziewczyna. - Chelsea bezdyskusyjnie należała do najbardziej uroczych osób, jakie się spotyka w życiu, a jak tu znieść to, że spadła na nich ta durna afera? Durna. Wszystkim było niesamowicie trudno.

Kate Andersen Brower, "Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu". Wydawnictwo Znak.

Tytuł, wstęp, skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy