Polsko-radziecka bitwa o kobietę

Dworzec w Lesznie skrywał mroczną tajemnicę, która dopiero niedawno ujrzała światło dzienne. W maju 1947 roku doszło tu do regularnej bitwy. Strzelali do siebie sojusznicy: żołnierze polscy i radzieccy. Poszło – jak to już w historii nieraz bywało – o kobietę.

Był ciepły wieczór 27 maja 1947 roku. Między stacjami Poznań Główny i Poznań Dębiec, stukając miarowo kołami, snuł się skład z doczepionymi wagonami z Gdańska. W tych ostatnich znajdowali się żołnierze Armii Radzieckiej.

Jechała z nimi ubrana po cywilnemu kobieta. Poznaniacy dosiadali się do „sojuszników”, bo pozostałe wagony były zatłoczone. Jednym z podróżnych był krawiec Feliks Lis.

Wykorzystując moment, kiedy część wojaków spała, kobieta szeptem zwróciła się do niego: – Jestem Polką, a mąż sprzedał mnie i moje dziecko Rosjanom za flaszkę wódki. Ruscy zostawili małą na stacji, a mnie ciągną do jednostki w Legnicy. Nazywam się Zofia Rojuk. Pomocy!

Reklama

Jak odbić Polkę z rąk Sowietów?

Lis zaalarmował konduktora i dyżurnego stacji Poznań Dębiec. Kiedy ci próbowali namówić Rosjan do wypuszczenia kobiety, w odpowiedzi usłyszeli stek przekleństw. Nie pomogły też prośby pracowników Służby Ochrony Kolei (SOK) w Kościanie i Nowym Lipnie. Radziecki oficer poinformował ich, co Polacy „mogą mu zrobić”.

Niezrażeni SOK-iści powiadomili o zdarzeniu milicję w Lesznie. Pociąg dojechał tam po północy. Kiedy kapral milicji Zygmunt Handke podszedł do Sowietów, ci wycelowali w niego pepeszę.

Jeden z oficerów warknął: – Uchodi, Poliak! – i rzucił, że Zofia jest jego żoną. Ale Handke nie dał za wygraną. Wezwał pomoc z pobliskiego garnizonu. Wkrótce na stację w Lesznie przybyło 16 żołnierzy 86 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej dowodzonych przez 22-letniego ppor. Jerzego Przerwę. Mimo młodego wieku Przerwa był doświadczonym żołnierzem.

Podejmując interwencję, ryzykował wiele, a jednak wykazał się zdecydowaniem i odwagą. Najpierw kazał wyrzucić z dworca cywilów, potem obstawił budynek swoimi ludźmi i wydał im rozkaz: nikt nie może wejść ani wyjść. Następnie skierował się z grupą żołnierzy do pociągu. Podporucznik poprosił o dokumenty Zofii, ale radziecki dowódca, kapitan Sokołow, odmówił.

Wątpliwości Przerwy wzbudził fakt, iż Sokołow twierdził, że jest oficerem kontrwywiadu. Polak dostrzegł wcześniej na mundurze mężczyzny patki artylerzysty. Pomyślał: – Buja nas.

Strzelanina na dworcu

Co wydarzyło się dalej? Relacje świadków są sprzeczne. Wiadomo, że Przerwa poprosił Sokołowa do wartowni SOK. Nim oficerowie tam dotarli, rozległy się krzyki i padły strzały. Prawdopodobnie żołnierze radzieccy chcieli opuścić dworzec, a nasi na to nie pozwolili.

Rozpętało się piekło. Kule latały ze świstem w obie strony, obłupując ściany, wnętrze wypełniło się dudniącym echem. W wyniku strzelaniny na miejscu zginął szeregowiec Michajłow, zaś major Kudriawcow oraz kapitan Wachnij odnieśli ciężkie obrażenia i zmarli w szpitalu. Pięciu innych Rosjan było rannych. Żaden z Polaków nie został nawet draśnięty.

Oddział Przerwy czekał na miejscu do przyjazdu milicjantów. Następnie pomaszerował do koszar. Tam w całości został aresztowany. Pierwsze czynności przeprowadzili pracownicy miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Ustalili, że to Sowieci otworzyli ogień, a Polacy jedynie na niego odpowiedzieli.

Wnioski lokalnej bezpieki były nie po myśli władz. Dlatego przekazano sprawę sowieckiemu oficerowi służącemu w polskim wojsku, 28-letniemu Wilhelmowi Świątkowskiemu. Zanim trafił do Polski, był pracownikiem budzącego grozę wymiaru sprawiedliwości w ­Armii Radzieckiej.

Świątkowski od razu uwierzył żołnierzom sowieckim, którzy stwierdzili, że ostrzelani zostali podczas snu i nie użyli broni. Te zeznania w świetle słów świadków i badań balistycznych były absurdalne. Świątkowskiemu nie chodziło jednak o prawdę, ale o zemstę na tych, którzy odważyli się sprzeciwić „wyzwolicielom” i „sojusznikom”.

Tych, których zeznania nie pasowały do tezy, torturowano. Brutalne metody sprawiły, że część aresztowanych wycofała słowa o atakujących Rosjanach. Po dziesięciu dniach śledztwo zakończono. Pod aktem oskarżenia podpisał się prokurator Maksymilian Lityński, który zasłużył się wcześniej w ściganiu wrogów „ojczyzny ludowej”. Skład sędziowski dobrano tak, by nie było niespodzianek.

Zbrodnia sądowa – bez kary

Siódmego czerwca 1947 roku w koszarach 86 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej w Lesznie odbył się pokazowy proces Polaków. Oddział Przerwy sądzono według... radzieckiego kodeksu karnego! Prowadzący rozprawę uznali, że nasi dopuścili się „gwałtownego zamachu na żołnierzy radzieckich”.

Nie przesłuchano Zofii Rojuk, nie wzięto pod uwagę zeznań innych świadków, choć ci mówili, że to Rosjanie pierwsi otworzyli ogień. Śledczy chcieli szybko i przykładnie ukarać tych, którzy ważyli się strzelać do Rosjan. Dlatego wyrok musiał być surowy. Na śmierć skazano oprócz Przerwy także trzech jego podwładnych: 22-letniego kanoniera Władysława Łabuzę, 23-letniego kaprala Wiesława Warwasińskiego i 22-letniego kanoniera Stanisława Stachurę.

Równie kuriozalne były pozostałe decyzje sądu. Wyroki długoletniego więzienia otrzymali krawiec Lis, milicjant Handke i dwóch SOK-istów (Stanisław Bresiński i Ignacy Dworak) – za to, że jakoby „doprowadzili do strzelaniny”.

Tymczasem żadnego z nich nie było nawet na miejscu potyczki! Stachura miał szczęście, bo prezydent Bolesław Bierut w drodze łaski zmienił mu „czapę” na 15 lat więzienia. Upiekło się też skazanemu na więzienie kanonierowi Nowickiemu, którego Bierut uwolnił od kary. – Chciałbym żyć dla mojego dziecka, które przyjdzie na świat – mówił Przerwa w ostatnim słowie przed ogłoszeniem wyroku. Nie doczekał narodzin malucha.

Piętnastego czerwca 1947 roku Przerwa, Łabuza i Warwasiński zostali rozstrzelani. Do dziś nie wiadomo, gdzie ich pochowano. To, że proces był zbrodnią sądową, stwierdzono już w 1956 roku, gdy jeden z funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa odnotował na teczce z dokumentacją sprawy: „w świetle akt kontrolnych wyrok niesprawiedliwy”. Mimo to żaden z odpowiedzialnych za niego komunistycznych oprawców nie poniósł kary.

Dopiero w 1990 roku postanowienie stalinowskiego sądu unieważniono. Minęło jednak jeszcze kilkanaście lat, zanim dzielnych polskich żołnierzy uhonorowano. Dużą rolę odegrał w tym wielkopolski dziennikarz Krzysztof M. Kaźmierczak, który poświęcił strzelaninie szereg artykułów. To m.in. jego starania doprowadziły do tego, że w 2014 roku na ścianie dworca w Lesznie zamontowano tablicę upamiętniającą bohaterów, którzy stanęli w obronie porwanej przez radzieckich żołnierzy Polki.

Syberia zamiast ratunku

A jak potoczyły się losy kobiety, którą Polacy chcieli uwolnić? Przez lata nic pewnego nie było o niej wiadomo. Krążyły pogłoski, że została żoną jednego z rosyjskich żołnierzy i aresztowano ją za kolaborację z Niemcami.

Oficjalna propaganda twierdziła zaś, iż była obywatelką ZSRR, która oszukała Polaków, doprowadzając do dramatu w Lesznie. Prawdopodobnie wszystkie te wersje są fałszywe. Wiadomo, że Zofia Rojuk wywodziła się z polskiej rodziny, która przed wojną mieszkała w Baranowiczach (dziś Białoruś).

Podczas okupacji hitlerowcy wywieźli ją na roboty do Niemiec. Po wyzwoleniu, jeszcze w Niemczech, wyszła za mąż za Polaka i wróciła z nim do kraju. W 1946 roku urodziła się ich córka, Władysława. Zofia mieszkała z mężem do maja 1947 roku. Mężczyzna chciał się prawdopodobnie pozbyć żony i sprzedał ją Rosjanom.

Również Zofię Rojuk ukarano za strzelaninę na leszczyńskim dworcu. Po procesie polskich żołnierzy wywieziono ją do ZSRR i zesłano na Syberię. Przeżyła obóz pracy mimo głodu i chorób. Po powrocie z katorgi zamieszkała w obwodzie kijowskim. Nie mogła przyjechać do Polski. Dopóki istniał Związek Radziecki, nie wydano jej paszportu, a później była zbyt schorowana, by odbyć podróż do kraju.

Na początku lat 60. XX wieku odnalazła przez Czerwony Krzyż córkę Władysławę. Kobiety spotkały się w 1968 roku w ZSRR. Wtedy matka opowiedziała córce o strzelaninie w Lesznie. Zofia zmarła w roku 2000. Do dziś żyje jej były mąż, który rzekomo sprzedał ją Rosjanom w 1947 roku. Nie dowiemy się już, czy rzeczywiście tak było, a jeśli tak, dlaczego to zrobił. Mężczyzna ma ponad 90 lat i – jak twierdzi jego obecna żona – cierpi na zaniki pamięci.

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama