Otto Skorzeny w Ardenach. Postrach Aliantów

Otto Skorzeny podczas obrony Frankfurtu /Domena publiczna /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Otto Skorzeny, najsłynniejszy niemiecki komandos, w grudniu 1944 roku dowodził grupą żołnierzy przebranych w alianckie mundury. Swoim działaniem wprowadził ogromne zamieszania w szeregach sprzymierzonych.

Sytuacja na frontach II wojny światowej pod koniec 1944 roku zwiastowała rychły koniec III Rzeszy. Na zachodzie alianci stali u wrót przedwojennych Niemiec. Na wschodzie wojska sowieckie szykowały się do kolejnej ofensywy. Mimo tego Adolf Hitler wciąż wierzył w możliwość zwycięstwa. W lipcu udało się mu przeżyć kolejny zamach i choć wydarzenie to znacząco nadszarpnęło jego nerwy i zdrowie, nie odebrało zapału, który towarzyszył mu niemal do ostatnich dni obrony Berlina. Dało to początek niezwykłej operacji - ostatniego zrywu niemieckiej armii na froncie zachodnim. 

Reklama

W centrum wydarzeń znalazł się Otto Skorzeny, którego już wtedy uznawano za człowieka od zadań specjalnych. Utworzona przez niego 150. Brygada Pancerna, w ramach której działał oddział Einheit Stielau, stała się symbolem pomysłowości, ambicji, ale także żołnierskiej tragedii. Smutnym epilogiem jej dziejów było rozstrzelanie kilkunastu członków jednostki, którzy jednak zapisali karty niezwykłej historii, tworząc legendę "chuliganów Skorzenego".

Problemy językowe

Jeszcze w październiku 1944 roku rozkazem marsz. Wilhelma Keitla utworzono 150. Brygadę Pancerną przeznaczoną do realizacji operacji "Greif". Choć weszła w skład 6. Armii Pancernej gen. Seppa Dietricha, w praktyce funkcjonowała jako oddział niezależny, podporządkowany Skorzenemu. Do sztabów niemieckich jednostek rozesłano prośbę o wydelegowanie żołnierzy posługujących się językiem angielskim. Dowództwo informowało, iż ochotnicy pracować będą jako tłumacze. 

W rzeczywistości postawione przed nimi zadania były zdecydowanie trudniejsze, a misję oceniano jako samobójczą. Rekrutom przydzielono nawet kapsułki z cyjankiem, których mieli użyć w sytuacji zagrożenia. Ostatecznie zgłosiło się ponad 400 ludzi, z czego zaledwie 150 było w stanie komunikować się po angielsku, a tylko 10 odznaczało się biegłą znajomością języka. Brakowało im jednak praktyki i obycia w rozmowie z native speakerami. Niektórych wysłano do obozów jenieckich, by tam odświeżyli swój angielski w bezpośrednim kontakcie z żołnierzami alianckimi.

Tymczasem w pilnie strzeżonym ośrodku we Friedental Skorzeny zorganizował "szkołę Amerykanów", gdzie uczono niemieckich żołnierzy odpowiednich zachowań. Z kolei w Grafenwöhr prowadzono intensywne szkolenie bojowe. Po 6 tygodniach wytężonych ćwiczeń żołnierze wciąż pozbawieni byli amerykańskiego luzu i akcentu oraz znajomości wyrażeń slangowych. Mieli problemy z poprawną artykulacją niektórych dźwięków, co później skrzętnie wykorzystywali wojskowi US Army, testując wymowę zbitki th w słowie wreath. Wobec oczywistych problemów żołnierzom zalecano mówić jak najmniej. Choć brzmi to absurdalnie, wymyślono, iż w momencie konfrontacji z Amerykanami dywersanci salwować się będą ucieczką, udając atak biegunki. W przypadku rutynowych kontroli tożsamości rekomendowano przeklinanie bądź proste humorystyczne frazy w stylu "idź znieść jajko" czy "to ja, twój stary druh, bracie".


Zdobyczne Shermany

Fonetyka nie była jedynym problemem grupy Skorzenego. Brakowało sprzętu i mundurów. Dowódca otrzymał zaledwie dwa zdobyczne Shermany, do których dołożono piętnaście stylizowanych na amerykańskie czołgów Panther V. Prócz tego dysponował kilkunastoma oryginalnymi jeepami i ciężarówkami. Jakość wyposażenia pozostawiała wiele do życzenia, a Skorzeny zaczął wątpić w realność wykonania planu. Uwidoczniły się także braki w wyszkoleniu żołnierzy, z których znaczna część nie miała doświadczenia bojowego. W rozmowie ze Skorzenym Hitler zaznaczył, iż przygotowania powinny zostać zakończone w zaledwie sześć tygodni - zdecydowanie za mało czasu na odpowiednie zgranie poszczególnych grup. 

Dowódca akcji postanowił uzupełnić stan brygady zaufanymi ludźmi z 600. Batalionu Strzelców Spadochronowych SS, licząc na ich umiejętności i zaangażowanie. Wsparcie brygady stanowiły oddziały oddelegowane z Waffen-SS i Luftwaffe. Znaczna część żołnierzy otrzymała dokumenty wystawione na amerykańskie nazwiska. Budowanie nowej tożsamości wymagało nadania nowych stopni wojskowych i wyposażenia dywersantów w zdjęcia rodzin pozostawionych w USA. Na kursach ćwiczono musztrę i charakterystyczne dla członków US Army zachowania. 

Wielu niemieckich żołnierzy wyposażono w mundury amerykańskiej armii pozyskiwane głównie z obozów jenieckich i transportów Czerwonego Krzyża. Dowódcę martwił jednak problem legalności tego typu działań. Zgodnie z ówczesnymi standardami szpiedzy w mundurach obcych armii nie mogli liczyć na wyrozumiałość wojskowych trybunałów i w większości wypadków czekała ich śmierć. Niepokój Skorzenego wzmagał fakt, iż zgodnie z wcześniejszym rozkazem Hitlera żołnierze alianccy pojmani w mundurze niemieckim mieli być natychmiast rozstrzeliwani. Niemiecki dowódca zasięgnął nawet opinii prawnej w sztabie gen. Wintera. Dywersantom zalecono nakładanie mundurów amerykańskich na niemieckie, a w przypadku podjęcia walki mieli zdejmować wierzchnie odzienie. Trudno jednak wyobrazić sobie rozbierających się w pośpiechu żołnierzy, zwłaszcza, że znaczna część starć była dziełem przypadku, a nie zaplanowanej wymiany ognia. W późniejszym czasie stało się to źródłem uzasadnionych kontrowersji natury prawnej.


W boju

16 grudnia Niemcy rozpoczęli ofensywę w Ardenach opatrzoną kryptonimem "Wacht am Rhein". Po początkowym zaskoczeniu alianci zatrzymali natarcie niemieckich wojsk pancernych, weryfikując ambitny plan Hitlera. 150. Brygada Pancerna miała podążać za 1. Korpusem Pancernym, by następnie wyjść na czoło i udawać wycofującą się jednostkę amerykańską. Operowała z rejonu Münsterreifel, oczekując na oczyszczenie przedpola i natarcie na kierunku Liege i Namur. Wobec braku postępów 6. Armii gen. Dietricha Skorzeny zaproponował włączenie sił podległej mu jednostki do regularnej walki. Jego oddziały (głównie Grupy Bojowe "X" i "Y") zaległy w okolicach Malmedy, gdzie w dniach 21-28 grudnia stoczyły krwawy bój z siłami amerykańskich 291. Batalionu Saperów i 120. Pułku Piechoty. Amerykanie z łatwością odpierali kolejne ataki. Sam Skorzeny został ciężko ranny po trafieniu odłamkiem. Po tygodniu okrążenia Malmedy 150. Brygada Pancerna została zluzowana przez 18. Dywizję Grenadierów, a następnie w ostatnich dniach grudnia rozwiązana.

Zdecydowanie ciekawiej przedstawiały się losy Einheit Stielau. Wobec braku postępów grup bojowych to na niej spoczywał ciężar działań, a wykonywanie przydzielonych jej zadań dywersyjnych rozpoczęto wraz z uderzeniem głównych sił na linie alianckie. Otto Skorzeny wspominał po wojnie, iż oddział ten liczył 44 żołnierzy, z czego 36 wróciło zza linii wroga. W wielu wypadkach dywersanci mieszali się z członkami grup bojowych, których często mylnie brano za komandosów, gdyż zakładali amerykańskie mundury w celu ogrzania się.

Opinie historyków różnią się w szacunkach potencjału bojowego Einheit Stielau. Nie ulega jednak wątpliwości, iż "chuligani Skorzenego" okazali się świetną inwestycją Hitlera. Ich pojawienie się na froncie wywołało panikę wśród amerykańskich żołnierzy. "Czynili zamieszanie niewspółmierne do swojej liczby". Przestawiali znaki, kierowali kolumny wojsk nieprzyjaciela w przeciwnych kierunkach, wydawali sprzeczne rozkazy, przecinali linie telefoniczne. Przekonali nawet jeden z oddziałów US Army do odwrotu, opowiadając zmyśloną historię o groźbie okrążenia przez wrogie wojska. Udało się im również zmienić znaki drogowe na Mont Rigi, przez co amerykański pułk powędrował do Malmedy okrężną drogą.

Szpiegomania

Nic dziwnego, że członkowie grupy Stielaua sami nazywali się Gang-Kompanie, przyrównując do grasującej na froncie bandy gangsterów. Gdy Amerykanie zorientowali się w działaniach Einheit Stielau, w ich szeregach zapanowała prawdziwa "szpiegomania", a żołnierzom towarzyszyła atmosfera podejrzliwości. Wymyślili jednak sprytny sposób na zdemaskowanie przebranych Niemców. Podczas kontroli zadawali pytania dotyczące geografii bądź kultury Stanów Zjednoczonych, w tym m.in. o dziewczynę Myszki Miki czy pozycje w futbolu. Testowano także znajomość słów amerykańskiego hymnu "Star Spangled Banner".

Doszło nawet do zabawnej sytuacji, gdy powszechnie znany gen. Omar Bradley został wzięty na spytki przez nadgorliwych żołnierzy. Nie udało mu się odgadnąć imienia małżonka popularnej w Stanach Betty Grable, spierał się także o nazwę stolicy Illinois. Poprawnie wytypował stosunkowo niewielkie Springfield. Przesłuchujący go żołnierz błędnie wybrał Chicago. Na kontroli przepadł również gen. Bruce Clark, którego żandarmi przetrzymywali pięć godzin, nazywając "szkopskim agentem". Gdy w końcu potwierdzono tożsamość dowódcy, jeden z żołnierzy poprosił go o autograf.

Paranoja dopadła także amerykańską i brytyjską prasę, które prześcigały się w sensacyjnych spekulacjach, twierdząc nawet, że Skorzeny wysłał niemieckie agentki pod Paryż, by tam uwodziły alianckich żołnierzy. Kontrole przeprowadzano jednak sumiennie i szybko zaczęto wyłapywać ludzi Skorzenego. Jeden z Niemców dysponował perfekcyjnie podrobionymi papierami, które okazały się... za dobre. Na oryginalnych kartach identyfikacyjnych Biura Adiutantury widniał błąd - zamiast słowa identification napisano indentification. Niemieccy fałszerze byli w tym wypadku zbyt dokładni, a feralne "n" kosztowało życie pechowego żołnierza. Historycy wspominają także szereg pomyłek językowych. Do bodaj najciekawszych należy stosowanie określenia petrol zamiast gas oraz company zamiast troop co było oczywistą naleciałością z brytyjskiej wersji języka angielskiego.

Smutny koniec

Humorystyczne na pierwszy rzut oka wpadki miały często tragiczny finał. Zdezorientowani alianci przystąpili do wymierzania sprawiedliwości pojmanym "przebierańcom", co w warunkach bojowych oznaczało najczęściej wyrok śmierci. 17 grudnia pochwycili trzech niemieckich żołnierzy - Günthera Billinga, Manfreda Parnassa oraz Wilhelma Schmidta - których następnie postawiono przed sądem wojskowym 1. Armii. Jeńców oskarżono o szpiegostwo i posługiwanie się amerykańskimi mundurami, a po krótkim procesie skazano na śmierć. Wydając wyroki śmierci, Amerykanie podpierali się The Espionage Act z 1917 roku. Niemcy poprosili o ułaskawienie dowódcę 1. Armii gen. Hodgesa, który jednak nie zaakceptował wniosku. Wyrok został wykonany 23 grudnia w belgijskim Henri-Chapelle. 

Ze względu na okres świąteczny Niemcy poprosili, by przed śmiercią rozległy się dźwięki tradycyjnej bożonarodzeniowej kolędy. Miejscowe kobiety odśpiewały Stille Nacht. Następnie wszystkim skazanym przewiązano oczy, przywiązano ich do słupów i rozstrzelano. Jeden z nich, tuż przed śmiercią, wykrzyknął fanatyczne: "Niech żyje Führer Adolf Hitler". Ciała żołnierzy złożono w grobach na miejscowym cmentarzu wojskowym. Po wojnie zostały przeniesione na Niemiecki Cmentarz Wojskowy w Lommel. 

18 grudnia Amerykanie przechwycili kolejną grupę niemieckich dywersantów. W strzelaninie zginął jeden z członków Einheit Stielau. Wkrótce pojmano następnych żołnierzy Skorzenego, których oskarżono o szpiegostwo i osądzono. Do końca 1944 roku odbyły się łącznie cztery procesy. Jedynie plutonowy Heinz Pipitz i st. kapral Rolf Jesch zostali zwolnieni z odpowiedzialności. Pozostałych czekała śmierć. Łącznie Amerykanie rozstrzelali 18 ludzi ze 150. Brygady Pancernej, przy czym przynależność wszystkich do Einheit Stielau jest wątpliwa. Podobnie wątpliwe były podstawy prawne, co skłania do wyrażenia uzasadnionych zastrzeżeń co do legalności procesów.


Aresztowanie Skorzenego

Po zakończeniu wojny operacje 150. Brygady Pancernej i działalność samego Otto Skorzenego poddano dokładnej analizie prawnej. W maju 1945 roku Skorzeny dobrowolnie oddał się w ręce Amerykanów, którzy najpierw go aresztowali, a następnie doprowadzili przed Trybunał Wojskowy w Dachau. Doraźne wyroki z grudnia 1944 roku były wstępem do procesu dowódcy jednostki oraz dziewięciu jego podkomendnych, który odbył się w 1947 roku. Za podstawowe przewinienia uznano zorganizowanie Einheit Stielau, przywłaszczenie amerykańskich mundurów i rozkaz walki z przeciwnikiem w przebraniu. 

Skorzeny w sprytny sposób wywinął się od odpowiedzialności. Na jego korzyść przemawiały niejasne zapisy międzynarodowych aktów prawnych. Przepisy Konwencji Haskiej z 1907 roku wprawdzie uznawały działalność w mundurze przeciwnika za karalne szpiegostwo, ale otwierały furtkę do korzystnej dla Niemców interpretacji. Przedstawiciele doktryny nie byli bowiem zgodni w ocenach działalności w przebraniu. Podstawą wydaje się rozróżnienie na rzeczywistą walkę oraz wykonywanie innych akcji w mundurze wroga. Argumentowano zatem, iż Niemcy nie podejmowali się walki w przebraniu. Obrońcy niemieckich wojskowych skrzętnie wykorzystali lukę w prawie, a trybunał uniewinnił Skorzenego i jego kompanów. 

Pomogły także zeznania płk Dursta, który stwierdził, iż alianci także posługiwali się niemieckimi mundurami w celu zmylenia przeciwnika. Podobną taktykę wykorzystali również Sowieci oraz członkowie Polskiego Podziemia. Aliancki trybunał musiał zatem jednoznacznie opowiedzieć się za legalnością przebierania się w mundur wroga, by nie doprowadzić do groźnego precedensu. Warto dodać, iż brak wyraźnych dowodów na to, że posługujący się amerykańskimi mundurami Niemcy brali udział w walkach, choć dostępne są relacje żołnierzy, którzy zapamiętali tego typu zdarzenia.

Major Travis Brown wspominał, iż przebierańcy otworzyli ogień do jego oddziału, chociaż nie zostali wcześniej zdemaskowani. Po zakończeniu procesu Skorzeny został zatrzymany w związku z innymi oskarżeniami, ale w niejasnych okolicznościach uciekł z więzienia. Osiedlił się w Hiszpanii, gdzie zmarł 5 lipca 1975 roku. Mimo iż po wojnie spisał wspomnienia z okresu służby, wiele aspektów działalności Einheit Stielau nie zostało ujawnionych. Pamięć o "chuliganach Skorzenego" miała zostać naznaczona domysłami, plotkami i oczywistymi kłamstwami, które były konsekwencją owianej aurą tajemniczości operacji "Greif".

Choć szaleńcza ofensywa Hitlera zastopowała na moment marsz aliantów, operacja uderzenia w Ardenach zakończyła się klęską. Nie wykonano głównych założeń planu, a wiele oddziałów wykrwawiło się w pozbawionych większego sensu walkach. Losy żołnierzy Einheit Stielau były smutnym podsumowaniem planowania i wyników operacji. Liczebność, ekwipunek, umiejętności - wszystko to przemawiało na niekorzyść młodych, pewnie nieco naiwnych ludzi (a w niektórych przypadkach zapewne także fanatyków), których wysłano do realizacji misji z góry skazanej na porażkę. Mimo tego udało się im zdezorganizować zaplecze przeciwnika i zająć szereg ważnych punktów, przez co działalność 150. Brygady Pancernej rozpatrywać można w kategorii połowicznego sukcesu. Otto Skorzeny, choć wcześniej wielokrotnie dawał pokaz umiejętności dowódczych, tym razem nie stał się cudotwórcą. Miał jednak więcej szczęścia od kilkunastu swoich podwładnych, unikając odpowiedzialności za organizowane operacje i umiejętnie skrywając kulisy działań Einheit Stielau.

Mateusz Łabuz

Skróty pochodzą od redakcji. Oryginalny tekst można znaleźć na stronie II wojna światowa.


SWW
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy