Operacja „Walkiria”. Zamach na Hitlera 20 lipca 1944

"Führer, Adolf Hitler, nie żyje" – tymi słowami rozpoczynał się telegram nadany popołudniem 20 lipca 1944 roku, tuż po zamachu płk. Clausa von Stauffenberga, przez pułkownika Mertza von Quirnheima do regionalnych dowódców wojskowych wtajemniczonych w spisek. Jednocześnie Hitler miał się całkiem dobrze i przyjmował w Wilczym Szańcu Mussoliniego…

Podjęta 20 lipca próba zgładzenia Hitlera ma długą historię. Początki zamachu stanu, mającego na celu usunięcie Führera, sięgają kryzysu sudeckiego w 1938 roku, kiedy możliwość wojny III Rzeszy z mocarstwami zachodnimi skłoniła wiele wysoko postawionych osób w Wehrmachcie, Abwehrze i służbie dyplomatycznej do spiskowania. Gotowość Chamberlaina do dogadania się z Hitlerem w Monachium ostudziła jednak zapał spiskowców.

Ożywienie knowań tej samej grupy nastąpiło latem 1939 roku, w obliczu realnej groźby wojny. Jednak słaba inicjatywa opozycji w połączeniu z wewnętrznymi sporami i lojalnością dowódców wojskowych, bez których nie ma mowy o jakimkolwiek przewrocie, sprawiły, że ostatecznie do niczego nie doszło.

Reklama

Spisek

W marcu 1942 roku w Berlinie spotkali się: gen. Ludwig Beck (były szef Sztabu Generalnego), Carl Friedrich Goerdeler (były nadburmistrz Lipska), Johannes Popitz (były minister finansów) i Ulrich von Hassell (były ambasador we Włoszech). Wprawdzie nie podjęli żadnych konkretnych kroków, ale ustalili, że to wokół Becka skupi się powstająca opozycja. Rozpoczęły się spotkania i nawiązywanie kontaktów, m.in. z płk. Hansem Osterem (szefem kontrwywiadu w Abwehrze) oraz gen. Friedrichem Olbrichtem (szefem biura uzupełnień w Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu).

Pogłębiający się kryzys stalingradzki sprawił, że będący "siłą napędową kręgu puczystów" gen. Henning von Tresckow nalegał na przeprowadzenie zamachu na Hitlera. Wszystkie podejmowane próby nie doprowadziły jednak do zgładzenia Fuhrera.

Jesienią 1943 roku ppłk. Claus von Stauffenberg dyskutował z Tresckowem o najskuteczniejszych możliwościach zgładzenia Hitlera i związanym z tym przeprowadzeniem przewrotu. Z pomocą organizacji przewrotu przyszedł plan o kryptonimie "Walkiria", przygotowany przez Olbrichta i zaaprobowany przez Hitlera, dotyczący mobilizacji Armii Rezerwowej w granicach Niemiec, jeśli doszłoby do zaburzeń wewnętrznych.

Przerobiony na nowo plan skierował teraz swoje ostrze przeciwko reżimowi. Zawierał jednak dwa kluczowe punkty. Pierwszy dotyczył Armii Rezerwowej, albowiem rozkazy musiały być wydane przez jej dowódcę, gen Friedricha Fromma, który nie zajął jednoznacznego stanowiska. Drugi wiązał się z znalezieniem osoby mającej bezpośredni dostęp do Hitlera i chcącej przeprowadzić zamach.

W końcu czerwca 1944 roku nastąpił przewidywany od kilku tygodni fakt: awansowany na pułkownika Claus von Stauffenberg został mianowany szefem sztabu Fromma, a to dało mu bezpośredni dostęp do Hitlera i możliwość osobistego przeprowadzenia zamachu. Pojawił się przez to inny problem: Stauffenberg był potrzebny jednocześnie w Berlinie, aby przeprowadzić przewrót z kwatery głównej Armii Rezerwowej.

Pułkownik podjął kilka nieudanych prób przed 20 lipca: 6 lipca w Berghofie miał ze sobą materiały wybuchowe, ale nie nadarzyła się dobra okazja do ich wykorzystania. Kilka dni później plan pokrzyżowała nieobecność Himmlera oraz Göringa, których spiskowcy chcieli zgładzić wraz z Hitlerem. Z kolei 15 lipca konieczność przemawiania podczas odprawy oraz dalsza absencja wspomnianych dygnitarzy po raz trzeci udaremniła zamach, dodatkowo w Berlinie generał Olbricht przypadkowo rozpoczął operację "Walkiria" - z trudem udało się spiskowcom wytłumaczyć podjęte działania jako zwykłe ćwiczenia.

Zamach

Był kwadrans po dziesiątej rano 20 lipca, kiedy lecący z Berlina samolot ze Stauffenbergiem i innymi spiskowcami na pokładzie wylądował na lotnisku w Kętrzynie (Rastenburg). Przyszłego zamachowca zawieziono do "Wilczego Szańca" - kwatery głównej Führera podzielonej na kilka stref zamkniętych. W pierwszej strefie znajdowały się najważniejsze obiekty: m.in. adiutantura Wehrmachtu oraz bunkier Hitlera, natomiast w strefie drugiej głównie kwatery poszczególnych rodzajów wojsk oraz dom wypoczynkowy. Szczególnie chroniony był obszar, na którym znajdowały się bunkry dla gości i barak przeznaczony do odbywania narad. Także 20 lipca narada sytuacyjna miała odbyć się w tym drewnianym baraku.

Około godziny 11:00 w budynku Sztabu Dowodzenia Wehrmachtu na obszarze pierwszej strefy zamkniętej odbyło się zebranie, na którym obecny był Stauffenberg. Następnie obrady przeniosły się do baraku feldmarszałka Keitla, by tutaj dokładnie omówić pytania, które zadać może Hitler podczas głównej narady. Pierwotnie odprawa prowadzona przez Führera miała odbyć się o godzinie 13:00, lecz przez przyjazd Mussoliniego została zaplanowana na 12:30. Gdy u Keitla trwało spotkanie, do "Wilczego Szańca" powrócił adiutant Stauffenberga por. Werner von Haeften. W tym momencie uwagę sierżanta Vogla ze sztabu feldmarszałka zwróciła owinięta płótnem paczka - von Haeften wyjaśnił mu, że pułkownik Stauffenberg będzie jej potrzebował podczas swego referatu u Führera.

Po zakończeniu spotkania z szefem Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu Stauffenberg miał zaledwie kilka minut na uzbrojenie bomby. Zapytał adiutanta Keitla gdzie mógłby się odświeżyć i zmienić koszulę przed wzięciem udziału w naradzie sytuacyjnej. Gdy zaczerpnął informacji, wraz z Haeftenem, który niósł aktówkę z bombą, udali się do małego pomieszczenia. Tutaj natychmiast zabrali się do ustawiania zapalników czasowych w dwóch ładunkach. Stauffenberg ustawił pierwszy ładunek, mający wybuchnąć maksymalnie po 30 minutach, lecz przez wysoką temperaturę bardziej prawdopodobny był kwadrans. Zanim udało im się uzbroić drugi ładunek zadzwonił gen. Erich Fellgiebel (szef łączności, który miał odciąć łączność w kwaterze głównej Führera po dokonanym zamachu), prosząc o rozmowę ze Stauffenbergiem.

Po zamachowca posłano sierżanta Vogla, który zastał go wraz z adiunktem nad jakimś przedmiotem. Na wiadomość o telefonie pułkownik odparł niecierpliwie, że już idzie. Przez ten incydent Stauffenberg zabrał ze sobą tylko jeden uzbrojony ładunek (drugi wziął von Haeften). Był to, jak się później okaże, zasadniczy błąd, albowiem nawet bez ustawionego zapalnika druga bomba zostałaby zdetonowana przez eksplozję pierwszej i efekt wybuchu byłby dwa razy większy, co prawdopodobnie zabiłoby wszystkich przebywających w baraku.

U Hitlera

Obrady już trwały, gdy wpuszczono Stauffenberga. Aktualnie słuchano raportu gen. bryg. Adolfa Heusingera o pogarszającej się sytuacji na froncie wschodnim. Hitler obejrzał się i podał nowemu gościowi dłoń, a następnie powrócił do dalszego wysłuchiwania referenta. Stauffenbergowi zależało przede wszystkim na zajęciu miejsca jak najbliżej Hitlera, co mógł łatwo umotywować swoim kalectwem oraz potrzebą posiadania papierów pod ręką przy referowaniu raportu o stworzeniu kilku nowych dywizji z Armii Rezerwowej, które zostałyby włączone do pomocy w powstrzymaniu radzieckiego natarcia na Polskę i Prusy Wschodnie.

Miejsce znalazło się za generałem Heusingerem, który w ten sposób znalazł się między nim a Hitlerem. Teczka z bombą umieszczona została pod stołem, po zewnętrznej stronie prawej nogi. Po chwili Stauffenberg poprosił o zgodę na opuszczenie pomieszczenia, aby mógł wykonać jeszcze jeden telefon. Nie było to dla zgromadzonych podejrzanym zachowaniem, albowiem za rzecz normalną uchodziło wchodzenie i wychodzenie w czasie narad.

Równolegle Haeften starał się załatwić samochód, który miał obu zawieźć na pobliskie lotnisko. Dla sprawienia wrażenia o szybkości powrotu Stauffenberg zostawił na miejscu narady pas oraz czapkę i opuszczając barak udał się w kierunku adiutantury Wehrmachtu, gdzie spotkał się z Haeftenem, Fellgieblem oraz oficerem łączności Sanderem. Tutaj oczekiwali na zorganizowany pojazd, kiedy nagle usłyszeli eksplozję (około 12:45). Sander nie był zaskoczony - w końcu cały Wilczy Szaniec otoczony był pasem min, na które wchodziły co jakiś czas zwierzęta, detonując je. W pierwszych sekundach inni także nie byli zaskoczeni. Jak opisywał to wydarzenie Alfons Schultz, ówczesny telefonista:

"Gdy przygotowywaliśmy się do obiadu, nastąpił nagle jakiś wybuch. To zresztą nie było nic szczególnego, gdyż w obrębie Kwatery Głównej był zaminowany pas ziemi i zdarzało się, że weszła tam jakaś sarna i wszystko wylatywało w powietrze. Poza tym pracowali tu ludzie z Organizacji Todta, którzy prowadzili wtedy jeszcze jakąś przebudowę bunkra Führera i oni tez używali ładunków wybuchowych, tak że słabsze eksplozje były na porządku dnia i nie stanowiły niczego szczególnego. Ale tym razem jakieś dwie, trzy minuty później przybiegł wachmistrz Adam, wołając: 'Zamach na Führera! Führer Żyje!'. Dopiero potem zaczął się alarm".

Dopóki nie podniesiono alarmu, spiskowcom bez problemu udało się przekroczyć pierwszą bramę. Trudności pojawiły się, gdy na całym obszarze zaczął rozbrzmiewać alarm. Niemniej jednak telefon do oficera niewiedzącego jeszcze o dokonanym zamachu pozwolił opuścić im zewnętrzny obwód i z pośpiechem pojechać w kierunku lotniska. Po godzinie 13:00 lecieli już do Berlina z przekonaniem, że Hitler i wszyscy zebrani nie żyją.

Hitler nie zginął - był jedynie lekko ranny. Ogłuszonego Führera opuszczającego zniszczony barak podtrzymywał jego adiutant i służący. Ciężkich obrażeń doznali ci, którzy stali obok masywnego cokołu (to za jego pośrednictwem siła wybuchu poszła w jedną stronę). Hitlera w tym miejscu nie było: stał dalej, pochylony nad blatem stołu studiując mapę. Spośród dwudziestu czterech uczestników narady ciężko rannych zostało siedmiu, a czterech z nich (dwóch generałów, pułkownik i stenografista) zmarło później w wyniku odniesionych obrażeń.

Pucz

Pułkownik i jego wspólnik wylądowali na lotnisku Rangsdorf pod Berlinem. Haeften zatelefonował z lotniska do kwatery głównej spisku na Bendlerstrasse (gdzie znajdowało się dowództwo Armii Rezerwowej) przekazując wiadomość o śmierci Hitlera. Po kilku godzinach zwłoki telefon pobudził w końcu spiskowców do działania - gen. Olbricht zamierzał wdrożyć plan "Walkiria". Przewidywał on mobilizację Armii Rezerwowej i obsadzenie kluczowych stanowisk dowodzenia i cywilnych. Jednak plan musiał uprzednio podpisać dowódca armii - gen. Friedrich Fromm.

Wiedział on o istnieniu spisku, lecz nigdy nie opowiedział się jednoznacznie po któreś ze stron. Olbricht poinformował Fromma o dokonanym zamachu, ale ten mając w pamięci wydarzenia z 15 lipca kazał połączyć się z "Wilczym Szańcem" (kwatera główna była nieosiągalna tylko przez kilka minut). Z dowódcą armii rozmawiał sam Keitel, który wyraźnie poinformował go, iż Hitler żyje. W takiej sytuacji Fromm odmówił podpisania rozkazów rozpoczęcia "Walkirii", ale w tym samym czasie szef sztabu Olbrichta, płk. Albrecht Mertz von Quirnheim, rozesłał już telegram do regionalnych dowódców z następującą treścią: "Führer, Adolf Hitler, nie żyje".

Fromma zastąpił na stanowisku generał Erich Hoepner, w początkowym okresie wojny jeden z głównych dowódców niemieckich wojsk pancernych, zwolniony przez Hitlera po klęsce ataku na Rosję. Na Bendlerstrasse zaczęli się zbierać spiskowcy, wśród nich m.in. gen. Beck. Przybyło także wzmocnienie złożone z młodych oficerów i osób cywilnych. Wśród przybyłych kilku należało do "Kręgu z Krzyżowej", z którym opozycja wojskowa od kilku lat utrzymywała kontakty. Niemniej jednak wśród spiskowców zaczął panować coraz większy chaos.

Największe błędy popełniono w dziedzinie łączności: nie podjęto żadnych kroków, aby zniszczyć aparaturę radiową w "Wilczym Szańcu", a w samym Berlinie nie przejęto kontroli nad rozgłośniami radiowymi. Geniusz propagandy, Joseph Goebbels, wciąż pozostawał na wolności. Spiskowcy nie mieli opracowanego "planu B", wszystko obracało się wokół jednej przesłanki: o pewnej śmierci Hitlera. Gdy śmierć wodza poddana została w wątpliwość, plan zaczął się kruszyć.

Klęska

Po godzinie 18:00 Radio Rzeszy kilka razy wydało komunikat informujący o dokonaniu zamachu na Führera, z którego wyszedł on cało. "Dlaczego nie zajęli rozgłośni i głosili najniedorzeczniejsze kłamstwa? Nawet mojego telefonu nie wyłączyli. [...] Co za dyletanci!" - powiedział o spiskowcach Goebbels. Gwoździem do trumny zamachu stało się wysłanie majora Ernsta Remera aby obsadził dzielnicę rządową. Do godziny 18:30 udało mu się to - otoczono nawet goebbelsowskie Ministerstwo Propagandy. Jednak chwilę potem major odwołał blokadę po tym, jak za pośrednictwem Goebbelsa, który połączył się telefonicznie z "Wilczym Szańcem", mógł usłyszeć w słuchawce znajomy głos Führera.

Bunt się załamał. Na Bendelstrasse wybuchła niezgoda: wyżsi oficerowie nie przyjmowali już rozkazów od konspiratorów. Po godzinie 21:00 w budynku padły strzały, ranny w ramie został sam Stauffenberg. Fromm został "uwolniony" i teraz on z kolei aresztował spiskowców, a wśród nich Becka, Olbrichta, von Quirnheima, von Haeftena i Stauffenberga. Beck poprosił o pozostawienie mu swojej broni, aby sam na sobie mógł wykonać wyrok - nie zdołał się jednak zabić, ranią się ciężko. Fromm w imieniu Führera przeprowadził sąd wojenny skazując aresztowanych na karę śmierci. Kilkugodzinny następca Fromma, gen. Hoepner, został chwilowo oszczędzony. Stauffenberg usiłował całą winę wziąć na siebie tłumacząc, że wszystkie działania wykonywane były tylko z jego rozkazów.

Karolina Dudzic

Artykuł opublikowany zgodnie z licencją CC BY-SA 3.0.Oryginalny tekst można znaleźć na stronie Histmag.org.

Histmag.org
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy