Krwawa zemsta muzułmanów

Dokładnie pięć lat temu, 7 lipca 2005 r., centrum Londynu wstrząsnęły cztery potężne eksplozje. Bomby podłożone przez zamachowców-samobójców w trzech wagonach metra i autobusie zabiły łącznie 52 niewinne osoby, w tym troje Polaków. Prawie 700 osób zostało rannych...

Początek lipca sprzed pięciu laty był dla Brytyjczyków wyjątkowo gorącym okresem. Nie z powodu panujących na Wyspach upałów, ale przede wszystkim z powodu trzech ważnych wydarzeń: rozpoczęcia szczytu państw grupy G8 w szkockim Gleneagles, procesu radykalnego i kontrowersyjnego muzułmańskiego przywódcy Abu Hamzy al-Masriego oraz ogłoszenia, że to właśnie brytyjska stolica będzie gospodarzem letniej olimpiady w 2012 r. Dzień po hurraoptymistycznie przyjętej przez Londyńczyków decyzji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego centrum stolicy Zjednoczonego Królestwa zostało sparaliżowane strachem.

Reklama

Trzy zsynchronizowane wybuchy

W czasie porannego szczytu, około godziny 8.50, w trzech różnych pociągach metrach zamachowcy-samobójcy zdetonowali bomby ręcznej roboty. Jako pierwszy wybuchł ładunek w jadącym na wschód pociągu linii Circle, pomiędzy stacjami Liverpool Street i Aldgate. Trzeci wagon, w którym był zamachowiec, w chwili eksplozji znajdował się około 90 metrów od peronu stacji Liverpool Street. Bomba zabiła siedmiu pasażerów a nawet uszkodziła sąsiednie tory.

Kilkanaście sekund po pierwszym ładunku wybuchł kolejny, który znajdował się w plecaku zamachowca siedzącego w drugim wagonie, jadącego na zachód pociągu metra linii Circle. W chwili eksplozji pociąg ruszał z 4. peronu stacji Edgware Road w kierunku Paddington. Tutaj bomba zabiła 6 osób i zraniła wiele osób, także w innych pociągach metrach znajdujących się wtedy na stacji Edgware Road.

Wiedzieli, gdzie uderzyć

Trzeci, najgorszy w skutkach, wybuch miał miejsce w pierwszym wagonie jadącego na południe pociągu linii Piccadilly pomiędzy stacjami King's Cross St. Pancras i Russell Square. Bomba, która została zdetonowana po minucie od momentu kiedy wagony ruszyły ze stacji King's Cross, zabiła aż 26 osób i raniła dziesiątki innych.

Tak duża liczba ofiar była spowodowana nie tyle silniejszym ładunkiem, co konstrukcją tunelu. Linia Piccadilly jest prowadzona w głębokim (30 m pod ziemią) i wąskim (tylko na jeden tor) tunelu. Linia Circle, gdzie doszło do pozostałych dwóch wybuchów, wiedzie natomiast szerokim na dwa tory i stosunkowo płytkim (położonym 7 m pod ziemią) wykopem. Tam też destrukcyjna siła ładunku nie została skumulowana na małej przestrzeni, jak to miało miejsce w tunelu linii Piccadilly.

Niespodziewany atak na autobus

Choć na początku nie znano przyczyny eksplozji w metrze (podawano nawet, że mogły być one spowodowane nagłym wzrostem napięcia) już o 9.19 zdecydowano o wyłączeniu całego systemu podziemnej kolejki. Próbujący dojechać do pracy londyńczycy zaczęli przesiadać się na autobusy.

O godzinie 9.47, niecałe pół godziny po tym, jak podjęto decyzję o zamknięciu metra, czwarty zamachowiec wysadził się na górnym pokładzie autobusu linii 30. Zrobił to w chwili, gdy przejeżdżał przez Tavistock Square, niedaleko stacji King's Cross. Ładunek był tak silny, że zniszczył całkowicie tylną część piętrusa i oderwał jego dach. Eksplozja zabiła 13 osób - wszystkich, którzy siedzieli w tylnej części górnego pokładu.

Pasażerowie siedzący w przedniej części drugiego pokładu oraz zajmujący miejsca na dole wyszli z zamachu praktycznie bez szwanku. Wspominali jednak, jak okoliczne budynki pokryły się krwią oraz bruzdami wyżłobionymi przez części autobusu.

Polacy na liście ofiar

Łącznie w czterech zamachach zginęły 52 osoby oraz 4 zamachowców-samobójców. Wśród śmiertelnych ofiar były trzy Polki: 23-letnia Monika Suchocka, 29-letnia Karolina Glueck i 43-letnia Anna Brandt. Około 700 osób zostało rannych, w tym 22 - krytycznie. Wśród lekko rannych była także trójka Polaków.

Terroryści osiągnęli 7 lipca 2005 r. to, co chcieli - na jeden dzień stolica Wielkiej Brytanii była sparaliżowana. Tak komunikacyjnie, jaki i ze strachu.

Zamachy w stylu Al-Kaidy

Dokładnie o godzinie 10.07 wstrzymano ruch autobusowy w pierwszej strefie Londynu. Półtorej godziny później Scotland Yard poinformował, że znaleziono ślady materiałów wybuchowych zarówno w metrze, jak i szczątkach autobusie.

- Zamachy te przypominają akcje terrorystyczne Al-Kaidy - powiedział wówczas Jack Straw, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii.

Zobacz zamachy na zdjęciach z kamer przemysłowych:

Śledczy, po zbadaniu dowodów rzeczowych i przeanalizowaniu tysięcy nagrań z kamer przemysłowych, ustalili tożsamość zamachowców-samobójców. Wszyscy byli muzułmanami mieszkającymi w Wielkiej Brytanii - trzech pochodziło z Pakistanu, a jeden z Jamajki. Trójka pakistańskiego pochodzenia znała się. Z czwartym zamachowcem spotkali się 6 lipca w Luton, skąd pojechali następnego dnia rano pociągiem do Londynu.

Trzydziestoletni Mohammad Sidique Khan wysadził się na stacji metra Edgware Road. Mieszkał w Leeds razem z żoną (w czwartym miesiącu ciąży) i córką, był nauczycielem. Jego przyjaciel, 22-letni Shehzad Tanweer wniósł bombę do pociągu metra ruszającego ze stacji Liverpool Street. Na codzień pracował z rodzicami w knajpie serwującej fish & chips. Trzecim zamachowcem z Leeds był osiemnastolatek Hasib Hussain, który jechał autobusem nr 30. Dwaj ostatni bardzo się zmienili po powrocie z wyprawy do pakistańskiego miasta Lahur, gdzie wybrali się po "duchową odnowę".

Ostatnim zamachowcem był, pochodzący z Jamajki, 19-letni Germaine Lindsay (znany także jako Abdullah Shaheed Pig Muncher Jamal). Mieszkał on z ciężarną żoną w Aylesbury w hrabstwie Buckinghamshire. To właśnie on wysadził się w wagonie metra w pobliżu stacji King's Cross St. Pancras, gdzie było najwięcej ofiar.

Zemsta za Irak i Afganistan

Mohammad Sidique Khan i Shehzad Tanweer nagrali na taśmach wideo oświadczenia, które potem zostały wyemitowane przez stację Al-Jazeera. Wyjaśniali w nich, że "są wiernymi synami islamu i wszyscy niewierni zasługują na potępienie" z powodu zaangażowania Wielkiej Brytanii w Iraku i Afganistanie. Ostrzegali rząd w Londynie, że jeżeli nie wycofa wojsk z tych państw, to ataki nasilą się. Podobne groźby wystosowano pod kierunkiem Danii i Włoch, które także były zaangażowane w tych konfliktach.

Nie do końca wyjaśniona historia

Oficjalnie odpowiedzialność za zamachy z 7 lipca 2005 r. wzięła mało znana Tajna Grupa Dżihadu Al-Kaidy w Europie. Formalnie, w toku śledztwa, nie potwierdzono jednak jej związków z Al-Kaidą, co tylko potwierdza domniemania niektórych grup islamskich, że to nie muzułmanie stoją za tymi aktami terroru.

Nierzadko podnoszone są opinie, że wskazani przez policję i specsłużby zamachowcy, wcale się nie wysadzili w wagonach metra i autobusie. Prawie 25 procent brytyjskich muzułmanów uważa, że władze zrobiły z przypadkowych osób kozły ofiarne, a dowody ich zbrodni sfabrykowano na podstawie zdjęć z kamer przemysłowych zainstalowanych praktycznie wszędzie na Wyspach. Oliwy do ognia dolał sam Tony Blair, ówczesny premier Wielkiej Brytanii, który nie zgodził się na powołanie niezależnej komisji śledczej w sprawie zamachów. Twierdził, że wyniki jej prac mogłyby podważyć zaufanie Brytyjczyków do służb mających stać na straży ich bezpieczeństwa.

Równo dwa tygodnie po zamachach z 7 lipca w Londynie miały miejsce cztery kolejne eksplozje. Trzy na stacjach metra (Oval, Warren Street i Shepherd's Bush) i jedna w autobusie na Hackney Road. Tym razem obyło się bez ofiar śmiertelnych, ranna została tylko jedna osoba.

Marcin Wójcik

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: bomby | eksplozje | Bomba | zamachy | muzułmanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy