Jak UFO zaatakowały Stany Zjednoczone...

Dokładnie 68 lat temu, 24 lutego 1942 r., mieszkańców Los Angeles sparaliżował blady strach. Na wieczornym niebie pojawiły się setki tajemniczych migających światełek. Obrona przeciwlotnicza otwarła w ich kierunku zmasowany ogień. Do dziś nie wiadomo, co to było...

Pierwsze miesiące 1942 r. były dla mieszkańców Zachodniego Wybrzeża USA bardzo trudne. Ciągle świeże były wspomnienia z tragicznego w skutkach ataku na Pearl Habor, czemu towarzyszyło permanentne uczucie zagrożenia ze strony Japończyków. A japońskie siły stanowiły wówczas realne zagrożenie dla USA...

Atak na kontynent

23 lutego 1942 r. japoński okręt podwodny I-17 wynurzył się w okolicach miasta Santa Barbara w Kalifornii, po czym wystrzelił pociski w kierunku pola naftowego Ellwood. Był to pierwszy atak Japończyków na cel, który leżał na kontynencie amerykańskim. Ostrzał nie wyrządził co prawda wielkich szkód, ale wywołał panikę wśród Amerykanów. Uczucie to spotęgowane było informacją, że po wykonaniu zadania okręt skierował się w stronę Los Angeles.

Mniej więcej w tym samym czasie wywiad Marynarki Wojennej USA doniósł, że należy się spodziewać japońskiego ataku na to miasto w ciągu najbliższych 10 godzin. Wieczorem 24 lutego 1942 r., sytuacja była już bardzo napięta. Na niebie dostrzeżono bowiem dziesiątki migających świateł, które nie dało się jednoznacznie zidentyfikować jako samoloty, czy inne latające obiekty. Dokładnie o 19.18 czasu lokalnego postawiono w gotowości obronę lotniczą w pobliżu strategicznych miejsc. Spodziewany przez Amerykanów atak nie miał miejsca i postanowiono odwołać alarm o 22.23. Mieszkańcy Los Angeles nie wiedzieli, że najgorsze dopiero przed nimi...

Reklama

Tajemniczy cel

Wczesnym rankiem 25 lutego radary wykryły niezidentyfikowane obiekty latające w odległości około 200 km na zachód od Los Angeles. O 02.15 ogłoszono zielony alarm dla drużyn przeciwlotniczych, co oznaczało, że maja one być gotowe do strzału w ciągu kilku minut. W stan gotowości postawiono również eskadrę myśliwców, ale do końca akcji nie zdecydowano się ich użyć. O 2.21 zawyły syreny przeciw lotnicze i zarządzono natychmiastowe zaciemnienie.

W niedługim czasie na niebie dostrzeżono kilkanaście, a według niektórych - kilkadziesiąt, "wrogich samolotów". O 2.43 widziano jej nad Long Beach, a kilka minut później, dowódca jednej z baterii przeciwlotniczych w Los Angeles raportował, że widzi "około 25 samolotów na 12 tys. stóp". Zgodności, co do faktu, czy rzeczywiście były to samoloty, nie ma do dziś, tak jak i nie było jej wczesnym rankiem 25 lutego 1942 r.

O 3.06 inna drużyna przeciwlotnicza zauważyła nad Santa Monicą "balon z czerwoną flarą". Dziesięć minut później 37. Brygada Obrony Wybrzeża otworzyła ogień w kierunku niezidentyfikowanych obiektów latających. Z dział przeciwlotniczych wystrzelono łącznie ponad 1400 pocisków, co - jak opisywali następnego dnia w gazetach dziennikarze - spowodowało, że "niebo na Los Angeles było tak czerwone, że wydawało się, iż nad miastem wybuchł wulkan". Choć kanonada trwała, z niewielkim przerwami, do 4.14, to nie strącono żadnego z ostrzeliwanych i oświetlanych olbrzymimi reflektorami celów.

"Bitwa o Los Angeles"

Powietrzny incydent z nocy 24/25 lutego 1942 r. określono, długo po wojnie, mianem "Bitwy o Los Angeles". Walka z nierozpoznanym przeciwnikiem wyglądała tak:

Alarm nad Los Angeles odwołano o 7.21 wydając komendę "niebo czyste". Za dnia dostrzeżono, że godzinna kanonada kosztowała życie trzech osób, które zginęły ranione pociskami przeciwlotniczymi. Na zawał serca umarły kolejne trzy osoby, a kilkanaście budynków oraz samochodów było podziurawionych pociskami.

Co to było?

Tajemniczy nalot niezidentyfikowanych obiektów latających na Los Angeles trafił na pierwsze strony gazet i na czołówki radiowych i telewizyjnych serwisów. Dziennikarze opisywali, jak widzieli, że trafione pociskami przeciwlotniczymi samoloty nie spadały. Przeciwnie, bardzo szybko się przemieszczały i latały grupami. Świadkowie tych wydarzeń nie byli jednak sami pewni, czy rzeczywiście widzieli samoloty. Niektórzy twierdzili, że na oświetlonym reflektorami niebie dostrzegli kształty sterowców czy balonów.

Oficjalne stanowisko władz USA dementowało wszystkie te domysły. Frank Knox, sekretarz Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, na zwołanej 25 lutego 1942 r. konferencji prasowej twierdził, że cały incydent był "fałszywym alarmem" spowodowanym przez "wojnę nerwów". Nigdy jednakże nie wyjaśniono do końca, czy obiektami latającymi wykrytymi przez radary były wrogie samoloty, czy np. balony meteorologiczne. Obecnie najwięcej zwolenników ma hipoteza, która mówi, że nad Los Angeles latało pięć cywilnych samolotów. Ich celem miało być sianie paniki wśród mieszkańców, w ramach prowadzonej przez Japończyków wojny psychologicznej. Niektórzy jednakże stoją na stanowisku, że były to UFO...

Marcin Wójcik

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: płomień | Nie wiadomo | USA | samolot | Stany | Los Angeles
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy