II wojna światowa nie zaczęła się od Westerplatte

Wieluń po bombardowaniu /materiały prasowe
Reklama

To nie strzały z pancernika Schleswig-Holstein rozpoczęły koszmar II wojny światowej. Pierwszym polskim miastem, na które spadły niemieckie bomby, był Wieluń. Pięć minut przed rozpoczęciem ostrzału Westerplatte…

Było jeszcze ciemno, gdy z przygranicznego niemieckiego lotniska wystartował rozpoznawczy Dornier 17P i skierował się w stronę Wielunia. Miał przeprowadzić ostatni rekonesans, aby potwierdzić obecność w mieście i okolicach brygady polskiej kawalerii oraz pułku piechoty.

Niestety, na skutek gęstej mgły obserwatorzy nie są w stanie nic zobaczyć. Maszyna zawraca, ale raz uruchomionej machiny zagłady nie da się już powstrzymać. Nad Wieluń ze złowróżbnym pomrukiem nadciągają eskadry bombowców z czarnymi krzyżami na skrzydłach. O godzinie 4:40 rozpętuje się piekło...

Reklama

Śmierć przyszła o świcie Z upiornym wyciem z ciemnych chmur wiszących nad miastem spadają pierwsze bomby. Za nimi dziesiątki następnych. Jak opisać to, co dzieje się w ogarniętym paniką i pożarami mieście? Za komentarz niech wystarczy relacja jednego z niemieckich lotników:

"Przede mną na ukos grupa domów, jakieś zabudowania dworskie albo mała wieś. Dym unosi się stamtąd i  powleka ciemną smugą żółte pola i połyskującą rzekę. Wieluń - nasz cel! W mieście kilka domów stoi w wielkim ogniu. Jednak wysoko ponad tym ciemne punkty na tle niebieskiego nieba, z błyskawiczną szybkością tu i ówdzie śmigające jak ważki nad lustrzaną taflą wody: to niemieckie myśliwce, które oczekują i  mają osłaniać nasz atak [...]. Mój pierwszy atak na żywy cel!

Przez ułamek sekundy błysk świadomości: Tam w dole jest żywe miasto, miasto pełne ludzi [...]. Ulice w  dole wyglądają jak obrazek z pocztówki, a ciemne punkty, które się na nich poruszają, są celem. Niczym, tylko celem. Na wysokości 2500 metrów życie na ziemi traci swoją wagę [...]. Wysokość 1200 metrów [...] pierwsza bomba spada! [...] a teraz spojrzenie w  dół: bomba upadła dobrze, wprost na ulicę, a czarna masa, która sunęła wzdłuż ulicy, zatrzymuje się.

Na miejscu, w które trafiłem, powstało ciemne kłębowisko. I w to kłębowisko padają serie bomb z innych samolotów [...]. Kierujemy lot zgodnie z rozkazem ku północnemu wylotowi miasta. Znów bomby! Tuż za miastem jakaś zagroda zapchana wojskiem i zaprzęgami. Jesteśmy na wysokości zaledwie 1200 metrów, opadamy na 800. Bomby spadają, a zagroda tam w dole znika w ogniu i dymie razem ze wszystkim, co się w niej znajduje. Odwrót! Ostatni ładunek, ten najcięższy, spada na rynek. Fontanna płomieni, dymu i odłamków wyższa niż wieża małego kościoła [...]. Ostatnie spojrzenie: z polskiej brygady kawalerii nie pozostało nic...".

Dlaczego?! Nalot na Wieluń 1 września 1939 roku przez wielu historyków uznawany jest za zbrodnię ludobójstwa. Według nich w mieście nie przebywały żadne polskie jednostki wojskowe, a celem bombardowania było uzyskanie efektu propagandowego oraz zdezorganizowanie transportu na drogach poprzez rzesze uciekinierów. Porównują los Wielunia do słynnej Guerniki - uwiecznionego na obrazie Picassa hiszpańskiego miasteczka, bestialsko zbombardowanego w czasie wojny domowej przez samoloty niemieckiego Legionu Condor.

Inni badacze przeszłości, zwłaszcza niemieccy, utrzymują, że polskie miasto było ważnym węzłem komunikacyjnym, przez który przemieszczali się żołnierze jednostek piechoty i kawalerii. Mieli ich widzieć piloci nurkujących bombowców, poza tym trzy hitlerowskie maszyny zostały uszkodzone celnym ogniem prowadzonym z ziemi - zapewne nie przez cywili.

Trudno dziś dociec prawdy. Faktem pozostaje, że głównym celem ataku Luftwaffe stała się ludność cywilna i budynki niemające nic wspólnego z  wojskiem: szpitale, kościoły, domy mieszkalne. Skala zniszczeń poraża. Życie straciło prawdopodobnie około 1000 osób, w gruzach legło 75% zabudowy miasta. Jeśli była to tragiczna w skutkach pomyłka niemieckich dowódców - czas ją wyjaśnić. Jeśli zbrodnia wojenna - wskazać winnych... 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy