Galery: pływające trupiarnie

Wykorzystywanie statków w charakterze więzień to stary pomysł. Na galery - ciężkie okręty poruszane wiosłami - zsyłano skazańców już w starożytności.

Przykuci do ławek, źle karmieni, batożeni przez nadzorców, chłostani przez morskie fale, harowali przez lata, póki nie zmarli, nie uciekli lub zostali zwolnieni. Kara ta istniała też w dobie nowożytnej. We Francji w latach 1680-1748 los galernika podzieliło około 60 tys. mężczyzn.

Urągające warunki

Także Anglicy zapisali swoją niechlubną kartę w dziejach pływających więzień. W roku 1776 w Ameryce wybuchła rewolucja, zwana też wojną o niepodległość. Anglia nie mogła już zsyłać do kolonii nowych skazańców, a że liczba osadzonych w londyńskich więzieniach ludzi wciąż rosła (groził wybuch epidemii), więc postanowiono użyć jako zakładów karnych starych, wycofanych ze służby statków.

Okręty zakotwiczano na Tamizie, a zamknięci tam nieszczęśnicy przebywali w warunkach urągających wszelkim normom sanitarnym.

Reklama

Jak więźniowie kacetów

Podobnie władze brytyjskie postąpiły w ogarniętym rebelią Nowym Świecie. Trwały działania wojenne, przybywało jeńców, bojowników walczących o wolność pod gwiaździstym sztandarem. W dotychczasowych aresztach szybko zabrakło miejsc, dlatego do przetrzymania pojmanych użyto 16 okrętów, zamienionych na szpitale i więzienia.

Stacjonowały w pobliżu Nowego Jorku, najgorszą sławą cieszył się HMS "Jersey", zakotwiczony u wybrzeży Brooklynu. Przez czterdzieści lat pływał jako jednostka marynarki wojennej, potem, po zdemontowaniu wyposażenia, przekształcono go w statek więzienny. Zamknięci pod jego pokładem ludzie doświadczyli tego samego, co późniejsi więźniowie hitlerowskich kacetów. Okręt ten, o wyporności przeszło tysiąca ton, został pierwotnie przeznaczony dla 400 marynarzy. Po przekształceniu na kazamaty przebywało na nim dwa razy więcej osób.

Spleśniałe suchary na obiad

Pochwyconych rebeliantów stłoczono w ładowni pod pokładem, w ciemności i zaduchu (bulaje zabito deskami). Panował straszliwy brud, jeńcy mogli się myć jedynie w morskiej wodzie, obłaziły ich wszy i pluskwy. Byli narażeni na epidemie (tyfus, ospa).

Nowo przybyłych witał potworny fetor, unoszący się nad okrętem. Świeże powietrze i pitna woda stały się dobrami reglamentowanymi. Nieco lepiej traktowano oficerów (siedzieli na wyższym, widniejszym pokładzie), najgorzej zaś Francuzów i innych obcokrajowców, przebywających na samym dnie ładowni.

Władze więzienne zupełnie się o osadzonych nie troszczyły, np. kto nie miał własnego hamaka, spał na gnijących deskach podłogi. Podobnie było z wyżywieniem. Teoretycznie więźniowie powinni otrzymywać trzy czwarte racji dziennej brytyjskiego marynarza, w rzeczywistości dostawali mniej. Jedli spleśniałe suchary lub pełne robaków, nadpsute mięso. Jeńcy głodowali i chorowali.

Bunty tłumiono w zarodku

Spacerujący po brooklińskim nabrzeżu nowojorczycy mogli w ciągu dnia zobaczyć kłębiący się na pokładzie "Jersey" tłum wychudzonych, przypominających szkielety postaci, odzianych w śmierdzące łachmany. Niewielu osadzonych przeżywało w tych warunkach dłużej niż pół roku. Śmierć zbierała obfite żniwo, codziennie wynoszono spod pokładu kilku, a nawet kilkunastu zmarłych. Chowano ich w masowych grobach na nabrzeżu. Historycy obliczają, że w całym okresie funkcjonowania "Jersey" jako więzienia (czyli podczas amerykańskiej wojny o niepodległość, trwającej do 1783 roku) na statku zmarło jedenaście i pół tysiąca ludzi.

Jeńcy nie mieli złudzeń co do swoich szans przetrwania. Wszelkie próby oporu tłumiono w zarodku, np. zamykając luki i pozwalając, aby siedzący pod pokładem więźniowie dusili się z gorąca i braku powietrza. Najodważniejsi porywali się na ucieczkę, ale niewielu zdołało zbiec. Większość uciekinierów zastrzelili strażnicy, gdy usiłowali dopłynąć do brzegu.

Szkielety zakute w kajdany

Nieludzko traktowani więźniowie nie dali się jednak upodlić. Byli walczącymi o wolność republikanami. Utworzyli więc samorząd oraz własne prawa, regulujące życie więziennej społeczności, np. jeden z oficerów pełnił funkcję sędziego. Orzeczone przez niego kary zatwierdzał ogół osadzonych. Świadomość, że mimo wszelkich represji zdołali stworzyć w tym pływającym piekle demokratyczny system, którego zasad przestrzegali, krzepiła ducha jeńców i pomagała przetrwać wszechobecny koszmar.

Gdy po zakończeniu wojny ostatni więźniowie opuścili "Jersey", gnijący i skorodowany statek, pozostawiony na łasce losu, wkrótce zatonął. Później o nim zapomniano. Jedynie prowadzący na brooklińskim nabrzeżu prace budowlane robotnicy co i rusz znajdowali w ziemi szkielety, niektóre nadal zakute w kajdany.

Jacek Inglot

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy